Sunday, January 27, 2013
Day 30. Stinky-pinky, fue-fue-fue!
A recipe for the worst bus ride of a lifetime:
1. Drink way too much whisky.
2. Go to bed 2 hours before having to get up.
3. Get a driver who does not believe in gradual speeding up and gradual slowing down.
4. Barf.
5. Accidentally sit on the barf bag, spilling its contents all over your clothes and seat.
6. Produce barf #2, 3 and 4.
7. Discover you've got the runs.
8. Remember that Immodium is in the piece of luggage you checked-in.
9. During the restroom stop in the middle of nowhere, be followed by a curious co-passanger who won't allow you to go.
10. During a stop in a town, discover that the restroom has an audience and no doors.
After arriving in Harar we drop our backpacks off at a hotel and head out to meet up with the Austrians who've been here for a few days. We meet their guide, Hailu, a very resourceful young man with great English. When celebrities come to eastern Ethiopia, Hailu becomes their right hand. He was a guide to Angelina Jolie, Beyonce and Andrew Zimmern. You doubt it? So did we at first but an internet search proved that Hailu was not all talk.
Below you can watch an episode of Bizarre Foods from Ethiopia. The part from Harar where Zimmern, accompanied by Hailu, wolfs down raw camel kidney among other things, begins at 18:30 min.
What a day. With Hailu's help we decipher that number '5' marking the number of entries on our Ethiopian visa, is in fact a letter 'S', as in 'single entry'. Our trip to Somaliland is starting to look more and more unlikely. It's between Somaliland and the south of Ethiopia, as we have enough time and money left just for one of the two.
Przepis na najgorszą autobusową podróż życia:
1. Wypić dużo za dużo whisky.
2. Do łóżka pójść dwie godziny przed pobudką.
3. Trafić na kierowcę, który przyśpiesza i hamuje z buta.
4. Puścić pawia.
5. Niechcący usiąść na torebce z pawiem, rozlewając zawartość po ubraniu i siedzeniu.
6. Puścić pawia drugiego, trzeciego i czwartego.
7. Odkryć, że ma się biegunkę.
8. Przypomnieć sobie, że tabletki na rozstrój żołądka jadą w luku bagażowym.
9. Podczas przerwy w terenie niezabudowanym być śledzonym przez zainteresowanego współpasażera, uniemożliwiającego załatwienie potrzeby
10. Podczas przerwy w miasteczku odkryć, że toaleta nie ma drzwi, ale za to widzów jak najbardziej.
Po przyjeździe do Hararu zrzucamy w hotelu plecaki i biegniemy spotkać się z Austryjakami, którzy już tu są od kilku dni. Poznajemy ich przewodnika Hailu, niezwykle obrotnego młodego mężczyznę ze świetnym angielskim. Kiedy do wschodniej Etiopii przyjeżdżają celebryci, Hailu staje się ich prawą ręką. Zdarzyło mu się oprowadzać Angelinę Jolie, Beyonce i Andrew Zimmerna. Nie dowierzacie? My też mieliśmy wątpliwości, ale poszperałam w internecie i okazuje się, że Hailu nie ściemniał.
Poniżej odcinek Bizarre Foods z Etiopii. Część z Hararu, w której Zimmern w towarzystwie Hailu pożera m.in. surową nerkę wielbłąda zaczyna się około 18:30 minuty.
Co za dzień... Z pomocą Hailu rozszyfrujemy, że cyfra '5' oznaczająca liczbę wjazdów na naszej etiopskiej wizie jest tak naprawdę literą 'S' oznaczającą 'single' - jeden wjazd. Nasz wyjazd do Somaliland zaczyna zatem wyglądać coraz bardziej krucho. Somaliland czy południe Etiopii? Czasu i pieniędzu starczy nam tylko na jedno z nich.
Saturday, January 26, 2013
Day 29. This enormous beast let loose and going wild in a fairy-tale wood of tiny trees...
A typical night in the 'entertainment room'.
Typowy wieczór w 'pokoju rozrywek'.
What a terrible night. We're sleeping in the 'entertainment room' (since Antonio has the bedroom), where during game nights the window stays open while the light is on. We're woken up all night long by buzzing mosquitos eating us alive. We keep getting up to hunt.
In the morning we find out that Lee can't apply for a British visa in the embassy in Addis. We wasted a day, we could have already been sitting on the bus bound for the east.
We go to the Skybus office to pick up tickets we reserved over the phone for tomorrow. We can't find it. We keep walking from one end of Meskel Square to the other and back, in pouring rain, to no avail. Finally, we locate it in an unmarked cubbyhole... inside a gas station. Our reserved front seats (the views! the pictures!) turn out to be located in the very back of the bus. We get pissed and go to the Selam Bus office, where we get mid-bus tickets. There will be no pictures from the road but maybe it's for the best, I'm not sure if I could stomach 10 hours of witnessing the slaloms of Ethiopian roads.
Tomorrow, we're heading east, to Harar!
After yet another card defeat, the crew decides to cheer us up. They take us to a bar and buy us whisky. The Olympic Games are on TV. In a beautiful run, runner Tirunesh Dibaba wins gold for Ethiopia. The locals go wild with excitement and so do we. Shortly after, shot-putter Tomasz Majewski scores gold for Poland and this time the locals celebrate with us.
Co za okropna noc. Śpimy w 'pokoju rozrywek' (bo Antonio śpi w sypialni), gdzie imprezuje się po zmierzchu przy zapalonym świetle i otwartym oknie. Co chwilę budzi nas cięcie i bzyczenie komarów i co chwilę wstajemy polować.
Rano dowiadujemy się, że Lee nie może się ubiegać o brytyjską wizę (potrzebną żeby studiować w Szkocji) w ambasadzie w Addis, więc właściwie zmarnowaliśmy dzień, mogliśmy już siedzieć w autobusie na wschód.
Idziemy do biura Skybus po zarezerwowane wczoraj przez telefon bilety na jutro, ale nie możemy go znaleźć. W ulewie chodzimy z jednego końca Placu Meskel na drugi, bez skutku. W końcu znajdujemy biuro w nieoznaczonej kanciapie... wewnątrz stacji benzynowej. Nasze zarezerwowane miejsce w pierwszym rzędzie (widoki! zdjęcia!) okazują się miejscami w rzędzie jednym z ostatnich. Wściekamy się i maszerujemy do biura Selam Bus. Dostajemy miejsca w połowie autobusu. Ze zdjęć więc nici, choć może to i lepiej, nie wiem czy mam wystarczająco silne nerwy żeby przez dziesięć godzin obserwować slalom na etiopskich drogach.
Jutro ruszamy na wschód, do Hararu!
Po kolejnej karcianej porażce ferajna na pocieszenie zabiera nas do baru i poi whisky. W telewizji igrzyska olimpijskie. Biegaczka Tirunesh Dibaba w pięknym stylu zdobywa złoty medal dla Etiopii. Bar szaleje z radości, a my razem z nim. Po chwili kulomiot Tomasz Majewski zdobywa złoto dla Polski i tym razem bar cieszy się z nami.
Wednesday, January 23, 2013
Day 28. Till the next time we say goodbye, till the next time that we kiss goodnight, I'll be thinking of you.
Yesterday at breakfast Muchaw took our passports and 2000 birr and went to buy us tickets for today's plane to Addis. It turned out that there was only one seat left but nothing is impossible for Muchaw. Therefore, today begins in breathtaking Lalibela and ends in dreadful Addis.
I cry on the way to the airport. It is hard to leave Lalibela.
Antonio from Spain, who's awaiting a promised ride to the west part of Ethiopia, is surfing C.'s couch. Antonio should have been there already to work on his photo project but Africa gives lessons on patience and humility, just like Alaska does. 'Tomorrow' does not necessarily mean tomorrow but we do hope that 'tomorrow' will indeed happen for Antonio within the week.
There is just something about Antonio we can not pinpoint. We go to lunch with him and finally we're able to put our finger on it. He speaks and laughs exactly like our friend Chris.
The evening brings a long-awaited card game with C. and the crew. After all we've been practicing for 2 weeks. Unexpectedly (for us, not them), we lose. It's probably because they get much needed support from the chat that we were late for.
Wczoraj przy śniadaniu Muchaw wziął nasze paszporty i 2000 birr i poszedł kupić nam bilety na dzisiejszy samolot do Addis. Okazało się, że jest tylko jedno wolne miejsce, ale dla Muchaw nie ma rzeczy niemożliwych. Zatem dzisiejszy dzień rozpoczyna się w przepięknej Lalibeli, a kończy w paskudnym Addis.
Wczoraj przy śniadaniu Muchaw wziął nasze paszporty i 2000 birr i poszedł kupić nam bilety na dzisiejszy samolot do Addis. Okazało się, że jest tylko jedno wolne miejsce, ale dla Muchaw nie ma rzeczy niemożliwych. Zatem dzisiejszy dzień rozpoczyna się w przepięknej Lalibeli, a kończy w paskudnym Addis.
Płaczę w drodze na lotnisko. Lalibelę trudno jest opuścić.
U C. kanapuje Hiszpan Antonio, który utknął w Addis w oczekiwaniu na obiecany transport do zachodniej części Etiopii. Antonio powinien tam już dawno być i pracować nad swoim projektem fotograficznym, ale Afryka uczy cierpliwości i pokory, podobnie jak Alaska. 'Jutro' niekoniecznie oznacza jutro, ale mamy nadzieję, że 'jutro' przydarzy się dla Antonio w ciągu najbliższego tygodnia.
Coś w Antonio nie daje nam spokoju. Jedziemy razem na lunch i w końcu to przygważdżamy. On ma głos i śmiech naszego przyjaciela Chrisa!
Wieczorem długo wyczekiwany wieczór karciany z C. i ferajną, w końcu ćwiczyliśmy przez dwa tygodnie. Niespodziewanie (dla nas, nie dla nich) przegrywamy. To pewnie dlatego, że ich wspomaga czat, na który my się spóźniliśmy.
On the way to the airport, the minibus stopped at various local hotels to pick up passengers. The first 2 pictures are from a new expensive hotel overlooking nearby valleys. It also has a spectacular view of Abuna Josef, the mountain where we hiked yesterday.
(If you look just below the right peak, you'll find some light rock formations. That's where the monastery is.)
The rest of the pictures are taken from the minibus and from a plane.
W drodze na lotnisko miniubus zatrzymywał się przy różnych hotelach żeby zabrać pasażerów. Pierwsze dwa zdjęcia są z nowego, drogiego hotelu, widoki z którego rozpościerają się na okoliczne doliny. Widać z niego również Abuna Josef, na którą się wczoraj wspinaliśmy.
(Jeśli spojrzycie na prawy szczyt, to tuż poniżej niego zauważycie jasne skalne formacje. To właśnie tam znajduje się monastyr).
Reszta zdjęć jest zrobiona z minibusu i samolotu.
An airport tower, a shepherd and oxen. The presence of animals this close to the airstrip made me a little nervous.
Wieża lotniska, pasterz i woły. Obecność zwierząt tak blisko pasa startowego nieco mnie zaniepokoiła.
A turn around at the end of the strip.
Nawrót na końcu pasa.
Addis. Having grown up in an industrialized and polluted region of Poland, I remember that, as a kid, I attempted to explain to other children from the clean coast, that in my city the air was visible. They did not believe me. In Addis as well, air is visible.
Addis. Pamiętam, że jako dziecko próbowałam wytłumaczyć rówieśnikom znad morza, że u nas na Śląsku powietrze widać, ale mi nie wierzyły. W Addis też powietrze widać.
Sunday, January 20, 2013
Day 27. It does not live on fruit or flowers, but on frankincense and odoriferous gums.
Weather observations made during my nocturnal flee hunt make us doubt if our tent would withstand the hours-long downpour. Even if so, we would have flooded anyways since we have nothing to entrench ourselves with. We decide to go to the mountains but to return to Lalibela for the night.
A week ago in Gondar, we ran a few times into this nice couple and regretted that we did not make friends with them. Soon, we had another chance - we ran into them again, this time in Lalibela, at breakfast. Peter and Sabrina are from Vienna. We all quickly decide that we'll go hiking together.
Obserwacje pogody poczynione podczas nocnego polowania na pchły sprawiają, że zaczynamy mieć wątpliwości czy nasz namiot wytrzymałby kilka godzin silnej ulewy. Nawet jeśli tak, to i tak pewnie podtopiłoby nas, bo nie mamy się czym okopać. Postanawiamy iść w góry, ale na noc wrócić do Lalibeli.
Tydzień temu w Gondarze wpadliśmy kilkakrotnie na sympatyczną parę i żałowaliśmy później, że się nie zapoznaliśmy. Okazja pojawia się jeszcze raz, bo wpadamy na nich po raz kolejny tym razem w Lalibeli, przy śniadaniu. Peter i Sabina są z Wiednia. Szybko wspólnie decydujemy, że w góry pójdziemy razem.
The approach is at times very steep and very tiresome, as we're walking on rocks, mud and boulders submerged in streams. A focused, careful 4.5 mile-long climb is wearing us out.
Podejście jest chwilami bardzo strome i bardzo męczące, bo idziemy po kamieniach, błocie, zanurzonych w strumieniach głazach. 7 kilometrów pod górę w ciągłym skupieniu daje nam nieźle po tyłkach.
A construction of a 'hotel village' modeled on traditional tukul huts. A few years back, Bill Clinton stayed in a similar one in Lalibela. You can see true tukuls a few pictures below.
Budowa 'wioski hotelowej' wzorowanej na tradycyjnych chatach tukul. W podobnej zatrzymał się kilka lat temu w Lalibeli Bill Clinton. Prawdziwe tukule możecie zobaczyć kilka zdjęć poniżej.
Muchaw with rolled leaves up his nose, hiding behind a eucalyptus.
Muchaw ze zwitkami liści w nosie, ukrywający się za eukaliptusem.
We are passing a quiet village on our way.
Mijamy po drodze cichą wioskę.
Mijamy po drodze cichą wioskę.
Muleteers. This is how tourists usually get to Asheton Maryam.
Poganiacze mułów. W taki sposób turyści zwykle docierają do Asheton Maryam.
The road takes us along this rock wall. This is the most pleasant, flat part of the hike. We're now 13,000 feet above sea level.
Droga prowadzi wzdłuż tej skalnej ściany. To jest najprzyjemniejsza, płaska część wędrówki. Jesteśmy już prawie na 4000 m. n.p.m.
A narrow pass hidden in the rock leads to Asheton Maryam. The interior is very raw, almost a cave turned temple. Yet the church's treasures are impressive: several processional crosses, a prayer calligraphed on goat skin and a thousand year-old Bible that, were it in our part of the world, would be locked up behind the thick glass of a display case, and here it enjoys the freedom of lounging on the rock floor, in the company of other valuables and a priest's feet.
Do Asheton Maryam prowadzi wąski przesmyk ukryty w skałach, a wnętrze okazuje się być bardzo surowe. Ot, prawie jak jaskinia przerobiona na świątynię. Imponujące są za to skarby kościoła: liczne krzyże procesyjne, modlitwa wypisana na koziej skórce i tysiącletnia Biblia, która w naszej części świata zamknięta byłaby za grubą szybą muzealnej gabloty, a tutaj cieszy się swobodą i wyleguje na skalnej podłodze, w towarzystwie innych precjozów i księżych stóp.
The entrance.
Wejście.
Wejście.
The interior.
Wnętrze.
Wnętrze.
The rain is coming. The Austrians and Muchaw decide to start heading back to Lalibela. We stay behind to take the views in a little longer and to talk to the priest. The chat is nice but our relationship gets defined quite bluntly when, while saying goodbye, I reach to shake his hand and instead he pulls mine towards the money box.
Lee is napping under a rock ledge and I stay up worrying that the ledge will crush us. Then we start walking back. We're marching perkily, the fog is creating curious shapes, it's beautiful, it's mysterious. Nothing announces the adventure that's awaiting us.
Zanosi się na deszcz. Austryjacy i Muchaw postanawiają wracać do Lalibeli, a zostajemy żeby pogapić się jeszcze na świat z góry i pogadać z księdzem. Miło nam się rozmawia, choć to, że kiedy na pożegnanie podaję mu rękę, to on, zamiast ją uścisnąć, pociąga ją w stronę skarbonki dość dosadnie definiuje naszą relację.
Lee drzemie pod skalnym nawisem, a ja zamartwiam się, że nawis na nas spadnie. Po drzemce ruszamy w drogę powrotną. Maszeruje nam się dziarsko, mgła tworzy zadziwiające kształty, jest pięknie i tajemniczo. Nic nie zapowiada oczekującej nas przygody.
'Our' ledge.
'Nasza' półka.
Somewhere, we take a wrong turn. Soon, we discover that we ended up on the wrong side of the mountain.
And then we suddenly realize that we have accidentally entered somebody's property where we become targeted by 2 vicious dogs and 2 equally vicious children. The situation is quite comical but we're too terrified to laugh. We're stuck in a narrow passage surrounded by tall stone walls, on on side cut of by the screaming children, on the other by growling dog number 1 and this is when dog number 2 appears. It's a blind oldie, barely keeping his balance but he locates us by the smell and also takes a combative position.
We're saved by a women lured out of the hut by the commotion. She yells at the kids and they in turn chase away the dogs by unceremoniously hitting them with rocks. We continue in the direction pointed by the woman. The mud is deeper and deeper. Soon, we lose our path in it.
A young farmer comes to our rescue. He tells us to follow him. We're sinking ankle-deep in the sticky, thick mud. It starts to rain. I stop looking where I step and instead fix my eyes on the thin legs moving fast ahead of me and bare feet, the biggest feet I have ever seen. Finally we reach a place we recognize from the hike with Muchaw. We thank the farmer.
We reach Lalibela exhausted, soaked and grimy. Muchaw laughs and leads us to a local restaurant. We pay the local price: 36 birr ($2) for food and cokes for two.
W którymś momencie źle skręcamy i wkrótce odkrywamy, że wylądowaliśmy po przeciwnej stronie góry.
A potem niespodziewanie orientujemy się, że wleźliśmy niechcący do czyjejś zagrody, gdzie namierzają nas dwa zajadłe psy i dwoje równie zajadłych dzieci. Nie jest nam do śmiechu, choć sytuacja jest komiczna. Utykamy w otoczonym z dwóch stron wysokim murkiem wąskim przejściu, z przodu odcięci przez wrzeszczące dzieci, z tyłu przez szczerzącego zęby psa numer jeden i właśnie wtedy pojawia się pies numer dwa, ledwie trzymający się na nogach ślepy staruszek, który chwiejnie odnajduje nas po zapachu i też zajmuje pozycję bojową.
Ratuje nas wywołana hałasem z chaty kobieta, która krzyczy na dzieci, a te z kolei odganiają psy bezceremonialnie waląc w nie kamieniami. Idziemy we wskazanym przez kobietę kierunku, a błoto jest coraz głębsze. Wkrótce gubimy w nim ścieżkę.
Z pomocą przychodzi nam młody rolnik. Karze nam za sobą iść. Grzęźniemy po kostki w lepkim, gęstym błocie. Zaczyna lać. Przestaję patrzeć pod nogi i skupiam uwagę na śmigających przede mną chudych, bosych kończynach, zakończonych największymi stopami jakie widziałam. W końcu widzimy miejsce, które rozpoznajemy z wędrówki z Muchaw. Dziękujemy rolnikowi.
Do Lalibeli docieramy umęczeni, przemoczeni i umorusani. Muchaw się śmieje i prowadzi nas do malutkiej restauracji. Płacimy jak miejscowi, 36 birr (6 zł) za jedzenie i colę dla dwóch osób.
In the evening, we go with Peter and Sabina to drink tej and listen to traditional music. We're joined by Muchaw and his friend. The venue features a beautiful interior, great atmosphere and obscenely pricey tej. A pair of musicians are strolling the floor, they're both singing, he's playing masinko (a single string lute), she's dancing eskista, a traditional Ethiopian dance.
They invite onlookers to the floor to dance with them. The singing is improvised, the audience is feeding them lines, they turn them into facetious lyrics. Muchaw is in his element. He's dancing like a chicken, clapping to get the staff's attention, feeding the most wicked lines and provoking. He's constantly in the limelight.
We have a grand time, drink too much and later walk the secluded, pitch-dark road back to the hotel. It's hard to feel threatened in Lalibela. I can imagine myself living here, maybe teaching English, visiting Bet Giorgis at sunrise, making my own injera, taking eskista lessons and learning amharic.
Wieczorem idziemy z Peterem i Sabiną na tej i tradycyjną muzykę. Dołącza do nas Muchaw i jego przyjaciel. Piękne wnętrze, fantastyczna atmosfera i nieprzyzwoicie drogi tej. Po sali spaceruje para muzyków, oboje śpiewają, on przygrywa na masinko (jednostrunowej lutni), ona tańczy eskista, tradycyjny etiopski taniec.
Zapraszają na środek widzów żeby z nimi tańczyli. Śpiew jest improwizowany, widownia podrzuca im wersy, oni tworzą z nich humorystyczne przyśpiewki. Muchaw jest w swoim żywiole. Tańczy jak kogut, klaszcze na obsługę, podrzuca najbardziej mięsne wersy, prowokuje i wciąż jest w centrum uwagi.
Bawimy się świetnie, pijemy za dużo, a potem w środu nocy wracamy ciemną drogą do hotelu. W Lalibeli trudno jest się bać o swoje bezpieczeństwo. Mogłabym tu mieszkać, może uczyć angielskiego, odwiedzać o świcie Bet Giorgis, robić własną indżerę, brać lekcje eskisty i uczyć się amharskiego.
Pop in to the Facebook fan page for a short video of Muchaw dancing. The quality is terrible. You've been warned!
Wpadnijcie na blogowego Fejsbuka żeby obejrzeć jak Muchaw tańczy. Jakość filmiku jest potworna. Zostaliście ostrzeżeni!
Wednesday, January 16, 2013
Day 26. Another invasion of artificially-intelligent, dung-eating robotic probes from outer space.
There are many good reasons to get up in the middle of the night. Say, a sudden surge of creative energy would be one of them. A night paper chase would be a good one too. Yet this night, the reason that gets me out of bed is of the worst kind. I'm getting up to hunt fleas.
I spend the next 2 hours with my headlamp on, mad-eyed. The result is 6 flea cadavers. I guess we must have picked them up walking around the carpeted churches in just our socks. I fall asleep again.
I wake up in the morning with my fever almost gone. Lee wakes up... feverish. We only leave the bed to eat.
I swear, the time spent traveling goes by terribly fast but the time taken off from traveling to just do nothing goes by even faster.
Jest wiele dobrych powodów na to żeby wstać w samym środku nocy. Zalicza się do nich na przykład nagły przypływ kreatywnej energii. Albo gra w podchody. Powód, który wywleka mnie tej nocy z łóżka zalicza się natomiast do tych najgorszych. Wstaję polować na pchły.
Z czołówką na łbie i obłędem w oczach spędzam kolejne dwie godziny. Rezultat: sześć trupów. Musieliśmy je przywlec w skarpetkach z kościołów, gdzie bez butów chodzi się po wyścielonych dywanami podłogach. Ponownie zasypiam.
Rano budzę się prawie bez gorączki. Lee budzi się... z gorączką. Z łóżka wychodzimy tylko po jedzenie.
Słowo daję, dni spędzone w podróży mijają strasznie szybko, ale nieliczne przerwy w podróży spędzone na nicnierobieniu mijają jeszcze szybciej.
Views from our balcony.
Widoki z naszego balkonu.
Subscribe to:
Posts (Atom)