Saturday, July 27, 2013

UFOs are actually nocturnal insect swarms passing through electrical air fields.

As before every move, things are getting stressful. We're juggling packing, address changes, arrangements, late errands, and goodbye drinks and dinners. As always, things that could have been done weeks or months ago, are squeezed into the very last possible days: cat's last ever dental cleaning, haircuts, prescription refills, shoe repairs... The list goes on and on and on. On Tuesday we will arrive in Boston, until then, the mayhem will continue.

These are the remaining pictures from the last roll from my late Pentax, which died after being dropped to the ground by yours truly. Fortunately, a friend gifted me his old Mamiya. The king is dead, long live the king, right? Well, yesterday I brought the Mamiya with me to do a photo project I've had in mind for a little while now. It rode in a bag strapped to my bike's carrier. I hit a bump, the bag took a tumble onto the sidewalk, the camera is dead. Another one bites the dust... ah!
Tak, jak przed każdą przeprowadzką, robi się stresująco. Żonglujemy pakowanie, zmiany adresu, załatwianie formalności, spóźnione sprawunki, pożegnalne drinki i obiady. Jak zawsze, to co mogliśmy zrobić tygodnie lub nawet miesiące temu, upychamy w rozkład tych ostatnich możliwych dni: ostatnie czyszczenie zębów kota, wizyty u fryzjera, zakup leków, naprawy butów... Lista rośnie i rośnie. We wtorek dotrzemy do Bostonu. Do tego czasu zamęt będzie trwał.

To są pozostałe zdjęcia z ostatniej rolki z Pentaxa, który umarł po upuszczeniu na ziemię przez szczerze Wam oddaną. Szczęśliwie, przyjaciel oddał mi swoją starą Mamiyę. Umarł król, niech żyje król, czyż nie? Wczoraj zabrałam ze sobą Mamiyę, żeby zrealizować planowany od jakiegoś już czasu projekt. Jechała w torbie na rowerowym bagażniku. Wjechałam na wybój, torba zwaliła się na chodnik, aparat nie żyje. Another one bites the dust... ah!


Ola and Tomek spent a month in Baltimore and one weekend we went to D.C. to see if the Japanese cherry trees were blossoming. As it turned out, we came a bit too early. The only few blossoming branches that were already there, were swarmed by tourists and photographers. Ola i Tomek spędzili miesiąc w Baltimore, więc w jeden z weekendów wybraliśmy się do D.C. zobaczyć czy kwitną już japońskie wiśnie. Okazało się, że trochę się pośpieszyliśmy. Jedyne kilka kwitnących gałęzi ściśle otoczonych było przez chmary turystów i fotografów.

Around the Smithsonian castle, we found more blossoms (although not cherry) and more people. I think our Prague strategy would work great for this time of year in D.C. - get out at 5am, have it all to yourself. Przy pałacu Instytutu Smithsona znaleźliśmy więcej kwitnących drzew (choć nie wiśni) i więcej ludzi. Myślę, że w D.C. świetnie sprawdziłaby się nasza strategia praska - wybyć na miasto o piątej rano, mieć je całe tylko dla siebie.

One of my favorite authors, Mary Roach, was discussing her new book, Gulp, at D.C.'s Prose and Politics bookstore. Jedna z moich ulubionych autorek, Mary Roach, opowiadała o swojej nowej książce, Gulp, w waszyngtońskiej księgarni Prose and Politics.

At that event Mary Roach has secured a spot at the top of my list of contemporary people I'd like to have dinner with. She'd be seated between Angelina and Barack. Tym spotkaniem Mary Roach zaklepała sobie miejsce na szczycie mojej listy żyjących osób, z którymi chciałabym zjeść obiad. Posadziłabym ją między Angeliną a Barackiem.

If you have a spare 40 minutes, if you are interested in bodily matters, if you're not easily disgusted, and if you can put up with an audience laughing itself sick, you can listen to the audio from that event, posted below.
Jeśli macie wolne 40 minut, interesują Was sprawy cielesne, trudno Was obrzydzić i nie będzie Wam przeszkadzał rechoczący tłum, to audio z tego spotkania wysłuchać możecie poniżej. 




We took Ola and Tomek to an Ethiopian dinner in D.C. It was not the best. I still beat myself up for not taking them to Dukem instead! Zabraliśmy Olę i Tomka na etiopski obiad w D.C. Niestety jedzenie nie reprezentowało godnie etiopskiej kuchni. Do tej pory żałuję że, zamiast eksperymentować, nie przyprowadziliśmy ich do Dukem!



Sunday, July 21, 2013

No one should ever have left the oceans.


A few months ago, we found ridiculously cheap plane tickets for Boston and off we went. It was our first visit to the city and, believe it or not, Stockholm in February was more pleasant than Boston in March. It probably has a lot to do with the fact that we arrived completely unprepared. That I, in my converse and thin jacket, did not end up with pneumonia is honestly not even fair.

It was so cold that I wouldn't even reach for my camera. I snapped more pictures with my phone than I did with my Canon. We stayed outside the city and ventured out to explore, but all those trips were cut short. Being inside and warm was just so much more appealing.

We mostly just ate. I dragged Lee and our friends across the city and back to get Ethiopian, Mexican, Taiwanese, and Vietnamese. The best ethnic food was the only research I did before going to Boston. I drank tanks of cider after discovering the Downeast variety. This stuff is incredible. They make it right in Boston too!

Kilka miesięcy temu znaleźliśmy niedorzecznie tanie bilety do Bostonu i polecieliśmy. To była nasza pierwsza wizyta w tym mieście i, choć trudno uwierzyć, Sztokholm w lutym był przyjemniejszy niż Boston w marcu. Po części pewnie dlatego, że wybraliśmy się zupełnie nieprzygotowani. Poważnie, że ja, w conversach i cienkiej kurtce, nie nabawiłam się zapalenia płuc, nie jest nawet sprawiedliwe.

Było tak zimno, że nie sięgałam nawet po aparat. Więcej zdjęć zrobiłam telefonem niż Canonem. Nocowaliśmy na przedmieściach i wypuszczaliśmy się na eksploracje miasta, ale wszystkie wycieczki kończyły się przedwcześnie. Bycie wewnątrz, w cieple, było znacznie bardziej pociągające.


Głównie jedliśmy. Zaciągałam Lee i naszych przyjaciół na końce miasta na wyżery etiopskie, meksykańskie, tajwańskie, wietnamskie. Przed naszą wizytą w Bostonie research zrobiłam właściwie tylko w jednym temacie - najlepszych miejsc z etnicznym jedzeniem. Wypiłam beczki cydru po tym jak odkryłam cydr Downeast. Nieprawdopodobna rzecz i produkują ją w centrum Bostonu!

We stayed with one of Lee's longest friends, Adam, and Adam's husband, Pete. We were thrilled to see Adam and to finally meet Pete. We arrived very late and slept in while the guys were at work and school. Bear kept us company. Zatrzymaliśmy się u jednego z najstarszych przyjaciół Lee, Adama i męża Adama, Pete'a. Nie mogliśmy się doczekać spotkania z Adamem i poznania Pete'a. Dolecieliśmy z opóźnieniem i spaliśmy do późna kiedy chłopaki byli w szkole/pracy. Bear dotrzymywał nam towarzystwa.

Adam introduced us to Speed (the game, not the drug). With three highly competitive people at one table, the emotions were flying high. Adam zaznajomił nas ze Speed (grą, nie amfetaminą). Trzy uwielbiające zaciekłą rywalizację osoby przy jednym stole - chwilami robiło się krwawo. 

Adam, Buddy and Bear.
Adam, Buddy i Bear.

Adam studies law. He bought his book and immediately lost it. Incredibly, hours later, it was still where it was dropped - in a road puddle. Adam studiuje prawo. Zakupił ten podręcznik i natychmiast go zgubił. Ku jego zdumieniu, po wielu godzinach, podręcznik nadal był tam, gdzie wylądował - w ulicznej kałuży. 

We visited Lucy, one of Boston's six Ethiopian restaurants. I always measure the livability of a city by the accessibility of Ethiopian food. Boston passes the test! Odwiedziliśmy Lucy, jedną z sześciu etiopskich restauracji w Bostonie. Zawsze mierzę potencjał miasta jako miejsca do zamieszkania, licząc etiopskie restauracje. Boston zdaje egzamin!

At Taqueria Jalisco in East Boston. So good, so cheap. ¡Genial! W Taqueria Jalisco, we Wschodnim Bostonie. Bardzo dobre, bardzo tanie. ¡Genial!

Straight from stuffing ourselves on Mexican food, we went to pick up Vietnamese for dinner. Saigon Hut, also in East Boston, is said to serve some of the best pho in the city. Prosto z opychania się meksykańskim pojechaliśmy po wietnamski obiad na wynos. Saigon Hut, również we Wschodnim Bostonie, serwuje podobno jedno z najlepszych pho w mieście.

Confirmed!
Potwierdzone!

I usually don't like to mix digital, analog, and phone photos together but I also usually don't come back from a trip with hardly any photos! Here are some shots from my iphone. Most of them have previously appeared on Instagram. Zwykle nie lubię mieszać zdjęć z cyfrówki z tymi z analoga lub z tymi z telefonu. Ale zwykle nie wracam z wyjazdów prawie bez zdjęć! A zatem dopełnienie w postaci fot z iphona. Większość z nich pojawiła się już na Instagramie.

Lee giving snack talk to a craving crowd.
Lee rozprawia o przysmakach ze złaknionym tłumem.

Their celestial eye goldfish. Yes, it's real.
Złota rybka chłopaków. Ta odmiana to niebowid. Tak, jest prawdziwa!

A wonderful building of a terrible church (Christian Science - yes, it's those folks who refuse medical help for themselves and their children and practice prayer instead).
Wspaniały budynek okropnego kościoła (Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki - tak, to ci, którzy odmawiają leczenia sobie i swoim dzieciom, uznając tylko siłę modlitwy).
What's the difference between a finch?
Czym się różni wróbelek?





The Boston Chinatown is the last one in New England. All kinds of miracles await there. Taiwanese gluttony is one of them, but the first prize goes to... Bostońskie Chinatown jest ostatnie w Nowej Anglii, a w nim same cuda. Tajwańskie wyżery niezłe, ale główną nagrodę wygrywa...

...vegan bubble tea with avocado juice and coconut milk. ...wegańska bubble tea na soku z awokado i mleku kokosowym.

A squirrel with a chicken leg.
Wiewiórka z nogą kurczaka. 
Lee with cousin James at the Harvard University campus.
Lee z kuzynem Jamesem na kampusie Uniwesytetu Harvarda.

Shelves full of cider. The best one - Downeast - is in the bottom left corner.
Półki pełne cydru. W puszkach w lewym dolnym rogu ten najlepszy - Downeast.
Dinner with James and his wife, Lizzy, whom we finally (finally!) got to meet. The whole family still talks about their fantastic wedding which we missed while living in Poland.
Obiad z Jamesem, i jego żoną, Lizzy, którą w końcu (w końcu!) udało nam się poznać. Cała rodzina nadal opowiada o ich fantastycznym ślubie, który przegapiliśmy, bo byliśmy w Polsce.

The last dinner with Adam and Pete.
Ostatni obiad z Adamem i Petem.
Things are great, we're not cold, we're waiting for the bus. 
Jest super, nie jest nam zimno, czekamy na autobus.



To sum it up, we returned from Boston with mixed feelings. We did not fall in love with the city. Maybe it was the weather and maybe it was us not discovering places that would speak to us. Big thumbs up for culinary options, even bigger ones for the presence of our friends and family.

I'm curious how our opinion of Boston will change when we better get to know the city. And we will for sure because... at the end of the month we are moving to Boston! Starting in September, Lee will be studying and working at Boston University. I'm searching for a job and the apartment hunt will take place during the first two weeks of August, while we are house- and dog-sitting for James and Lizzy. That's the plan!
Podsumowując, z Bostonu wróciliśmy z mieszanymi uczuciami. Samo miasto nie zachwyciło nas specjalnie. Może to wina pogody, a może nasza, że nie odkryliśmy miejsc, które by do nas przemówiły. Wielki plus należy się Bostonowi za opcje kulinarne, jeszcze większy za obecność naszych przyjaciół i rodziny.

Ciekawa jestem jak nasza opinia o Bostonie zmieni się, kiedy bliżej poznamy miasto. A poznamy je na pewno, bo... pod koniec miesiąca przeprowadzamy się do Bostonu! Od września Lee będzie studiował i pracował na Uniwersytecie Bostońskim. Ja jestem na etapie szukania pracy, a polowanie na mieszkanie odbywać się będzie w pierwszej połowie sierpnia, kiedy będziemy opiekować się domem i psami Jamesa i Lizzy. Taki jest plan!

Tuesday, July 16, 2013

I think they can see in the dark, like bats.

The surroundings of North Howard Street are a bizarre area. Back in the day, it was the cultural and mercantile heart of the city. It was destroyed during the Great Baltimore Fire of 1904 and eventually abandoned for good after WWII, when Americans began relocating to the suburbs.

Not much goes on here but, as of lately, a few new businesses are sprouting. One of the safest neighborhoods in the city is just a few blocks away, also a few blocks away are the parts where I would not choose to wander. It's the charm of Baltimore.

We explored it one day. For the first time in a while, I did not have to wait for unwanted pedestrians to leave my frames. There was nobody there! I wonder if this area comes to life after dark but I doubt it and won't be checking anytime soon.

Without further ado, I present you with some analog pictures. Sadly, this is the last film from my Pentax which, after a fall to the sidewalk, met its fatal end. I will share the second part of this final roll with you soon. 
Okolice ulicy North Howard to dziwaczne strony. Niegdyś kulturowe i handlowe serce miasta, zniszczone zostały podczas wielkiego pożaru w 1904 roku i ostatecznie porzucone po II wojnie światowej, kiedy Amerykanie masowo zaczęli przeprowadzać się na przedmieścia.

Niewiele się tu dzieje, choć od niedawna kiełkuje parę nowych biznesów. Kilka przecznic oddziela North Howard od jednej z bezpieczniejszych dzielnic miasta, kilka przecznic oddziela ją od okolicy, w którą nie zapuściłabym się dobrowolnie. Taki już urok Baltimore.

Szperaliśmy tam pewnego dnia. Po raz pierwszy od dawna nie musiałam przeczekiwać włażących mi w kadr niepożądanych przechodniów. Tam nikogo nie było! Ciekawa jestem czy okolica ożywa po zmierzchu, ale wątpię i raczej nie będę tego sprawdzać.

A zatem trochę zdjęć z analoga. To niestety ostatnia rolka z Pentaxa, który po upadku na chodnik wyzionął ducha. Druga część tej finalnej kliszy pojawi się niedługo.


Lee and I often fantasize about buying this beautiful 19th century theater. It used to be one of the finest in the country. It was famous as much for its plays and vaudeville acts, as it was for its interior. It seated 2000, and sported frescos, crystal chandeliers, a Hungarian orchestra, a palm garden, and a rarity at the time - a telephone! In the 1940s, it was turned into a first-run movie theater, in the 1950s, it was degraded to a Grade B horror and action movie theater. In the 1980s, it went out of use. In the 1990s, the roof collapsed. It's only a matter of time before even its beautiful facade is gone. It's a great shame that Baltimore will allow this to happen. Fantazjujemy czasem z Lee, że kupimy ten piękny XIX-wieczny teatr. Kiedyś był jednym z najpiękniejszych w kraju. Był równie znany ze swoich wodewili i sztuk, co ze swojego wnętrza. Mieścił 2000 widzów i szczycił się swoimi freskami, kryształowymi żyrandolami, węgierską orkiestrą, palmiarnią oraz rzadkością w tym czasie - telefonem! W latach 40. XX wieku przemieniony został w kino grające premierowe filmy; w latach 50. zdegradowany do roli podrzędnego kina grającego horrory klasy B i filmy akcji; w latach 80. zamknięty. W latach 90. zawalił się dach. To tylko kwestia czasu kiedy zniknie również piękna fasada. Wielki wstyd, że Baltimore do tego dopuści.

Thursday, July 11, 2013

It doesn't look like an egg, it doesn't look like a plant.


Często tęsknię za wolnością jaką daje posiadanie samochodu - za spontanicznymi wycieczkami za miasto, za bagażnikiem wyładowanym po brzegi arbuzami i jabłkami, za sprzeczkami o to, kto będzie prowadzić, za nielegalnym parkowaniem przed najlepszą pizzerią w mieście, a przede wszystkim za tym, że nic nie jest poza zasięgiem.

Ta tęsknota staje się ostatnio dotkliwa. Moje wywołane klisze od dawna czekają na mnie w laboratorium, do którego dojechać mogę albo autobusem łapanym w kiepskiej dzielnicy i jadącym przez najgorsze części miasta, albo drogą taksówką. 

Czekajcie, jeszcze nie skończyłam narzekać. W nadchodzący weekend na przedmieściach Baltimore, do których nie kursuje komunikacja miejska odbywa się festiwal zydeco. Festiwal zydeco!!!. Moje jedyne opcje to albo pokonać tę trasę na rowerze (4 godziny w jedną stronę), albo wypożyczyć auto (żegnaj, zydeco).

W Stanach trudno być bezspalinowym. Komunikacja publiczna jest słabo rozwinięta, a odległości, nawet w obrębie miast, ogromne. Wiadomo, nie mam tutaj na myśli Manhattanu. Spróbujcie bez samochodu poruszać się po Los Angeles albo Memphis. Uszczerbki na zdrowiu psychicznym gwarantowane. 

W takich czarnych chwilach dobijam się myślami o naszym pięknym oberżynowym samochodzie, którym krótko cieszyliśmy się zeszłej jesieni. Kupiony został na potrzeby rodzinnej przeprowadzki do Szkocji, a po imigracyjnych tumultach i zmianach planów szybko sprzedany. Oj, przydałbyś mi się teraz, piękny bakłażanie.



Friday, July 5, 2013

I wonder if other dogs think poodles are members of a weird religious cult.


On the 4th of July morning, the American Visionary Art Museum holds its annual Pet Parade. More or less elaborate outfits are flaunted mostly by dogs. Among attendees, there is usually also a turtle (unfortunately this year it came down with a cough), occasionally a stressed-out cat makes an appearance, as well as a ferret, a hedgehog, or an iguana.

First, the parade circles the AVAM building. Next, the participants are one by one called onto the stage, where they present their pets and attempt to convince them to perform their signature  tricks (I honestly have never lasted through that part).

What's truly incredible is the idyllic atmosphere of it all. The dogs look happy (and confused), while awaiting their turn on the stage, they start to play with each other and generally prove my theory that the American dogs are the happiest (although, if it is au naturel or due to Prozac remains debatable).
W poranek 4 lipca, Amerykańskie Muzeum Sztuki Wizjonerskiej (AVAM) organizuje doroczną Paradę Zwierząt Domowych. W bardziej lub mniej wymyślnych strojach paradują głównie psy. Zwykle uczestniczy również żółw (w tym roku niestety dopadł go kaszel), czasem pojawia się pojedynczy zestresowany kot, fretka, jeż lub iguana.

Parada obchodzi najpierw budynek AVAM, a następnie wszyscy uczestnicy po kolei wywoływani są na scenę, gdzie w wielkim chaosie prezentują pupili i starają się nakłonić ich do wykonania sztuczek (nie zdarzyło mi się wytrwać do zakończenia imprezy).

Nieprawdopodobne, ale całość przebiega w sielankowej atmosferze. Psy wyglądają na zadowolone (i nieco zdezorientowane), w oczekiwaniu na swoje 5 minut na scenie zaczynają się ze sobą bawić i potwierdzają moją teorię, że amerykańskie psy są najszczęśliwsze (choć czy naturalnie, czy dzięki Prozacowi, pozostaje kwestią sporną).