Wednesday, May 29, 2019

I fly to the moon... I shrink the moon... I grab the moon...


Dzisiaj melanż kalifornijski z różnych szwędanin z analogiem - trochę Oakland, trochę Berkeley, trochę San Francisco, a najwięcej Berkeley Hills, które wcale wzgórzami nie są, tylko górami (zadyszka zawsze mi to podpowiadała).

Berkeley

Zawsze jak łażę po wzgórzach, zastanawiam się ile trzeba zarabiać żeby mieć z okien taki widok. No to już wiem, bo niedawno policzyła to nasza lokalna gazeta. Średni roczny dochód w tej okolicy to ponad ćwierć miliona dolarów.

Zajączek bez nóżek i bez rączek.

Bugs! Bugs! Bugs! I'm looking for a good time. Ach nie, zaraz.

Dwa razy w roku Ogród Botaniczny UC Berkeley wystawia swoje rośliny na sprzedaż. Zjawia się tu wtedy cała okolica z obłędem w oczach, każdy na wózku ciągnie zdobycze.

San Francisco


Na Tenderloin albo okolice Civic Center często nabierają się przyjeżdżający po raz pierwszy do San Francisco turyści. Trzygwiazdkowy hotel w samym centrum w świetnej cenie, ale okazja! A potem okazuje się, że SF to nie tylko fotogeniczne stromizny, obłędne panoramy i najlepszy chleb na zakwasie, ale również masa bezdomnych i wariatów, slalom pomiędzy zużytymi igłami, i napaści nawet w środku dnia.  Sami się nabraliśmy 10 lat temu.
Ale wspominam o tym dlatego, że tego dnia właśnie przechodziliśmy przez Tenderloin i byliśmy wzruszeni, bo trzy razy zostaliśmy zaczepieni przez kogoś, kto próbował nas od serca poczęstować różnymi używkami, w tym raz przez pana robiącego kupę na chodniku.


Jeden z najlepszych adresów w mieście: 2006 Washington St. Cztery lata temu, za mieszkanie na dziesiątym (z jedenastu) piętrze ktoś zapłacił 30 milionów dolarów, pobijając dotychczasowy rekord 28 milionów (za mieszkanie niemal cztery razy większe). Okej, ten balkon wokół mieszkania (bo to mieszkanie na całe piętro) całkiem spoko, ale jak ktoś to już skwitował, wybulili 30 milionów, a i tak muszą słuchać sąsiadów tupiących im nad głowami. 

Pizzeria Delfina to ulubiona pizzeria wszystkich, funkcjonująca już w pięciu miejscówkach. Jej właściciele swoją pierwszą restauracją Delfina (którą otworzyli w Mission w czasach kiedy łatwiej było tam dostać nożem w plecy niż porządny obiad) zdefiniowali właściwie kulinarny styl Cal-Italian, czyli taki, który traktuje Kalifornię jak jeden z regionów Włoch i do tradycyjnych włoskich dań wtłacza najlepsze lokalne produkty.
Podczas naszej pierwszej wizyty jakiś upierdliwy gówniarz dyndał nam ręką w talerzach, a Lee był święcie (niestety błędnie) przekonany, że ojcem owego gówniarza jest Matthew Broderick. 

Berkeley

Stojaki do zapinania rowerów na Telegraph St. przypominają o jej przeszłości - to tu miały miejsce największe protesty na rzecz wolności słowa i przeciwko wojnie w Wietnamie, oraz wielka bitwa z policją o miejski park, w wyniku której Reagan wprowadził stan wyjątkowy i wysłał do miasta 2800 gwardzistów, których miejscowe hippiski powitały chlebem i solą ciastem czekoladowym z marihuaną i lemoniadą z LSD.

San Francisco

cronuts (croissant + donut), czyli pączku z ciasta na francuskie rogaliki, słyszeli już chyba wszyscy. Od kilku lat w Stanach trwa faza na cruffins (croissant + muffin), czyli muffiny z ciasta na francuskie rogaliki. W centrum zamieszania jest Mr. Holmes Bakehouse, który w mikro-lokaliku w dzielnicy Tenderloin serwuje wypieki i materiał na Instagram (na przykład taką ścianę ^). Za Mr. Holmes ciągnie się aferowy smrodek, bo najpierw jego właściciele ukradli pomysł na cruffins australijskiej cukierniczce Kate Reid i szybko go opatentowali, potem do lokalu włamali się rabusie i ukradli jedynie folder z przepisami (węszę tu ściemę PR), a na koniec jeden z właścicieli oraz współpracujący z firmą grafik w niejasnych okolicznościach wypięli się na wszystko i przeprowadzili się do Nowego Jorku, gdzie założyli Supermoon Bakehouse (idźcie zobaczyć ich cuda na Instagramie).

Kiedy w odwiedziny przyleciała moja przyjaciółka Rachael, dzień w SF zaczęłyśmy właśnie od Mr. Holmes. 'Nie lubię słodkich wypieków', powiedziałam, a potem pokazałam paluchem i zeżarłam wszystko w zasięgu wzroku.

Ale najpierw przejechałyśmy most Golden Gate na gapę, jak się okazało kilka tygodni później, kiedy przyszedł pocztą mandat. Jestem przekonana, że ten cały system jest ustawiony tak, żeby zarabiać na mandatach, a nie na opłatach. Za przejazd mostem nie można bowiem zapłacić w bramce, trzeba zapłacić przez internet albo przez telefon. No, a kto będzie o tym wiedział i pamiętał? Nie ja (i spory procent z 110 tysięcy innych kierowców przejeżdżających mostem każdego dnia pewnie też nie).

"Każde wspaniałe miasto potrzebuje dumnego obywatelskiego fallusa" - pisał Time Magazine. Nad San Francisco dumnie sterczy Coit Tower. Nie mogę uwierzyć, że wieża nie pojawiła się nigdy na blogu, bo tą trasą przeciągam wszystkich gości. Ale dopiero z Rachael na wieżę wjechałam.


Po lewej Ferry Building, w którym mieści się 50 restauracji, cukierni, piekarni i sklepów. Ferry Building ma ważne miejsce w tkance San Francisco, ale nie zawsze tak było. Przez 30 lat od reszty miasta odgradzała go okropna autostrada Embarcadero Freeway, którą wyburzono dopiero tym, kiedy uszkodziło ją wielkie trzęsienie ziemi z 1989 roku.


Berkeley

O Butcher's Son, genialnym wegańskim rzeźniku, już wspominałam tutaj. A tu scena z bardzo kiepskiego poranka po tym, jak niechcący wypiłam butelkę wina. Na stole bałagan, bo Lee wylał wodę, ale i tak sukces, bo ze mnie nic się nie wylało. Wypociłam potem tego kaca giganta na szlaku po wzgórzach. które (jak pamiętamy z początku tego odcinka) są górami.