To już ostatni post z Nowej Zelandii. Dzisiaj będzie o zupie z błota, gorących źródłach i dywanie na ścianie. No to jedziemy.
Rotorua - maoryski Disneyland i zalatujące jajem geotermiczne cuda. Nazywane jest nowozelandzkim Vegas. Kicz się zgadza, ale Rotorua po 18-tej zamiera. Pod względem grzechu miasto grzechu rozkłada ją na łopatki.
Maoryski pic na wodę ominęłam dużym łukiem, ale za to zatrzymałam się w pół-maoryskim domu. Tama i jego partner Graeme mieszkają w przerobionym na mieszkanie piętrze dawnego banku.
Moja sypialnia. Zwróćcie uwagę na oryginalną bankową wykładzinę na podłodze... i ścianach.
Tama i Graeme byli świetnymi gospodarzami. Sprzątanie doprowadzone do rangi sztuki i nauki w jednym. Łatwe i niełatwe tematy. Wino do rana i nielegalnie fajczenie na klatce schodowej.
Damska toaleta. Albo trzy.
Prysznic. Był tutaj za czasów banku, bo to piętro służyło pracownikom.
A to budynek od zewnątrz. W niedziele zaraz pod domem odbywa się targ. Stragany rozstawiane są baaaardzo wcześnie, ale na palcach. W Stanach nikt by na to nie wpadł. Kiedy mieszkaliśmy w Baltimore, pod naszym domem rozstawiała się ekipa filmowa House of Cards i codziennie nas budziła. A śmieciarze z tej sceny to nasza rzeczywistość zawsze i wszędzie.
Jedna z największych atrakcji geotermalnego parku Waiotapu to gejzer Lady Knox, który wybucha codziennie o 10:15 rano. Drapiecie się w głowę jak to możliwe?
Ano tak. Miły pan wkurza go mydłem. Słowo daję.
Reszta parku to wrzące błoto, pary i opary, kolorowe bajora pełne siarki i arszeniku. Jedyny feler to potworny, wszechobecny smród. Jedzie już nie jajecznym pierdem, a wnętrzem butelki z czaszką.
Potem z piekielnej martwicy wyjeżdżam na chwilę w świat żywych. Owiec.
A potem do martwicy kolejnej. 130 lat temu wybuchł wulkan Mount Tatawera, zasypał okolicę dwudziestoma metrami popiołu i rozłupał się w pół. Tak powstało Waimangu. Wszystko co tu rośnie, rośnie samo z siebie. Wszystko co tu żyje, żyje samo z siebie. Rzadki ekosystem pod lupą naukowców.
Tutaj trochę mi łeb urwało. Płynie woda i się gotuje. La la la la la.
A potem, bez aparatu, uciekłam do gorących źródeł. Waikite Valley Thermal Pools ma sześć basenów z wodą o różnych temperaturach, widok na parujące wzgórza i zapewnia feelsy z lat 80-tych. Moczyłam się tak długo, że mój telefon nie rozpoznał mojego rozmoczonego kciuka.
Przez Waikite przepływa gotujący się strumyk i wpada do najgorętszego basenu. Napisy ostrzegają żeby się do strumyka nie zbliżać. Pojawia się dwóch amerykańskich nastolatków. 'Do you think it's really that hot?' - pyta jeden, a potem wkłada stopę do wrzątku.
Rotorua jest brzydka. To nieślubne dziecko Chinatown i drogi na Zakopane. Po wizycie w Aukland mam teorię, że nowozelandzkie miasta ogólnie są estetycznie pokaleczone. Generalnie, w NZ najlepsze jest to, czego człowiek nie macał.
W Auckand zatrzymałam się właściwie tylko po to żeby nie spóźnić się na poranny lot. W planach miałam jedynie obiad i zrobienie kilkuletnich zapasów Vegemite.
Jedyna chyba na północnej wyspie etiopska restauracja ukrywała się w indyjskim centrum handlowym.
Etiopskie przyprawy, pewnie ze względu na koszty importu, zostały zastąpione indyjskimi. Dziwne, ale niespodziewanie dobre. Lee oszalałby ze szczęścia. Gadałam z kelnerką o Etiopii i etiopskiej diasporze w NZ (jest niespodziewanie duża!), a potem ona niespodziewanie Nelsonem zmusiła mnie do obejrzenia centrum (no dobra, nie Nelsonem, tylko emocjonalnym szantażem, bo Auckland takie piękne i byłoby wstyd, żal i zła karma). Pojechałam. No i kurde, tak jak mówiłam, szukajcie tego, czego człowiek nie macał.