A co gdyby wrony i kruki zaczęły atakować ludzi? Albo gdyby z grobów wygrzebały się żądne krwi żywe trupy? Albo przez balkon wpełzł do mieszkania boa dusiciel? Albo zza rogu wyszedł zmutowany karaluch wielkości samochodu?
Brzmi jak gniot klasy b? A jednak! Równie mało prawdopodobny scenariusz przydarzył się naprawdę. Kilka dni temu przydarzył się... nam.
Lee ciężko jest przestraszyć. No niestety, każdy ma jakiś feler. Kwik w wykonaniu Lee oznacza problem. Problemem okazał się wielki szczeciniasty pająk przyłapany na kuchennym blacie. No cholera jasna, a właśnie tłumaczyłam sobie, że aktualny brak jakiegokolwiek robactwa w moim aktualnym życiu to wynik mojej dobrej karmy (albo jankeskich siatek w oknach).
Wyznaczony do przeprowadzenia egzekucji Lee (wyznaczenie odbyło się zza zamkniętych szczelnie drzwi) wyczekał na dobry moment, uśmiercił intruza i wysłał go w rejs po kanalizacji. To miał być koniec historii, ale Lee powtarzał, że to chyba nie było nic endemicznego, tylko jakaś egzotyczna bestia. Porechotałam z podejrzliwego Lee i wróciłam do pracy. A potem był kwik numer 2: Lee znalazł gniazdo w kiści kolumbijskich bananów.
Z całej galerii grafiki Google Lee bez namysłu wskazał jedno zdjęcie: wałęsak brazylijski. Rzuciliśmy się zobaczyć kto zacz. No zgadza się, żyje w Kolumbii, mieszka w bananach. I co jeszcze? Jest najbardziej jadowitym pająkiem świata i potrafi uśmiercić dorosłego człowieka w dwie godziny.
Plan pierwszy: spalimy mieszkanie i wszystko, co mamy. Ostatecznie zadowoliliśmy się planem drugim: upewnimy się, że kolega nie zostawił nam prezentu w postaci potomstwa lub jajek. Na szczęście od zakupów do kwiku Lee minęła zaledwie godzina i kolega zdążył odwiedzić jedynie kuchnię. Do teraz nie rozumiem czemu nie wysiadł w samochodzie. Albo przy kasie!
Minęły dwa dni i dziwnie mało traumy nam zostało. Nadal oglądamy podejrzliwie każdą szklankę czy widelec, ale do pokoju bez klamek nam daleko. Tylko apetyt na banany chwilowo straciliśmy.