Po tygodniu w bostońskich klimatach biurowo-łokciowych, zimowo-grypowych i dzieciowo-kupowych, po wylądowaniu w San Francisco miałam ochotę płytę całować. Błogosławione Oakland/Berkeley z językiem w policzku, dwoma porami na kolację i wielofunkcyjnym gestem Kozakiewicza.
Z okazji powrotu do nienadętej ziemi świętej akumulacja zdjęć z okolic (i nieokolic).
Wanny powracające po śmierci jako kwietniki to pokazowy trik Berkeley.
"Waste isn't waste until it's wasted" (czyli niezręczne "śmieci nie są śmieciami dopóki nie zostaną zmarnowane") przyświeca idei Urban Ore, gigantycznej hali o powierzchni 12 tysięcy metrów kwadratowych pełnej używanych drzwi, okien, mebli, umywalek, sprzętów, sztuki, książek i ciuchów. Podczas naszej pierwszej wizyty ja i Lee byliśmy wniebowzięci, nasz znajomy zamartwiał się, że wyjdzie z żółtaczką.
Brałabym.
Ambo to podobno najstarsza woda mineralna świata. Produkowana jest w Etiopii od lat trzydziestych, zawsze w szklanych butelkach. Dopiero niedawno wtrąciła się Coca-Cola, przejęła firmę i teraz leje wodę w plastik.
To nie garażówka, to dekoracje. Uwielbiam to w Berkeley, że można tutaj otwarcie być dziwakiem. Kilka tygodni temu poznałam babkę, która wieczorami dekoruje głowy manekinów, a potem wiesza je na drzewie przed domem. Nie á propos bycia dziwakiem, ale á propos cudownie otwartego Berkeley, seks-surogatka Cheryl Cohen Green (pierwowzór postaci Helen Hunt z Sesji) pracuje właśnie tu (w mieście, nie w domu powyżej). Jeśli nie wiecie o co chodzi, obejrzyjcie ten dokument na youtube.
Z wizytą u Barbary i jej psów. Po drugiej stronie zatoki lądują samoloty na lotnisku w Oakland. Prawie jak na Castle Island!
Ohmega Salvage, kolejne kultowe miejsce do polowań na dziwactwa różne.
Więcej wannokwietników.
Pomimo stu warstw linoleum i cipkowych kafelków, lubię nasze mieszkanie. Zwłaszcza od kiedy wszelkie brudy po poprzednich lokatorach zostały zamalowane. Ale desperacko brakuje mi balkonu albo chociaż kawałka niezacienionego podwórka. W weekendy wygrzewamy stare kości w parku.
Gang w końcu razem w jednym miejscu! Wynajęliśmy na weekend mieszkanie pod Seattle. Justin (może pamiętacie go z różnych wygłupów tu i tu) przyjechał z Tacomy, Michelle przyleciała z Baltimore, a my z Oakland. Pomiędzy obściskiwaniem się i gadaniem po nocach, łaziliśmy po West Seattle.
Maharaja Cuisine of India. Lee ma wielką słabość do indyjskich bufetów all-you-can-eat. Wyżera na dwa talerze, potem pielgrzymki po dokładki.
Michelle ma straszne parcie na wszelkie glutenowe żarcie i na obiad najchętniej je śniadanie. Ostatniego dnia poszłyśmy więc nakarmić Michelle penkejkami w Dave's Diner & Brews.
Wzgórza nad Berkeley. Jak się okazuje, troszkę trzeba uważać na zboczeńców i pumy. Od teraz będę chodzić po nich z anteną samochodową i kocimiętką.
Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga. Twoje zdjęcia są pełne życia. Z chęcią poprzeglądam resztę.
ReplyDeleteDzięki, Maria!
Delete