Monday, September 17, 2012

Day 8. We jostled along the muddy paths, the vultures followed overhead.


- "What are your plans for the evening?" - we asked C., our couchsurfing host.
- "My friends and I are going to do drugs for a few hours. Around 9, we'll head to the bar. Wanna come along?"
We sure did.

And this is precisely what happened. For a few hours, we sat in the 'entertainment room' with C. and his buddies. We drank tea, they chew chat (I'll tell you more about chat some other time). Then, we got into C.'s mercedes and drove to a dark bar with ultraviolet lights and loud music, where the rest of the crew was already awaiting. Many, many drinks later, we rode the empty streets home.

C.'s compound was quite different to what we had envisioned. A large house with a small annex where the couchsurfers' room and the 'entertainment room' are located, surrounded by a tall wall with a gate guarded by Mr. S. - a bodyguard, an errand boy, a private driver for C.'s daughters, and major domus all in one. Even though Mr. S. has a family of his own, he is on duty 24/7.

It was Mr. S. who brought us to the house from our meeting point on Meskel Square. While waiting for him, we kept trying to guess which direction is the luxurious part of town in which we expected to find C.’s house. Later, when we were following Mr. S., our eyes were getting rounder and rounder. With every turn, we were getting deeper into a very poor neighborhood. We were walking a very muddy, rough dirt road lined with falling apart little shed-like houses. We were passing beggars, smutty children, emaciated dogs.

C. told us later that this is not a safe area and we definitely should not be out after 9pm. Even if we wanted to, I don’t know how we could maneuver between holes filled with dirty rain water and mounds of slippery mud after dark.

After returning from the bar, tipsy, I mindlessly started to brush my teeth with tap water. Ethiopian tap water is the source of major stomach problems. Panicked, I disinfected my mouth and toothbrush with what was left of my airport whisky. I hope that did it.

Before we met Mr. S. on Meskel Square, we went to the airport to check on our bag. Riding through the city, we started to notice more and more uniformed forces, until they were everywhere we looked. The traffic was moving slow and at times it was halted to a stop. On every corner, there was a soldier in a blue uniform sloppily holding a rifle, but the closer to the airport we got, the less carelessly the weapons were clasped and the more tension could be felt. After an hour and a half, we finally arrived.

Good thing that at this point we had not yet seen the armored vehicles with automatic guns at the city’s major points, we would have been that much more concerned. At the airport, nobody knew what was going on. It wasn’t until later that day that we learned that the African Union meetings were taking place in Addis and heads of the member states were all flying into Bole airport.



- "Jakie masz plany na wieczór?" - zapytaliśmy C., naszego hosta.
- "Ja i moi przyjaciele będziemy brać narkotyki. Zejdzie nam na tym kilka godzin. Około 21:00 pojedziemy do baru. Chcecie jechać z nami?"
Pewnie, że chcieliśmy.

I faktycznie, przez kilka godzin siedzieliśmy w 'pokoju rozrywek' z C. i jego dwoma przyjaciółmi. My piliśmy herbatę, a oni raczyli się czatem (o czacie opowiem Wam kiedyś więcej). Potem wsiedliśmy do mercedesa C. i pojechaliśmy do ciemnego baru z ultrafioletowymi światłami i głośną muzyką, gdzie czekała już reszta paczki. Wiele, wiele drinków później, wracaliśmy pustymi ulicami do domu.

Rezydencja C. była zupełnie inna niż się spodziewaliśmy. Spory dom z niewielką dobudówką, w której znajdują się pokój dla couchsurferów i 'pokój rozrywek', jest otoczony wysokim murem z bramą, przy której czuwa Mr. S. - ochroniarz, chłopak od sprawunków, prywatny kierowca córek C. i major domus w jednym. Mr. S., choć ma własny dom i rodzinę, jest na każde zawołanie 24 godziny na dobę. 

To Mr. S. przyprowadził nas do domu z umówionego miejsca spotkania na placu Meskel. Czekając na niego zgadywaliśmy w którym kierunku znajduje się luksusowa część miasta, w jakiej spodziewaliśmy się znaleźć dom C. Potem, kiedy podążaliśmy za Mr. S., nasze oczy robiły się coraz bardziej okrągłe. Za każdym zakrętem wchodziliśmy w coraz biedniejszą dzielnicę. Po obu stronach niezwykle błotnistej, dziurawej, nieutwardzonej drogi mijaliśmy rozpadające się niewielkie budyneczki, slumsy właściwie, żebraków, umorusane dzieci, zabiedzone psy.

Jak dowiedzieliśmy się później od C., nie jest to bezpieczna okolica i zdecydowanie nie powinniśmy chodzić po niej po 21. Nawet gdybyśmy chcieli, nie wiem jak zdołalibyśmy po zmroku manewrować między większymi i mniejszymi dziurami wypełnionymi brudną deszczówką oraz pagórkami śliskiego błota.

Po powrocie z baru, wstawiona, odruchowo zaczęłam myć zęby kranówką. Woda w Etiopii to źródło potężnych problemów żołądkowych. W panice dezynfekowałam usta i szczoteczkę resztką whisky z mojej lotniskowej małpki. Mam nadzieję, że załatwiło to sprawę.

Zanim spotkaliśmy się a placu Meskel z Mr. S., pojechaliśmy na lotnisko, żeby popytać co z bagażem. Jadąc przez miasto zaczęliśmy zauważać coraz więcej mundurowych, aż w końcu zrobiło się ich bardzo wielu. Ruch na drodze posuwał się w ślimaczym tempie, a chwilami był zupełnie wstrzymywany. Na każdym rogu stał niedbale trzymający karabin żołnierz w niebieskim mundurze, ale im bliżej lotniska, tym mniej niedbale ściskana była broń i tym większe wyczuwało się napięcie. Po półtorej godziny w minibusiku dotarliśmy do celu.

Dobrze, że wtedy jeszcze nie widzieliśmy samochodów pancernych z działkami na dachach, bo dopiero bylibyśmy zaniepokojeni... Na lotnisku nikt nie wiedział co się dzieje. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że w Addis odbywa się właśnie spotkanie Unii Afrykańskiej i na lotnisko Bole przylatują głowy wszystkich państw członkowskich.


The couchsurfers’ room on the right, the ‘entertainment room’ on the left.
Pokój couchsurferów po prawej, 'pokój rozrywek' po lewej.


Our home for a total of 2 weeks. But we did not know that yet.
Nasz dom przez łącznie 2 tygodnie. Ale o tym jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy.


6 comments:

  1. zabrzmiało groźnie, mam nadzieję, że Was nie uprowadzono! :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Akurat w tej części miasta nie mieliśmy większych problemów. Chociaż... pamiętam, że podczas naszej pierwszej nocy ktoś wdarł się na teren rezydencji, ale tylko połaził po dachu i zwiał. I raz przyłapaliśmy kieszonkowca. Z kieszonkowcami mieliśmy w Addis pełne ręce roboty ;) Mieliśmy też jedną groźną sytuację w innej części miasta, ale o tym będzie w którymś z kolejnych postów.

      Delete
  2. Hmmm... na ja to w weekend w lesie byłam... ale chyba nie będę o tym opowiadać...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czemu? Dawaj, dawaj! Leśne opowieści zawsze mile widziane.

      Delete
  3. zaciekawił mnie "pokój rozrywek" :x chociaż obawiam się odpowiedzi..
    ale ogólnie muszę powiedzieć hardcore..płukanie zębów whisky? super :D wspomienia na całe życie, to lubię ;)

    ReplyDelete
  4. Haha, wiem, brzmi jak salon sado-macho, a to tylko pokój z poduszkami na ziemi do siedzenia, gdzie chłopaki się spotykają na czat i karty, bo w domu C. mieszkają jego dwie małe córki.

    ReplyDelete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?