Saturday, March 31, 2012

Oldie, moldy, history, mystery!


In my early youth, I was not too keen on Polish cars. In kindergarten, my automotive taste was already formed and I was madly in love with a boy whose dad had a BMW (later on I discovered in was not the case and so our relationship was doomed to fail).

In elementary school, I suffered terribly when I had to ride with my uncle who had a Polish car, a Syrena. What a humiliation it would be to be seen in it! To avoid social ruin, I wore a rabbit mask on such occasions.

Everything changed when I was a senior in high school and almost bought a Warszawa. I'm not quite sure how I was going to drive it since I had no license, but the price was a steal, and the car was a beauty.

Since seeing the collection at the Museum of Municipal Engineering, I've been bitten by a Polish car bug yet again. I've been dreaming about getting just any old Polish car BUT a Maluch (3rd pic from the bottom), and Lee had been dreaming about getting no other old car BUT a Maluch.


We wczesnej młodości nie przepadałam za polskimi samochodami. Już w przedszkolu miałam wyrobiony motoryzacyjny gust i obdarzałam gorącym uczuciem współprzedszkolaka, którego tata miał BMW (potem okazało się, że tata miał tylko Poloneza, więc nic dziwnego, że związek nie przetrwał).

W podstawówce cierpiałam niezmiernie kiedy musiałam gdzieś pojechać z wujkiem, który miał Syrenkę. To dopiero był obciach! Z towarzyskiej ruiny ratowała mnie maska królika, którą zakładałam na te okazje.

Wszystko zmieniło się pod koniec liceum, kiedy nieomal kupiłam Warszawę. Nie jestem pewna jak chciałam nią jeździć bez prawa jazdy, ale cena była okazyjna, a perspektywa posiadania takiego cuda bardzo kusząca.

Po obejrzeniu zbiorów Muzeum Inżynierii Miejskiej znowu choruję na stary polski samochód, jakikolwiek, oprócz Malucha. Lee natomiast nieodmiennie od lat choruje na Malucha właśnie.











Monday, March 26, 2012

The slot machine in the casino rolls two 7's and a lemon.


Wiosna u nas upływa na: wygrzewaniu się na parapecie (koty), piciu nieprzyzwoitych ilości mate (my), poszukiwaniach plecaka foto, który nie wygląda jak brzydka torba na laptopa (ja) i okładach z zamrożonej ścierki (Lee).

Zdjęć robię zatrważająco niewiele, choć analoga uparcie w torbie noszę. W środku, już od zimy, siedzi czeska czarno-biała rolka, której jestem bardzo ciekawa, tylko jakoś nie mogę dobrnąć do jej końca. Ale wiadomo, filmu nie można pośpieszać.

Poza tym zaczynamy odchudzać dobytek. Perspektywa przeprowadzki jest coraz bliższa (choć jeszcze nie wiemy co będzie jej celem), a szanse spakowania się w jeden plecak na głowę (albo nawet trzy; plecaki, nie głowy) są znikome. Zatem czegoś musimy się pozbyć. W zakładkach dodałam sklepik, do którego stopniowo będę wrzucać różne cuda. Zaczęłam od Beiretki (która zresztą już zdążyła się sprzedać).

Walczę z przeróżnymi frustracjami (a raczej nie walczę, tylko im się poddaję), głównie na punkcie mojej fotograficznej i komputerowej nieudolności, tuszy (pobijam życiowe rekordy), niezdecydowania i językowej ignorancji. Liczę na to, że to tylko chwilowe i wkrótce z tej piany frustracji wyłoni się chudy fotograficzno-komputerowy geniusz, który wie czego chce i mówi płynnie w pięciu językach.

Acha, w związku z tym, że się językowo uwsteczniłam, wersji angielskiej dzisiaj nie będzie. O! (ale może będzie jutro).






Na Kazimierzu na Brzozowej mieści się świetny sklepik z herbatą, w którym pracuje najbardziej przekonujący pan na świecie. Weszliśmy żeby o coś zapytać, a wyszliśmy z dwoma rodzajami mate, lipą, guaraną i tajemniczym afrodyzjakiem. A w niedzielę na Hali Targowej kupiliśmy fantastyczny miód spadziowy. Lipa z miodem to jest piękna sprawa.

Friday, March 23, 2012

Wherever we are is museum


My first visit to MOCAK was a small disaster. The temporary exhibit Viennese Actionism made me think that it was shocking just for the sake of being shocking (and not even the good kind of shocking, shocking well is a skill in itself!). Unfortunately for my dad, we brought him along.
Anyways, the second visit was way better. EVA & ADELE is, first and foremost, a great deal of good energy. Eva and Adele are a German artistic duo (and a couple in their private life), who have turned their entire life into a performance. They hide their true identity and age. They've been continuously wearing full make-up and extravagant outfits for over 20 years, and their costumes always match. They attend many of the most prestigious European art events. They are keen on posing for pictures and they always encourage people to send them photos they took of them. You are probably wondering about the larger one's gender? Eva has been legally recognized as a woman.

Moja pierwsza wizyta w MOCAK-u była małą katastrofą. Wystawę czasową Akcjonizm wiedeński odebrałam jako puste szokowanie dla szokowania (zresztą niezbyt udane, dobrze szokować to też jest sztuka!). A na nieszczęście taty przyprowadziliśmy go ze sobą.
Druga raz był znacznie bardziej udany. EVA & ADELE to przede wszystkim ogromna dawka pozytywnej energii. Eva i Adele to para niemieckich artystek (i para w życiu prywatnym), które przemieniły całe swoje życie w performance. Ukrywają swoją prawdziwą tożsamość i wiek. Od ponad 20 lat nie rozstają się z pełnym makijażem i ekscentrycznymi strojami, i zawsze ubrane są w bliźniacze kostiumy. Pojawiają się na wielu najważniejszych europejskich wydarzeniach kulturalnych. Chętnie pozują do zdjęć i zawsze zachęcają o przysłanie im odbitek. Pewnie ciekawi jesteście o płeć tej bardziej rosłej z nich? Eva została prawnie uznana za kobietę.











Sadly, the permanent exhibit was closed that day, but Irina and I also liked the other two temporary ones we visited. Above, Transit by Marek Chlanda; below, Comic. Urban Legends by various artists.

Niestety wystawa stała była tego dnia nieczynna, ale pozostałe ekspozycje czasowe, które odwiedziłyśmy z Iriną również nam się podobały. Powyżej wystawa Tranzyt Marka Chlandy, a poniżej Komiks. Legendy miejskie różnych artystów.


My favorite piece from these two exhibits, No 15 by Joanna Karpowicz.
Mój ulubiony obraz z tych dwóch wystaw, Piętnastka Joanny Karpowicz.

Monday, March 19, 2012

Look up in the sky! It's Bert Raccoon, king of the air!


Technical difficulties are delaying stories from my visit to Ireland. Therefore today I have for you just a coarse account of everyday life in Kraków.
Trudności techniczne opóźniają relację z Irlandii. No to dzisiaj zgrzebny post z krakowskiego życia codziennego.


Thankfully, this is now history. After using two crutches for an eternity and using one just as long, today he finally left the house crutch-free.
To już na szczęście zamierzchłe czasy. Po wieczności o dwóch kulach i wieczności o jednej, dzisiaj Lee wreszcie wyszedł z domu o własnych siłach.




Religion and science don't really mix well in my opinion, so I was quite curious what this hospital run by the Order of the Fathers Hospitallers would be like.
Połączenie religii i nauki to moim zdaniem średnio udana mieszanka, ale tym bardziej byłam ciekawa wizyty w tym szpitalu.

Holy pictures make it feel more like a place where people die, not get better.
Święte obrazy bardziej kojarzą mi się z miejscem gdzie się umiera a nie wraca do zdrowia.

The former convent built in mid 18th century is full of charm, but I think I prefer more modern buildings for hospitals.
Dawny klasztor z połowy XVIII wieku ma swoje niewątpliwe uroki ale na szpitale wolę chyba bardziej nowoczesne budynki.


This day we had a terrible craving for potato pancakes (actually, when do we not...). We walked into 'Pod Filarkami' milky bar just as the last portion was being sold. We ended up getting them at a little place across the street. They were yummy but way overpriced and served on plastic plates.

Tego dnia mieliśmy potworną chcicę na placki (zresztą, kiedy nie mamy...). Do baru 'Pod Filarkami' weszliśmy akurat wtedy kiedy ktoś kupował ostatnią porcję dnia. Ratowaliśmy się plackami z małego barku po drugiej stronie Starowiślnej. Były pyszne, ale kosztowały małą fortunę (13zł za porcję!) i były podane na plastiku.


It does not look like much but it was sooo good... Smashers and curried peas and carrots.
Nie wygląda jak nic specjalnego, ale to było genialne. Puree ziemniaczane i curry groszkowo-marchewkowe.

A Russian night: pumpernickel, frosty bottle of vodka and herring.
Rosyjski wieczorek: pumpernikiel, zmrożona wódka i śledź.

At the last Spanish class of the semester, we made breakfast together. Later, our teacher presented us with cueca, a traditional Chilean dance. A male dancer courts his partner like a cock courts a hen. See for yourselves here.

Na ostatnich zajęciach z hiszpańskiego w semestrze zrobiłyśmy wspólne śniadanie, a potem nasza lektorka prezentowała nam tradycyjny chilijski taniec cueca, w którym tancerz zaleca się do tancerki jak kogut do kury. Zresztą zobaczcie sami tutaj.

Yet again the gods of CouchSurfing favored us with a great houseguest. Irina is a German biologist who specializes in raccoons. She is in the midst of her solo travel through Europe and Asia, during which she's visiting national parks and nature preserves, and interviewing wildlife conservationists and field researchers. Her itinerary includes Poland, Slovakia, Romania, Ukraine, Georgia, Azerbaijan, Kazakhstan, Russia, China, Tajikistan, Kyrgyzstan, and Mongolia.
The day after Irina left, I got spooked by something minor and couldn't sleep. I remembered that soon she'd be fearlessly hitchhiking solo through Kazakhstan and camping out in Siberia, and I felt very ashamed of myself.

Po raz kolejny bogowie CouchSurfingu okazali się przychylni i zesłali nam świetnego gościa. Irina jest niemiecką biolożką i specem od szopów praczy. Jest w trakcie samotnej podróży przez Europę i Azję, podczas której odwiedza parki narodowe i rezerwaty przyrody, i przeprowadza wywiady z działaczami ochrony przyrody i naukowcami badającymi dzikie zwierzęta w ich naturalnym habitacie. Trasa wiedzie przez Polskę, Słowację, Rumunię, Ukrainę, Gruzję, Azerbejdżan, Kazachstan, Rosję, Chiny, Tadżykistan, Kirgistan i Mongolię.
Dzień po wyjeździe Iriny przestraszona drobnostką nie mogłam zasnąć i wstyd mi się zrobiło, kiedy przypomniałam sobie, że ona będzie bez strachu jeździć sama stopem po Ukrainie i spać pod namiotem na Syberii.

Thursday, March 15, 2012

Hello, Evelyn? This is Jon Arbuckle. Would you care to join me in a little fine dining this evening?


Rain Braille on a net over a sidewalk. Not sure what it is supposed to protect from but it does stop empty booze bottles flying out of the windows.
Deszczowy Braille na siatce nad chodnikiem. Siatka jak widać potrzebna, chroni głowy przechodniów w czasie libacji.


Lee allowed a therapist to shock him with electric current and tickle him with a laser. Not for long though. After she burned him, the therapy adventure ended rather abruptly.
Lee dał się kopać prądem i smyrać laserem, ale nie na długo, bo pani terapeutka go przypaliła i tak skończyła się przygoda z terapią.


The other day at the vet, I was very astonished to run into a girl with a sick pigeon in a shoebox. And I was even more astonished by my astonishment. I guess I'm losing the last bits of empathy for Kraków pigeons.

Niezmiernie się zdziwiłam kiedy ostatnio u weterynarza spotkałam dziewczynę, która przyniosła w pudełku chorego gołębia. A potem zdziwiłam się swojemu zdziwieniu. Chyba zanikają we mnie resztki empatii wobec krakowskich gołębi.

'Pod Filarkami' milky bar is an almost cult Kraków institution. The crowd is very eclectic: drunks, students, seniors, and hipsters. But they all come for the same thing: potato and cheese pierogies that taste 'just like in Lviv' and cost about a buck for a full plate. The next time, we'll bring our own silverware (plastic, yuck) and our own salt (a cup of communal dirty clod, ever bigger yuck).

Bar mleczny 'Pod Filarkami' to kultowa niemal krakowska instytucja. Towarzystwo jest bardzo eklektyczne, od pijaków, przez studentów i emerytów, po hipsterów, ale wszyscy zgodnie pałaszują pierogi ruskie 'jak we lwowie' za niecałe 4 zł. Następnym razem przyniesiemy własne sztućce (zamiast plastikowych) i własną sól (zamiast brudnej od palców bryły w kubeczku).

Monday, March 12, 2012

To nie jest zwykły baru.


Update:
Sardynka, dzieki! Niechcacy, przy pomocy moich dwoch lewych rak, udalo mi sie wprowadzic cenzure. Naprawione, a ja jestem ciekawa jak Wam sie spodobal list Lee!


Jako, ze chwilowo bawie na goscinnych wystepach w Irlandii i nie mam dostepu do zdjec (ani nawet, o zgrozo, do polskich literek), za pozwoleniem Lee publikuje post specjalny.


Dzielilam sie juz z Wami wypracowaniami Lee, ale to jest moje ulubione. Zadanie domowe sprzed tygodnia: list do przyjaciela z prosba o rade dotyczaca pracy.

Jak byc moze pamietacie, przez wakacje Lee pracowal jako barman, pisalam o tym tutaj.

Smacznego!



Cześć Michał,

Nie będziesz mi wierzyć, ale szybko znalazłem nową pracę w Baltimore. Haruję jako barman, lecz to nie jest zwykły baru. Podobno, ten bar jest najstarszym gejowym barem w Stanach Zjednoczonach, i również to nie jest tylko typowego gejowego baru. Większość klientów są bardzo męskimi męzczyznami z brodami, którzy czasami noszą skórzane obcisłe spodnie i kurtki skórzane. Kiedyś, kilka tygodni temu, wszedłem do baru i zapytałem, jeżeli można znaleźć tam zatrudnienie. Barman gapił na mnie i powiedzał “Synku, czy rozumiesz jakie bar to jest?”. Opowiedziałem “No...Tak”. Barman wahał się i powiedzał “No, dobre”.
Chociaż, niektórzy klientów wyglądają chamski i trochę agresywni, zawsze okaże się, że oni są wrażliwymi misiami. Czasami, muszę tolerować nękanie, na przykład może ktoś będzie ryknąć prośba dla mnie się rozebrać, ale nie można być łatwo obrażać w takim miejscu. Dla hetero faceta jest całkowicie odmienne doświadczenie, i towarzystwo jest ciekawe i wpaniale.
Największy problem jest ten właściciel. On jest krępym człowiekiem, z rosyjskich żydowskich korzeni. Kiedy zacząłem pracować tam, wszyscy ostrzegali mi o nim. On jest bardzo skąpy i zawsze krzyknie gdy klimatyzacja jest skalowana do wygodnej temperatury. Ten drażniący mężczyzna nie jest gejem, i nie wie nic o kultury gejowskiej, rzeczywiście on jest w ogóle bez kultura. Kupił bar kilka lat temu jako inwestycja i ponad wszystko on jest nierozgarniętym biznesmenem.
Ostatnio w Baltimore było dużo deszczu. W Barze, sufit zaczął przeciekać. Właściciel nie robił nic. Wtedy sufit spadał. Ponadto jedna z dwóch lodówek umarła i, jasno, znowu nie robił nic. Zapach od zmarłego lodówce jest zupełnie nieznośny. Teraz, kiedy upada deszcz, deszcz też upada w barze. Smród z mokrego dywanu akompaniuje fetor z lodówką i brzęczenie muchy, żeby tworzyć doskonały symfonię mdłości w ciepło i wilgoć (bo klimatyzacja jest zakazany). Dzięki bogu że wszyscy są pijani. Pod koniec każdej nocy, muszę go słuchać powiedz mi jak lepiej robić moją pracę i muszę tolerować jego upierdliwe słowa.

Czy masz jakieś rady?

z poważaniem,

lee

Friday, March 9, 2012

The pale tones of shirt and cravat and out-peeping pochette bespoke the genius of the well-known M. Charvet of the rue de la Paix.


In a summary as short as a telegraph:
The Zabłocie neighborhood of Kraków. Buildings of the former Wawel sweets factory. A mural by Mikołaj Reys. Peeping through a rusty hole.

W telegraficznym skrócie:
Krakowskie Zabłocie. Budynki dawnej fabryki słodyczy Wawel. Mural Mikołaja Reysa. Podglądanie przez wyrdzewiałą dziurę.