Po potwornej końcówce potwornego roku akademickiego, zamalowywaniu kuchennego brudu po poprzednich lokatorach, kocich lewatywach w Bostonie, wyżymającym tygodniu w biurze, trzy dni temu kot i ja lądujemy w Krakowie, gdzie czeka na nas Lee z kuwetą i trzema piwami w pustej lodówce.
Lee-zdrajca przyleciał dzień wcześniej i pobiegł sam do baru mlecznego. Ciężko mi to wybaczyć, ale z rozmarzeniem dopytuję co zjadł. 'Pierogi, placki i zeszyt' - wymienia Lee.
Zielone świątki, sklepy pozamykane, ale Carrefour otwarty. Wyłuskujemy z niego zestaw awaryjny: marynowane tofu, parówki sojowe, pasztet ze słonecznika i musztardę. 'Takie drogie, a takie niedobre' - kwituje pani ekspedientka.
W Krakowie nadal można znaleźć kefir w szklanej butelce. Kupujcie, kupujcie, bo przestaną produkować. Wracając z Kleparza siłą woli produkujemy dodatkowe ramiona do noszenia zakupów i idziemy po kefir. Pan w kolejce nabywa drugie śniadanie: drożdżówkopizza, dwa piwa i setka miętowej wódki.
Najlepszy weterynarz świata przyjmuje w Krakowie na ulicy Wawrzyńca. Doktor Wandas składa się z serca, fantastycznego poczucia humoru i anielskiej cierpliwości, w równych proporcjach. W trójkę próbujemy wydoić z kota siki do badania, kot histeryzuje, my mamy głupawkę, w końcu się udaje, nasze podejrzenia że Little Man jest genetycznie w połowie tygrysem, w połowie krową mleczną okazują się prawdą.
Piekarnia Mojego Taty, kupujemy bułki. 'Z czarnuszką czy sezamem?' - pyta pan za ladą. Lee zamiera, bo już kiedyś niechcący poprosił o bułkę z czarnuszkiem. 'Tak' - ostrożnie odpowiada Lee.
Łazimy po Kazimerzu. Wszędzie gdzie zaglądamy jest przemiła obsługa i uśmiechnięci klienci. Prawię komuś komplement, za chwilę ktoś prawi mi komplement. Jestem na haju - czyżby w końcu nam przeszła narodowa podejrzliwość? Idziemy na Plac Nowy sprawdzić czy naprawdę w zapiekankowym okrąglaku można kupić sushi. Naprawdę. 'Sushi przez okno!' - mówi Lee.
Przejeżdża meleks pełen roześmianych turystów z Izraela, mają ze sobą przygrywającego muzyka, zarażają pozytywnymi wibracjami. Ale nie starszego pana ze stoiska ze starociami numer pięć. 'Kamienice nasze, ulice wasze' - wrzeszczy raz po raz pan, aż pryska wściekłą pianą z ust. Haj natychmiast wyparowuje. Przed nami jeszcze długa droga.
Kot próbujący, wydanie bostońskie.
Jeden wieczór z dzieciakami. Do tego trzeba mieć kondycję.
Bostońskie speakeasy, dobre wnętrze, niedobre drinki, wejście przez salon fryzjerski.
Nowa limuzyna kota. Jeszcze wam opowiem dlaczego.
Dowi, Boston!
Kot w kaftaniku a la krakowski Hanibal Lecter.