Przy pierwszej okazji powróciliśmy do Targowego. Kogo przypomina Wam pan w tle? Bo mi Szwejka.
Po Drodze, chyba najmniejsza krakowska knajpa. Fajny klimat, toaleta pozwala poczuć się jak w przestworzach (jest taka mała jak te w samolotach), lane czeskie piwo, można rysować na ścianach.
We weren't sure if Adam would like it as Americans usually refrain from "fishy fish" (what?! you do!) but he did. And his favorite was herring in beets (beets don't bathe in American culinary love neither, even the Obamas openly admit to not liking them).
Wieczory ze śledziem i wódeczką organizowaliśmy już w domu, ale tym razem postanowiliśmy sprawdzić jak robią to w Ambasadzie Śledzia. Dobrze robią.
Trochę baliśmy się o Adama, bo Amerykanie przeważnie nie lubią "rybnych ryb", ale niepotrzebnie. Adamowi śledź smakował, a już najbardziej ten w buraczkach (a buraczki też nie pluskają się w kulinarnej miłości Amerykanów, o wstręcie do nich mówi otwarcie nawet para prezydencka!).
Nawet The New York Times zauważył nawracającą polską miłość do śledzika i wódeczki, i opisał ją tutaj, polecam.
Następnego dnia ciągłe imprezowanie zacząło się odbijać na naszej produktywności. Pierwszą część dnia spędziliśmy na kanapie oglądając Rewers. Monkey najbardziej spodobała się scena staruszki wchodzącej po schodach, musieliśmy ją dla niego kilka razy przewijać, a potem Monkey sprawdzał czy staruszka nie chowa się przypadkiem za komputerem.
Na pożegnalny obiad wróciliśmy do Pizza Garden. Poważnie, mogłabym tam zamieszkać.
Prowincja Nowa. O, wiecie co, przydarzyło nam się tam coś fajnego. Dziewczyna niespodziewanie siadła przy pianinie i zaczęła grać. Dobrze grała i widać było, że sprawia jej to przyjemność, ale pewnie nie wiedziała jaką tym przyjemność sprawiła nam.
Śniadanie w Pod Temidą. Od dwóch lat wybieraliśmy się na śniadanie do baru mlecznego, w końcu się udało. Kawa w szklance, oj zakręciła się łezka.
Moje pół buły z twarożkiem. Chłopaki wyżebrali od obsługi zrobienie im swojego wymarzonego kacowego śniadania: placki z sosem pieczarkowym i dwa jajka.
Po śniadaniu Adam pojechał na lotnisko. A my... odpoczęliśmy przez jeden dzień po czym wyruszyliśmy do Pragi, czyli marskości wątroby część 2. Ale o tym już innym razem.