Monday, February 25, 2013

Day 36, part 1. Last one to the hanger's a rotten banana!


For breakfast Yared took us to a place where he always eats while in Arba Minch. The tiny place is frequented only by locals who, hunched over their small skillets, wipe ful out with chunks of bread (to their horror, I prefer it with injera).

We're climbing a steep road to reach an altitude of 9,500 feet, 5,000 feet higher than Arba Minch. We're going to a village of the Dorze people, close to the city of Chencha.

Yared leads us to a model farmstead. We want to protest that this is not exactly what we hoped for, but the farmstead crew gets us drunk on moonshine and carries us away to a local tej house. Oh, we like the crew, we like the farmstead, we like everything.


Na śniadanie Yared zabrał nas do miejsca, w którym on zawsze w Arba Minch jada. Niewielki lokalik z samymi miejscowymi. Pochyleni nad patelenkami wybierają ful kawałkami chleba (ja, ku zgrozie Etiopczyków, wolę go jeść z injerą).

Stromą drogą wspinamy się na wysokość 1,5 km większą niż Arba Minch, w okolice Chenchy, do wioski ludu Dorze.

Yared zawozi nas do pokazowej zagrody. Chcemy zwiesić nos na kwintę, że nie zupełnie o to nam chodziło, ale ekipa z zagrody upija nas domowej roboty alkoholem i zawozi do miejscowego baru na tej. Fajna ekipa, fajna zagroda, fajne wszystko.


This eyesore turned out to be a comfortable hotel and an affordable one as well...
Ta szkarada okazała się całkiem wygodnym hotelem w przyzwoitej cenie...

...and the hotel restaurant served draft beer and decent food! We stopped here again on the way back to Addis.
...a hotelowa restauracja serwowała lane piwo i niezłe jedzenie! Zatrzymaliśmy się tutaj ponownie w drodze powrotnej do Addis.

On the way, Yared bought us a fruit we have never seen before. Uncle Google tells me it's called soursop. It's sour and sweet, meaty and fibrous, with lots of large hard seeds. It'd have been hard for us to eat the whole thing, fortunately, a local family we met during our break helped us with its consumption.

Yared kupił nam po drodze owoc, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Wujek Google podpowiada, że to flaszowiec miękkociernisty. Kwaśno-słodki, mięsisty i włóknisty, z mnóstwem dużych, twardych pestek. Trudno byłoby nam podołać ze zjedzeniem całego, ale szczęśliwie napotkanej podczas przerwy w podróży miejscowej rodziny nie trzeba było długo namawiać do pomocy w konsumpcji.

Dorze are famous for their 20 foot tall houses built with bamboo and enset (false banana). These constructions are very durable but over the years they lose their hight - their bottoms get eaten by termites. Enset (seen in the center of the photo) has a variety of other uses: it's turned into bread-like pancakes, used for weaving baskets and fences, used in furniture making, and fed to livestock.

Dorze słyną z budowy wysokich na 6 metrów domów z bambusa i ensetu (fałszywego bananowca). Takie konstrukcje są bardzo trwałe, choć z upływem lat domy robią się coraz niższe - podjadane są przy ziemi przez termity. Enset (widoczny pośrodku zdjęcia) ma wiele innych zastosowań: przyrządza się z niego placki podobne do chleba, używa do wyplatania koszy i ogrodzeń, wyrobu mebli oraz karmi się nim zwierzęta gospodarskie.

The life inside a hut centers around a fireplace. The hut is shared with humans by a few oxen. We were told that, in order to keep things fair and give each ox a chance to stay inside, the animals are swapped every few days. Westerners with allergies are doomed.

Życie wewnątrz chaty skupia się wokół paleniska. W wydzielonej części mieszka zawsze kilka wołów. Podobno, żeby sprawiedliwie każdy wół mógł pomieszkać w chacie, zwierzęta wymienia się co kilka dni. Zachodni alergicy nie mają czego u Dorzo szukać.

Dorze are also famous for the cloth they produce. The women spin cotton, weaving is the men's job.
Dorze znani są również z wyrabianych przez siebie tkanin. Kobiety przędą bawełnę, tkaniem zajmują się mężczyźni.

Among pottery for sale, we found... a cell phone. I bet it didn't work worse than our phone (in Ethiopia, there is only one monopolistic network that does not have to care; often no calls can be placed). It definitely had a larger screen.
Wśród wyrobów ceramicznych na sprzedaż znaleźliśmy... telefon. Założę się, że działał nie gorzej niż nasz (w Etiopii jest tylko jedna monopolistyczna sieć komórkowa, która nie musi się starać, więc często nie można zrealizować żadnych połączeń). Wyświetlacz zdecydowanie miał większy!

1 or 2 people huts can be rented, meals are included in the price. Lee immediately started contemplating moving in with Dorze. 
Można tu wynająć jedno- i dwuosobowe chaty. W cenę wliczone jest wyżywienie. Lee natychmiast zaczął rozważać zamieszkanie wśród Dorze.

Yared and Peter with a fly swatter. Soon, the farmstead crew got us drunk on moonshine.
Yared i Peter z miotełką na muchy. Wkrótce zostaliśmy upici bimbrem.

The boy leading the train was whipping the poor fellow at the end of it, so the human snake was wiggling in all directions.
Chłopczyk prowadzący korowód smagał nieboraka korowód zamykającego, więc ludzki wąż miotał się na wszystkie strony.


The local crew took us in for a beer. On the right is Mekkonen, the head of the farmstead (and the village too, I think).
Miejscowa ekipa przygarnęła nas na piwo. Po prawej Mekkonen, głowa zagrody (i wioski chyba też).


We visited the weaving mill.
Odwiedziliśmy tkalnię. 

After moonshine and beer, the time came for tej.
Po bimbrze i piwie nadszedł czas na tej.


And then Lee got his ass whooped in ping-pong. The local kids put a spin on the game. On each side of the table, a stack of beer caps is placed. If you can hit the opponent's stack, you win extra cash.
A potem Lee został ograny w ping-ponga. Miejscowe dzieciaki zmodyfikowały nieco zasady. Po każdej stronie stołu ustawiony jest jeden stosik kapsli od piwa. Jeśli uda się trafić w stosik rywala, wygrywa się dodatkową sumę.


Next time I'll show you how the Dorze turn inconspicuous enset into something delicious!
Następnym razem pokażę wam w jaki sposób Dorze przerabiają niepozorny enset na coś pysznego!

Wednesday, February 20, 2013

Day 34, 35. When I could wear the sunset?


Day 34.


At 2:30 am a minibus comes to pick us up. In Ethiopia, the long-distance buses and minibuses are ranked into 3 classes (or 'levels' as they call them here). Our ride is 'level 1' - comfortable, air-conditioned and takes only 7 hours to get to Addis (and not 10 like the bus does).


After 10 hours on hard benches, with no suspension, overcrowded and in warm stench, we arrive in Addis. I don't even know why such turns of events still surprise me. My back hurts so much, I hide in a bathroom to cry.


Back in Harar, we made plans with Peter and Sabina to go south together. We took it upon ourselves to arrange it since we had to return to Addis anyways, which they despise and avoid.


In Taitu, we meet up with the driver we booked for our trip which begins tomorrow. The driver announces that something came up and he's not going with us. He sends a replacement - a friend who, despite assurances, does not speak a word of English.


For a few nervous hours we go back and forth, negotiating with an equally unreliable guide (who we're supposed to meet up with in the south), hastily searching for a new driver, and informing the Austrians about the constantly changing situation.


After 1 hour of sleep, 10 hours of minibus misery, and the long logistic drama, all I want is to sleep in, in a comfortable bed. Yet I know it won't happen anytime soon. We're leaving in a few hours.

Leaving Harar, we saw for ourselves that at night this city belongs to hyenas. Their packs were awkwardly pacing the deserted streets. Seeing this was the best that has happened to us today.


Day 35.

In Africa, sheep, goats, cows, and donkeys all have their value. On the road, they are carefully avoided. Dogs have no value. Nobody avoids them.

Vanessa told us that on the way from Addis to Bahir Dar, her minibus ran over 2.

The first thing I explain to our driver, Yared, when we climb into his car at dusk, is that it is our wish that he does not hit dogs. Just to be sure, I repeat it a few times, in English and in an Amharic-gesticulative mix. Yared nods understandingly. A few minutes later, a dog appears in a distance. Yared looks at us with hesitation: 'Kill him?'

It's hard for me to believe that in last 48 hours, we spent 24 of them on the road, and there will be many days just like these.

We arrive in Arba Minch after dark. Quickly, we find a hotel, have dinner and a few brews, and crash. Tomorrow we're getting up at 6am.



Dzień 34.


O drugiej trzydzieści w nocy przyjeżdża po nas minibus. W Etiopii długodystansowe autobusy i minibusy są podzielone na trzy klasy (czy jak tutaj mówią, 'levels' - poziomy). Nasz minibus jest klasy pierwszej, czyli jest wygodny, ma klimatyzację i jedzie do Addis tylko siedem godzin (a nie dziesięć jak autobus).


Po dziesięciu godzinach na twardych ławkach, bez amortyzacji, w przepełnieniu i ciepłym smrodzie, docieramy do Addis. Nie wiem doprawdy dlaczego takie niespodzianki jeszcze mnie dziwią. Plecy bolą mnie tak, że w ukryciu płaczę w łazience.


Jeszcze w Hararze umówiliśmy się Peterem i Sabiną na wspólny wyjazd na południe. Zobowiązaliśmy się wszystko zorganizować, bo my i tak musieliśmy wrócić do Addis, którego oni nie znoszą i wolą unikać.


W Taitu spotykamy się z umówionym na jutrzejszy wyjazd kierowcą. Kierowca oświadcza, że coś mu wypadło i nie pojedzie. Wysyła na zastępstwo swojego przyjaciela, który wbrew zapewnieniom nie mówi ani słowa po angielsku.


Przez kilka nerwowych godzin miotamy się negocjując przez telefon z równie niesłownym przewodnikiem, z którym mamy spotkać się na południu, szukając na gwałt nowego kierowcy i informując Austryjaków o wciąż zmieniającej się sytuacji.


Po jednej godzinie snu, dziesięciu godzinach minibusowej męki i wielogodzinnym logistycznym dramacie, jedyne na co mam ochotę, to wyspać się do oporu w wygodnym łóżku, a wiem, że szybko to nie nastąpi. Wyruszamy za kilka godzin.

Wyjeżdżając z Hararu zobaczyliśmy na własne oczy, że nocą to miasto należy do hien. Ich stada niezgrabnie przemierzały opustoszałe ulice. Ten widok to najlepsze co nas dzisiaj spotkało.


Dzień 35.


Owce, kozy, krowy i osły mają w Afryce swoją wartość. Na drodze starannie się je omija. Psy są bezwartościowe. Psów się nie omija.

Vanessa powiedziała nam, że w drodze z Addis do Bahir Dar jej minibus przejechał dwa.


Pierwsze co tłumaczę naszemu kierowcy, Yaredowi, kiedy o świcie gramolimy się do jego samochodu, jest to, że naszym życzeniem jest żeby omijał psy. Na wszelki wypadek powtarzam to kilka razy, po angielsku i w mieszance amharsko-gestykulacyjnej. Yared ze zrozumieniem kiwa głową: 'No problem'. Kilka minut później na drodze majaczy pies. Yared patrzy na nas z niepewną miną: 'Kill him?'


Trudno jest mi uwierzyć, że w ciągu ostatnich dwóch dni spędziliśmy w drodze 24 godziny, a takich dni będzie sporo.


Po zmroku dojeżdżamy do Arba Minch. Szybko znajdujemy hotel, jemy obiad, wypijamy kilka piw i padamy ze zmęczenia. Jutro pobudka o szóstej.





Yared, Lee and I departed Addis, the Austrians were awaiting us in Adama, 56 miles away.
Z Addis wyjechaliśmy w trójkę: my i Yared. Austyjacy czekali na nas w Adamie, 90km od stolicy.


A break for breakfast in Debre Zeit. At this point, we're unaware of the fact that, in an attempt to please us, Yared picks pricey, touristy places with a view.
Przerwa na śniadanie w Debre Zeit. Jeszcze nie wiemy, że Yared, chcąc nam dogodzić, wybiera miejsca dla turystów, drogie i z widokiem.

A view of Bishoftu Lake won't remain idyllic for much longer, there are monstrous hotels being built along its shore to accommodate the weekend crowd from Addis.
Widok na jezioro Bishoftu niedługo pozostanie sielankowy, wzdłuż brzegu wyrastają kolejne hotelowe molochy dla weekendowiczów z Addis.

Filleting the catch on the shore of Koka Lake.
Filetowanie połowu nad brzegiem jeziora Koka.


A break at Lake Langano, at the very posh Sabana Lodge. Our Addis host has a vacation house close by. 
Przerwa nad Jeziorem Langano, w ekskluzywnym Sabana Lodge. Nasz host w Addis ma niedaleko dom letniskowy.

I'd never pay $80 a night in Ethiopia, but I do have fond memories of this break, mostly because of the fabulous restrooms.
W życiu nie wydałabym w Etiopii ponad 80 dolarów za noc, ale przerwę wspominam miło, głównie ze względu na fantastyczne toalety. 

After that day, we always insisted to eat and drink where Yared did. It turned out to be great, as he likes to eat well (and on a shoestring).
Po tym dniu już zawsze nalegaliśmy, że chcemy jeść i pić tam gdzie Yared i świetnie na tym wyszliśmy, bo on lubi dobrze (i tanio) zjeść.

That day we drove almost 350 miles, it's a lot on Ethiopian roads.
Tego dnia przejechaliśmy 550 kilometrów. Jak na etiopskie drogi to bardzo dużo.

Sunday, February 17, 2013

In the dark night, the deep bass of the hyena is heard; and then it laughs aloud.


Every night after dusk, by one of city gates, a bizarre spectacle takes place. A man sits down a large container of meat scraps and begins to call into the night. After a few minutes, glistening eyes start to appear from the darkness surrounding the city. Spotted, gawky figures come a little closer. They are skittish but their hunger is larger than their fear.

Feeding wild hyenas has been practiced for at least a few dozen years and nobody knows how it started. Some claim that, during a famine, starving hyenas were given the remains of people who died of starvation. Some, that the animals were fed porridge with butter to keep them from attacking people and livestock and, when things got better, they continued being fed with meat leftovers.

It is not clear if feeding hyenas really keeps them from attacking people or if it's just the opposite since it makes them lose the fear they have for humans.

People and hyenas live in a sort of unstable symbiosis. People feed them. Hyenas, on the other hand, comb Harar at night in search of edible garbage, an important thing in a city that does not have trash pick-up. From what I could find on the Web, attacks do occur, and their victims are usually children and livestock. When that happens, a hunt begins and several hyenas get poisoned or hacked with axes. A few attacks follow (Ethiopians believe that hyenas are revengeful) and eventually it's forgotten. I've read opinions that it's never the local hyena population that's responsible for the killings, it's always animals that come to the city from afar. I tend to believe that as people of Harar recognize their hyenas, they even know them by name.

Controversial or not, it was an incredible experience. Other than us, Vanessa, and Hailu, there was only one other guy and his guide watching the feeding. Good thing we went there by a tuk-tuk - it wouldn't have been possible to take pictures without its lights!


Co wieczór po zmierzchu, przy jednej z bram miasta, odbywa się przedziwne widowisko. Mężczyzna stawia na ziemi spory pojemnik mięsnych resztek i zaczyna nawoływać. Po kilku minutach z ciemności otaczającej miasto zaczynają wyłaniać się błyszczące oczy. Cętkowane, niezgrabne postaci podchodzą nieco bliżej. Są płochliwe, lecz głód jest silniejszy niż strach.

Karmienie dzikich hien ma co najmniej kilkudziesięcioletnią historię i nikt nie wie na pewno jak się zaczęło. Niektórzy twierdzą, że podczas klęski głodu oddawano głodującym hienom ciała zmarłych mieszkańców miasta. Inni, że dokarmiano je owsianką z masłem aby powstrzymać je przed atakowaniem ludzi i zwierząt hodowlanych, a kiedy nadeszły lepsze czasy, kontynuowano zwyczaj rzucając im mięsne odpadki. 

Nie jest jasne czy karmienie hien powstrzymuje je przed atakowaniem ludzi, czy wręcz przeciwnie, skoro oducza je strachu przed człowiekiem.

Ludzie i hieny żyją w pewnego rodzaju chwiejnej symbiozie. Ludzie je dokarmiają. Hieny natomiast wyjadają nocą odpadki z ulic Hararu, ważna sprawa w mieście, w którym nie istnieje zorganizowany wywóz śmieci. Z tego, co udało mi się wyczytać w sieci, ataki się zdarzają, a ich ofiarami najczęściej padają dzieci i zwierzęta. Wtedy rozpoczyna się nagonka, kilka hien zostaje otrutych lub zasiekanych toporami, następuje kilka kolejnych ataków (Etiopczycy wierzą, że hieny są mściwe), potem sprawa usycha. Czytałam opinie, że ataki są zawsze sprawką hien, które do miasta przychodzą z oddali, nie tych miejscowych. Myślę, że może w tym być sporo prawdy, bo te, które karmione są co noc, są przez mieszkańców rozpoznawane, ba, znane są im z imienia.

Kontrowersyjne czy nie, było to niesamowite doświadczenie. Oprócz nas, Vanessy i Hailu, karmienie oglądał jeszcze jeden mężczyzna i jego przewodnik. Dobrze, że przyjechaliśmy tuk-tukiem - bez jego świateł nie mogłabym zrobić zdjęć!






My attempt to feed the hyenas was not very spectacular. I did, however, manage to make everybody laugh by accidentally hitting one of the beasts with a piece of meat. At the end, a hyena showed me clearly who the boss is by taking the meat AND the stick away from me...

Moja próba karmienia hien była niespecjalnie widowiskowa, ale za to udało mi się rozbawić wszystkich nieumyślnie trafiając w bestię kawałkiem ścierwa. Na koniec hiena pokazała mi dobitnie kto tu rządzi odbierając mi mięso razem z kijkiem...





Wednesday, February 13, 2013

Day 31, 32, 33. They must have taken my marbles away!


*Po trzech dniach pracy zeżarło mi gotowy post, więc tym razem będzie tylko po angielsku. Mam ochotę założyć kaftan bezpieczeństwa i postukać głową w miękkie ściany bez klamek.


Day 31. 

After a month filled with testosterone (Lee, Nagui, C., and C.'s crew), it is great to finally have some girls to hang out with! We meet Sabina and Peter, Hailu, and Vanessa (whom we met on the bus from Addis) for breakfast. We try ful (fava paste) and fatira (deep-fried thin dough stuffed with scrambled eggs, onions, and peppers). We also order sambusas (deep-fried pastries filled with meat or spicy lentils), which we haven't had yet in Ethiopia but used to often eat back in the States.

Then we buy 3 large bags of khat and head to Hailu's friend's apartment 'with a clean bathroom'. 'Clean' turns out to be a very subjective description, there is also no running water and the toilet is not hooked up to the pipes. We chew, watch the Olympics, and leave for the Harar Brewery to drink their light beer and the dark one, dubbed 'Obama'. 

Dinner and drinks complete the good day. We return to the hotel greeted by fleeing cockroaches. 

I'd definitely not recommend Ethiopia to those who are scared or highly disgusted by cockroaches. I'm happy they are not spiders or those nasty long-legged mosquitos!


Day 32.

In the morning, we pack our bags and leave the hotel. We're moving to Vanessa's or, more precisely, to Sylvie's. Sylvie teaches French at a local school. The girls were put in touch with each other by a mutual acquaintance. They met just once, in Addis, when Sylvie was leaving for the summer and passed the keys to Vanessa. Vanessa, in turn, invited us and that's how we ended up in the house of Sylvie, whom we never met.

The house is large and comfortable, it's located in an area popular among expatriates, and has its own guard.

The three of us wander around Harar and when the night sets, we go to see the hyena feeding (more on it in the next post).

We spend the rest of the evening reading, writing, watching shows on a flat screen TV, and lounging on a couch. It's precisely the evening we were longing for.


Day 33. 

Our trio returns to the walled city for more rambling. It's sunny and very very bright - almost all buildings are freshly painted white. It's annually done for Ramadan, as white symbolizes peace. Soon, they will return to their normal mosaic of colors. I make a promise to myself to return to Harar to see it.

Today is the first day of a long fast. Ethiopian Orthodox Christians fast 250 days a year. The butcher stands, usually filled with life (and death) are now deserted, circled only by disoriented and hungry dogs and cats - the regular recipients of meat scraps.

For dinner we order a huge platter of fasting food. There are 2 kinds of beet dishes on it. One of them tastes just like buraczki we make in Poland! Beets are fairly common in Ethiopia but I have yet to see them on a menu in an Ethiopian restaurant in Northern America or Europe.

We return home with a bag of khat, a few beers, and warm sambusas wrapped in a newspaper. We watch TV, listen to the rain, and play cards. We feel terrible, we have such luck, Vanessa probably thinks we're cheating!

We'll leave Harar before dawn. We say our goodbyes before heading to bed and I know that we will know this girl for a long time. We're not parting ways for long, we see each other again in Addis before leaving Ethiopia.



The hotel had some major issues: no hot water (although included in the price), power outages and cockroach infestation like I've never seen before...

...and the bathroom turned into a pool after every shower...

...but the view from the balcony compensated for all the shortcomings. We were right above the market!

A large part of the market was devoted to selling khat.

 
The firewood-selling corner.

This boy spend a very long time admiring his new haircut.

Rimbauld's House where the French poet Rimbauld never actually lived. We waited for a long time for it to open and it never happened. At least we got some rest in the shade.

 
A palace of Ras Mekonnen, the father of Emperor Haile Selassie. Supposedly, Selassie spent a large portion of his childhood in this house.
  
Sylvie's house.  

Water is fetched in yellow tanks by the guard. After it is used for bathing or washing clothes, it is dumped into the barrel and used for flushing the toilet.

 The green baggie on the fridge is wonderful local tea. We had it for the first time at Sylvie's and now we always keep it at home (fortunately, it's available at our neighborhood Ethiopian store!).