Saturday, October 31, 2009

Day 56 / Dzien 56.

Driving back to Yukon we understood that it was time to leave Alaska. Winter has come. It seems like trees lost all their leaves overnight. First it was just frost, then snow and ice. It's a bit scary, as we're driving winding, icy roads through mountain ranges, without chains or at least winter tires.

Going through Canadian customs was easier this time, they didn't search the car. But it wasn't without a thrill - we encountered a man, who sent chills running down my back. It wasn't what he looked like, it was the way he acted and the vibe he had about him. A vibe of a psychotic killer with a trunk full of body parts. He kept enquiring about where we were going (we lied) and so when stopping for the night, we made sure we were invisible from the road. I hope our paths don't cross again.


W drodze powrotnej do Jukonu zrozumielismy, ze czas opuscic Alaske. Zima juz tu jest. Mam wrazenie, ze drzewa z dnia na dzien stracily wszystkie liscie. Najpierw to byl tylko szron, teraz snieg i lod. Troche jest to przerazajace, jedziemy kretymi, pokrytymi lodem drogami, przez gorskie przelecze, bez lancuchow albo chociaz zimowych opon.

Przekroczenie granicy z Kanada bylo latwiejsze tym razem, nie przeszukali nam samochodu. Nie obylo sie jednak bez emocji - wpadlismy na faceta, ktory sprawil, ze po plecach przelecial mi dreszcz. Nie to, jak wygladal, raczej to, jak sie zachowywal i jaka mial wokol siebie aure. Aure psychopatycznego mordercy z bagaznikiem rozczlonkowanych zwlok. Pytal i pytal dokad jedziemy (sklamalismy), wiec kiedy sie zatrzymalismy na noc, upewnilismy sie, ze jestesmy niewidoczni z drogi. Mam nadzieje, ze nasze sciezki sie juz nigdy nie przetna.







Day 55 / Dzien 55.

Of course we went to Seward. It wasn't really worth the extra drive or maybe we're just spoiled by the Alaskan views and it's hard now to impress us.
On the way back we came across a wildlife conservation foundation and lured by its mission idea, we entered. To be honest, it was also the disappointment of not encountering a bear in Alaska and fear that we'd leave without seeing one. And there is also the moose thing - I love moose, keep a count of those I've spotted, but every time I see one, it's too dark to take a decent picture. Last night we got in trouble with cops for pulling off in a place where we shouldn't have, and all that because I was trying to take pictures. I looked through the camera memory card while the cop disappeared with our IDs and realized that I didn't have a single good shot to make it worth the ticket that was coming our way (I managed to talk our way out of getting one).
The conservation place was not what we expected. The animals seemed depressed. The bisons just stood there. The caribou laid on the ground like they were dead. But the brown bear were the saddest view of all. One of them was walking back and forth along the fence, staring yearningly at the mountains. The only ones who seemed to be enjoying themselves were the deer. They ran around and were curious of everything.
At the end it felt like visiting a ZOO and I have a feeling that the stoned ticket guy pocketed our money.


Oczywiscie pojechalismy do Seward. Nie bylo to specjalnie warte nalozonej drogi ale byc moze jestesmy juz rozpieszczeni widokami na Alasce i trudno nas zadziwic.
W drodze powrotnej odkrylismy fundacje ochrony przyrody i uwiedzeni jej misja, wjechalismy. Szczerze mowiac, motywacja bylo tez nasze rozczarowanie dotychczasowym brakiem sukcesu w poszukiwaniach niedzwiedzi i obawa, ze opuscimy Alaske bez zobaczenia ani jednego. No i jeszcze te losie, ktore wielbie, licze te wypatrzone, ale za kazdym razem kiedy je spotykam, jest za ciemno na dobre zdjecia. Wczoraj wieczorem wpakowalismy sie w tarapaty z policja, zatrzymujac sie w niedozwolonym miejscu, a wszystko przez to, ze probowalam robic zdjecia. Przegladnelam pamiec aparatu kiedy policjant zniknal z naszymi dokumentami i odkrylam, ze nie mam ani jednego dobrego ujecia, wartego mandatu, na ktory czekalismy (udalo mi sie nas z niego wykrecic).
Ta fundacja nie byla tym, czego oczekiwalismy. Zwierzeta wydawaly sie byc w depresji. Bizony staly w miejscu. Renifery lezaly na ziemi jak martwe. Ale niedzwiedzie brunatne wygladaly najbardziej zalosnie. Jeden z nich chodzil tam i z powrotem wzdluz ogrodzenia, tesknie spogladajac w strone gor. Tylko jelenie wydawaly sie byc zadowolone. Biegaly i byly wszystkiego ciekawe.
Koniec koncow mielismy wrazenie, ze jestesmy w ZOO, a ja mam przeczucie, ze upalony koles w kasie biletowej zwinal nasze pieniadze.












Day 54 / Dzien 54.

We've been exploring the Kenai Peninsula - yesterday: the tiny settlement of Hope, and today: Homer, in the 70's the mecca of the radicals, now very touristy.
In Homer we came across a booking office for Alaska Marine Highway and made reservations for the Haines - B.C. ferry. We were going to take our time with southern Alaska but after hearing the weather forecasts for the next week (snowstorms, and they are not what 'snowstorms' are in Maryland - hysteria over a bit of snow that won't even stick), and learning that the ferry is running only once a week, we decided to evacuate. So now we have a reservation for Friday night and it's Monday. We are a few days worth of driving away from Haines. The travel agents were concerned. They advised we hit the road right away and not take any detours. We thanked them, got in the car and immediately started entertaining the idea of going to Seward, which is very much out of the way.

Zwiedzamy cudowny Polwysep Kenai - wczoraj: malenka osade Hope, dzisiaj: Homer, w latach 70. mekke radykalow, teraz bardzo skomercjalizowana.
W Homer znalezlismy biuro Alaska Marine Highway i zarezerwowalismy bilety na prom z Haines do Kolumbii Brytyjskiej. Nie chcielismy sie spieszyc ze zwiedzaniem poludniowej Alaski ale po uslyszeniu prognozy pogody na najblizszy tydzien (burze sniezne, i to nie takie 'burze sniezne' jak w Maryland - histeria wywolana opadem odrobiny sniegu, ktory zaraz i tak sie topi) i po odkryciu, ze prom wyplywa tylko raz na 7 dni, podjelismy decyzje o ewakuacji. Tak wiec teraz mamy rezerwacje na piatek w nocy, a dzis jest poniedzialek. Jestesmy kilka dni jazdy od Haines. Przedstawiciele agencji podrozy zaczeli sie martwic. Poradzili nam, zebysmy od razu ruszyli w droge i nie zbaczali z trasy. Podziekowalismy i po dotarciu do samochodu natychmiast zaczelismy sie zastanawiac nad podroza do Seward, ktory jest bardzo nie po drodze.








Day 53 / Dzien 53.

On our way to Kenai Peninsula, we noticed a peculiar tumult on a side of the road - pulled off cars, a crowd of photographers, everybody in a state of obvious excitement. Curious, we stopped too. The center of attention was the lake. I had my hopes up. A lost whale? Loch Ness monster's cousin? Nope. It was... swans.
We never really understood the whole bird-watching thing (wink, wink, Caleb).

W drodze na Polwysep Kenai zauwazylismy przy drodze niecodzienne zbiegowisko - zaparkowane samochody, tlum fotografow, wszyscy w stanie wyraznego podekscytowania. Zaciekawieni, zatrzymalismy sie i my. W centrum uwagi bylo jezioro. Moje nadzieje byly duze. Zagubiony wieloryb? Kuzyn potwora z Loch Ness? Nie. To byly... labedzie.
Nigdy nie zrozumielismy tego calego sledzenia ptakow.

The views of Cook Inlet made me realize how much I missed being on the road and how rewarding it feels to be in such a beautiful place.

Widok na Cook Inlet sprawil, ze uswiadomilam sobie jak bardzo tesknilam za byciem w drodze i jak wielka nagroda jest pobyt w tak pieknym miejscu.


Day 52 / Dzien 52.

We've been holed up in the hotel all day, except for a quick run back to the bookstore (I got it! It's fantastic!) and a taco joint our Talkeetna friends got us hooked on.

Lee had a sudden change of heart about the beard and a few minutes later it was gone (I didn't stop him, you're welcome, Chris).


Zaszylismy sie w hotelu przez caly dzien, za wyjatkiem szybkiej wycieczki z powrotem do ksiegarni (Mam! Jest fantastyczna!) i po tacos z baru, do ktorego pomogli nam sie uzaleznic nasi przyjaciele z Talkeetna.

Lee nagle sie sie odwidziala broda i kilka minut pozniej bylo po niej.






Day 51 / Dzien 51.

I've been impatiently awaiting this book since this spring when I first heard about Elna Baker, who's hilarious and who's Mormon. It was released yesterday so as soon as we got back to Anchorage, I rushed to a bookstore to get my copy of "The New York Regional Mormon Singles Halloween Dance". They had it in stock. I was sooo excited. And you know what happened next? The store went out of power and the registers stopped working. I couldn't pay for it and, like all other customers, I was asked to leave. Ugh...

We moved into a hotel to give Lee a chance to recover. Enjoying comfortable life...


Wyczekiwalam tej ksiazki niecierpliwie od wiosny, kiedy po raz pierwszy uslyszlalam o Elnie Baker, ktora jest histerycznie zabawna i ktora jest Mormonka. Ksiazka ukazala sie wczoraj, wiec kiedy tylko dojechalismy z powrotem do Anchorage, pobieglam do ksiegarni, zeby kupic moja kopie "The New York Regional Mormon Singles Halloween Dance" ("Nowojorska Regionalna Halloweenowa Potancowka Mormonow Stanu Wolnego"). Mieli ja na polkach. Bylam baardzo podekscytowana. I wiecie co sie stalo? W ksiegarni wysiadl prad i kasy przestaly dzialac. Nie moglam za nia zaplacic i, jak wszyscy klienci, zostalam wyproszona. Ugh..

Wprowadzilismy sie do hotelu zeby dac Lee szanse na wyzdrowienie. Napawamy sie wygodnym zyciem.

Friday, October 23, 2009

Update / Aktualnosci

We're still alive! We were just having problems with internet access. Oh, and our laptop died which didn't helping things neither... I hope to be able to really update soon.
By the way, I got a few emails about comment option being partially blocked, and I just found a way of fixing it. After over 50 days. I'm computer savvy like that. Now everybody can comment without having to log in.
Also, I wanted to take a moment to say thank you for all the kind words I've been getting from you on and off the blog. They mean a lot to me.

Zyjemy! Mielismy problemy z dostepem do internetu. O, i laptop nam padl, co wcale w niczym nie pomoglo... Mam nadzieje, ze uda mi sie naprawde uktualnic juz niedlugo.
A przy okazji, dostalam kilka emaili w sprawie czesciowo zablokowanej opcji komentarzy i wlasnie odkrylam jak to naprawic. Po ponad 50-ciu dniach. Ma sie komputerowe obycie. Teraz kazdy moze zostawic komentarz bez koniecznosci logowania sie.
Ponadto, chcialabym przy okazji podziekowac za wszystkie mile slowa jakie otrzymuje od Was za posrednictwem tego bloga i poza nim. Znacza one wiele.

Saturday, October 17, 2009

Day 50 / Dzien 50.

It's been two weeks since I had a chance to cook a real meal, I don't remember taking a longer break in years. And even though we enjoyed eating out in Talkeetna and Anchorage, I was also itching to get back to stirring in the pots. Got my fix of it today. Lee is really sick and slept all day so there was nothing else to do anyways. I cooked lentils for a winter salad and vegetable panang curry, and read a good chunk of 'Don Quixote'. And before I knew, the day was over.

Minely dwa tygodnie od kiedy mialam okazje ugotowac prawdziwy posilek, nie przypominam sobie takie dlugiej przerwy od lat. I chociaz mielismy frajde jedzac na miescie w Talkeetna i Anchorage, to swedzialo mnie zeby powrocic do mieszania w garach. Dzisiaj sobie nadrobilam. Lee jest paskudnie chory i spal caly dzien, wiec i tak nie mialam nic innego do roboty. Ugotowalam soczewice na zimowa salatke i warzywne panang curry, i przeczytalam dobry kawal 'Don Kichota'. I zanim sie obejrzalam, dzien sie skonczyl.


If you can think of a cold/flu symptom, Lee has it (most are not pictured, otherwise he might get mad when feels good enough to).
Lee ma kazdy objaw przeziebienia/grypy, jaki mozna sobie wyobrazic (wiekszosc nie uwieczniona na zdjeciach, w przeciwnym razie moglby sie zdenerwowac kiedy zdrowie w koncu pozwoli).

Cough, fever changed vision, runny nose...
Kaszel, zaburzone goraczka widzenie, katar...




Day 49 / Dzien 49.

For a change it's Lee who's sick these days. My blistered toe (sport injury!) is swollen and changing colors. "Staph infection is advanced. In normal circumstances I'd recommend amputating the leg but since you and your husband are dying of swine flu anyways..." - I can already hear the doctor saying.

We've got a new starter (yup, again) but the mechanic's prognosis isn't very optimistic: the engine might not last much longer. We decided to use the time we have left with Mr. Van the best we can. We left Talkeetna and headed south.


Dla odmiany obecnie chory jest Lee. Moj opecherzony palec u stopy (kontuzja sportowa!) jest opuchniety i przebarwiony. "Zakazenie gronkowcem jest zaawansowane. W normalnych okolicznosciach zalecilbym odjecie nogi ale skoro pani wraz z mezem i tak odchodzicie na swinska grype..." - juz slysze slowa lekarza.

Mamy nowy zaplon (tak, znowu), ale prognoza mechanika nie jest optymistyczna: silnik moze juz dlugo nie wytrzymac. Postanowilismy jak najlepiej wykorzystac czas jaki nam pozostal z Panem Vanem. Opuscilismy Talkeetna i ruszylismy na poludnie.

Wednesday, October 14, 2009

Day 48 / Dzien 48.

Tomorrow the mechanic should have a new starter for us, but than again... we are on Talkeetna time...
Did I mention that the ranch has a 'no competitive sports' policy? The mere memory it put us in mood for some cutthroat rivalry. And so we ended up playing so much ping-pong at Fairview that it gave me a blister on my foot. I swear, this must be my first sport injury ever.

Jutro mechanik powinien miec dla nas nowy zaplon, ale... nie zapominajmy, ze jestesmy w strefie czasowej Talkeetna... Czy wspominalam, ze na rancho obowiazuje zasada 'zero sportu opartego na wspolzawodnictwie'? Samo wspomnienie wywolalo w nas potrzebe pozbawionej skrupulow rywalizacji. Wyladowalismy w Fairview grajac w ping-ponga tak dlugo, ze mam teraz pecherz na stopie. Daje slowo, to jest moj pierwszy w zyciu kontuzja wywolana sportem.


This is a dog country. Did you know that dog-mushing is Alaska's state sport?
Tu rzadza psy. Wiecie, ze wyscigi psich zaprzegow sa stanowym sportem Alaski?

Day 47 / Dzien 47.

Back in Talkeetna. Back to 'living' in the Roadhouse. Caught up with our new friends, went to dinner with Wispering Tom and had to many drinks at the Fairview. Hopefully by know we've developed an immunity (to the mysterious poison).

Z powrotem w Talkeetna. Znowu 'mieszkamy' w Roadhouse. Nadrobilismy stracony czas z naszymi nowymi przyjaciolmi, poszlismy na obiad z Szepczacym Tomem i na zbyt wiele drinkow do Fairview. Miejmy nadzieje, ze juz wyrobilismy sobie odpornosc (na ich tajemnicza trucizne).

Monday, October 12, 2009

Day 46 / Dzien 46.

Going to the ranch felt like being on Spurlock's '30 days'. We were not sure what to expect. The list of no-nos was long but I was the most worried about the 'no cursing' one. The memory of family Olympics we had last winter is still fresh. With little Connor being around, we established a quarter penalty for each dirty word. At the end of the night the hat had some $20 in it. And it was only four of us!

W drodze na rancho czulismy sie jak w '30 days' Spurlocka. Nie wiedzielismy czego oczekiwac. Lista tego, co zabronione jest dluga, ale mnie najbardziej martwil zakaz uzywania brzydkich slow. Rodzinna olimpiada z zeszlej zimy jest wciaz zywa w mojej pamieci. Maly Connor byl obecny, wiec ustanowilismy kare w wysokosci 25 centow za kazde przeklenstwo. Pod koniec wieczoru w czapce bylo jakies 20 dolarow. A byla nas tylko czworka!

The ranch is huge (700 acres!) and the views are amazing. It's really messy. The hosts are very nice but are somewhere between 'slightly bizarre' to 'totally delusional'. Hard to tell. After a long conversation about their vegan lifestyle, they treated us to soup with chunks of mystery meat in it. They claim to heal terminal cancer with water and oil treatments. She's in her mid-60's but looks 45, moves like a teenager and starts her days at 1:30am. We had a good time but were also happy to get out. I emptied a flask of Barenjager the moment the gates closed behind us. It felt like an horror movie escape when we were driving through pitch black woods at midnight.

Rancho jest ogromne (700 akrow!) a widoki sa niesamowite. Panuje straszny balagan. Gospodarze sa mili ale gdzies pomiedzy 'nieco dziwni' a 'cierpiacy od zupelnych urojen'. Trudno powiedziec. Po dlugiej rozmowie na temat ich weganskiego stylu zycia, poczestowali nas zupa z kawalkami tajemniczego miesa. Twierdza, ze lecza koncowe stadia raka kuracjami woda i olejem. Ona jest po szescdziesiatce ale wyglada na 45, rusza sie jak nastolatka i zaczyna dzien o 1:30 rano. Dobrze sie bawilismy ale rownoczesnie bylismy szczesliwi kiedy w koncu wyjezdzalismy. Oproznilam piersiowke z Barenjager kiedy tylko brama sie za nami zamknela. Czulismy sie jak uciekinierzy z horroru, jadac o polnocy przez zupelnie ciemny las.




Day 45 / Dzien 45.

We decided to go check out the ranch tomorrow. Maybe renegotiate the rules.

You know a city has a real internet problem if even downtown Starbucks doesn’t have wi-fi. After searching for a few hours, we gave up.

The Lion King, the musical, is playing and Anchorage is in a total frenzy. The moment the show ended, the streets filled up with hundreds of excited children accompanied by equally excited parents. In an attempt to escape from this sudden mayhem, we ended up in even more frantic place, the Humpy’s, where the excitement has sources we can more relate to: great food and amazing draft beer selection.


Zdecydowalismy, ze jutro pojedziemy zobaczyc to rancho. Moze poddamy reguly renegocjacji.

Wiadomo, ze miasto ma powazny problem z internetem, jesli nawet Starbucks w centrum nie ma bezprzewodowego dostepu. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach w koncu sie poddalismy.

Grany jest musical Krol Lew i Anchorage jest ogarniete szalenstwem. W momencie kiedy skonczylo sie przedstawienie, ulice zapelnily sie setkami podekscytowanych dzieci w towarzystwie rownie podekscytowanych rodzicow. Probujac uciec od tego naglego fermentu, znalezlismy sie w nawet wiekszym mlynie, w Humpy’s, gdzie ekscytacja ma bardziej zrozumiale przyczyny: swietne jedzenie i niesamowity wybor lanego piwa.

Day 44 / Dzien 44.

Now is my turn to be sick. How is it fair? I wore warm clothes like a good girl!

Spent most of the day at the fantastic Anchorage Museum of History and Art and later went to dinner at a local brewery.

Sick people need to rest. I’m heading to bed to listen to Lee read Hunter S. Thompson book out loud.


Teraz moja kolej na chorowanie. Jaka w tym sprawiedliwosc? Ja grzecznie nosilam cieple ubrania!

Spedzilismy wiekszosc dnia we wspanialym Anchorage Muzeum Historii i Sztuki, a pozniej poszlismy na obiad do miejscowego browaru.


Chorzy musza wypoczywac. Ide do lozka aby sluchac ksiazki Huntera S. Thompsona, ktora Lee bedzie czytac na glos.



Polymer clay every day cruelty. The fish guts are a masterpiece.
Codzienne okrucienstwo z modeliny. Rybie flaczki sa majstersztykiem.











A beard update.
Aktualny stan brody.