Tuesday, November 24, 2009
Day 81 / Dzien 81.
We came across a small farm selling fresh eggs and got a dozen. How exciting. We're eggs junkies but don't buy them unless they come from happy free-range chickens. So we don't have eggs very often. For the rest of the drive we were debating on what to make out of them. So many options... They must have shifted around because when we stopped for lunch, I opened the fridge, and they all dropped on the floor. That's our luck.
The place where we stopped was breathtaking and we immediately decided that we were staying for the night. After lunch we spent a couple hours playing at the beach and making our little discoveries. Live mussels! Starfish! Coral-like creatures attached to big rocks and making noises! Sea vegetables! We got back to the van in time to watch the sunset from our prime spot on top of a huge cliff.
Po sniadaniu udalismy sie na eksploracje plazy w Parku Stanowym Bullards Beach, gdzie spedzilismy ubiegla noc. Dobrze bylo w koncu rozruszac zasiedziale nogi.
Minelismy mala farme sprzedajaca swieze jajka i kupilismy tuzin. Wielce ekscytujacy nabytek. Jestesmy jajkowymi narkomanami, ale nie kupujemy ich jesli nie pochodza od szczesliwych, wolno biegajacych kur. Wiec nie mamy okazji ich jesc tak czesto jak chcielibysmy. Debata nad tym co z nich zrobic pochlonela nas do reszty. Tyle mozliwosci... Musialy sie przemiescic w czasie jazdy, bo kiedy zatrzymalismy sie na lunch, otworzylam lodowke i wszystkie runely na ziemie. Takie nasze szczescie.
Ale miejsce, w ktorym sie zatrzymalismy bylo przepiekne i od razu zdecydowalismy, ze zostajemy na noc. Po lunchu spedzilismy kilka godzin bawiac sie na plazy i dokonujac malych odkryc. Zywe malze! Rozgwiazdy! Jakby-korale przyczepione do skal i wydajace dzwieki! Morskie warzywa! Wrocilismy do vana w sama pore aby ogladac zachod z naszego pierwszorzednego miejsca na szczycie wielkiego klifu.
Day 80 / Dzien 80.
Oregon has been driving us crazy.
$5 to hike a trail.
$5 to walk on a beach.
$5 to launch a boat (not that we have one, but still!).
$5 to use a bathroom.
Could we pay? Yeah, we could. But we’re not willing to. Today we went to see the Oregon dunes at the National Recreation Area. Which, of course, is accessible for a fee. Fees are self-paid, so we pretended that we paid. We figured that as long as we display a stub under our windshield, we should be fine. It’d take them a while to figure out that a matching envelope with money is not in the drop box.
The dunes were pretty impressive; at least I thought so, Lee’s ‘not into dunes’. I was terrified to learn that it is legal to climb them or even destroy them with quads. In Poland dunes are off limits. And so I refused to walk on them and as a result didn’t get a chance to admire them from the beach side.
Oregon doprowadza nas do szalu.
$5 zeby wejsc na szlak.
$5 zeby pochodzic po plazy.
$5 zeby zwodowac lodke (lodki my nie mamy, ale jednak!).
$5 zeby skorzystac z ubikacji.
Czy moglibysmy zaplacic? Moglibysmy. Ale nie mamy zamiaru. Dzisiaj wybralismy sie zobaczyc oregonskie wydmy w Narodowym Obszarze Rekreacji. Ktore oczywiscie dostepne sa za oplata. Oplaty uiszczane sa samodzielnie, wiec udawalismy, ze zaplacilismy. Uznalismy, ze o ile umiescimy kwitek pod przednia szyba, nie powinno byc problemow. Zajmie im chwile, zanim sie polapia, ze w skrzynce brakuje odpowiadajacej naszemu kwitkowi koperty z pieniedzmi.
Day 79 / Dzien 79.
Last night we stayed in one of the daytime use recreation sites anyways, and didn’t get a ticket. That’s the good news. The bad news is that the van is molding. I guess after weeks of rain and the roof leaking constantly this shouldn’t have come as a surprise, but it did. We’re not sure what to do about it.
Czasami wspaniale rzeczy maja swoja geneze w Oregonie. Nasz przyjaciel Ian jest tego zywym przykladem. Ale jestesmy poirytowani stanem Oregon, ktory poznalismy w ciagu ostatnich dwoch dni. Podrozujemy wzdluz wybrzeza i widoki zwalaja z nog. Ale wstep do miejsc rekreacji jest ograniczony do czasu dziennego i wstep do wiekszosci z nich jest platny. To zupelne wariactwo! Oplata za przejscie po kilku schodkach na plaze zeby zrobic pare zdjec? Naszych pieniedzy oni napewno nie zobacza.
Day 78 / Dzien 78.
In late afternoon we reached the coast.
Po odwiedzeniu trzech duzych miast po kolei – Vancouver, Seattle i Portland – cieszymy sie dla odmiany wsia. Wiele farm, ktore minelismy, ma male stragany, gdzie mozna nabyc to co akurat jest dostepne, teraz glownie dynie i orzechy. Zatrzymalismy sie przy jednym i kupilismy torbe orzechow laskowych, ktore od razu dla nas dozlupano, i butelke miodu z pylku dyni z ograniczonej produkcji.
Monday, November 23, 2009
Day 77 / Dzien 77.
Today’s big thrill was a trip to Powell's – the largest independent bookseller in the country. Lee had been excited about it for a very long time. The store is huge, it takes up a whole city block, but it’s very well organized and marked, so it’s easy to find your way around it, especially if you have a provided map of the store AND Tiffany for a guide.
A few hours later we already had a pile of ‘must haves’. We hurried up, paid, and left. Our mental well-being was at stake.
Then it was time to say goodbye to Portland and to Tiffany (Thanks again, Girl!). We’re heading to the Oregon coast next!
Wielka atrakcja dziesiejszego dnia byla wycieczka do Powell's – najwiekszego niezaleznego sprzedawcy ksiazek w Stanach. Lee ekscytowal sie wizja tej wycieczki od dluzszego czasu. Sklep jest wielki, zajmuje caly miejski blok, ale jest bardzo dobrze zorganizowany i oznaczony, wiec latwo jest sie w nim polapac, zwlaszcza kiedy ma sie mape sklepu i Tiffany za przewodniczke. Po kilku godzinach mielismy juz caly stos ‘niezbednych nabytkow’. Pospieszylismy sie, zaplacilismy i wyszlismy. Nasze zdrowie psychiczne bylo w niebezpieczenstwie.
Potem nadszedl czas pozegnac sie z Portland i z Tiffany. Nastepne jest wybrzeze Oregonu!
*Lunch at a great Jewish deli. We had fantastic sandwiches (pastrami for Tiffany, pastrami and liver for Lee and a veggie reuben for me), a pickle platter and a selection of old-fashion sodas.
*Lunch we wspanialym zydowskim deli. Opchalismy sie fantastycznymi kanapkami (z pastrami dla Tiffany, z pastrami i watroba dla Lee i reuben z warzywami dla mnie), talerzem pelnym rozmaitych warzyw z octu i napojami gazowanymi w tradycyjnym stylu.Monday, November 16, 2009
Day 76 / Dzien 76.
It's definitely a city with problems. It's hard to walk a single block and not be asked for money. And the beggars are anything but typical. Most of them are young and highly mobile, and seem to be everywhere you go. They kept approaching us at a train stop, so when the train arrived, we were happy to finally get away. Doors opened and… we heard familiar questions. There were more of them already on board. Although it’s not something to make fun of, it reminded me of an old joke about communist propaganda:
“I turn TV on: Lenin.
I turn radio on: Lenin.
I open a newspaper: Lenin.
I’m afraid to open the fridge.”
We went to dinner with Tiffany and Brian at a Lebanese restaurant before heading to play trivia at a bar. We came in third. Didn’t win anything but we still had a blast.
Nachodzili nas na przystanku, wiec kiedy nadjechal pociag, bylismy szczesliwi, ze w koncu sie od nich uwolnimy. Otworzyly sie drzwi i… uslyszelismy znajome pytania. W srodku juz czekali kolejni. Chociaz nie jest to problem, z ktorego powinnam sie smiac, przypomnial mi sie stary kawal o komunistycznej propagandzie:
“Wlaczam telewizor: Lenin.
Wlaczam radio: Lenin.
Otwieram gazete: Lenin.
Boje sie otworzyc lodowke.”
Poszlismy na obiad z Tiffany i Brianem do libanskiej restauracji, a potem do baru grac w trivie. Zajelismy trzecie miejsce. Nie wygralismy niczego, ale i tak mielismy wielka frajde.
*Our first meal in Portland: fish tacos and a shrimp sandwich from a tiny seafood stand. We discovered more of them around the city. There was a Japanese one, an Egyptian one, Mexican, Thai, and many more. We had a carry-out from the Thai one for lunch and were blown away. $10 bought us two giant (and I mean enough for two or three meals) servings of tofu pad thai and chicken curry. And they don’t cut corners on quality neither. It was delicious! No surprise that these stands are so popular.
*Nasz pierwszy posilek w Portland: tacos z ryba i kanapka z krewetkami z malenkiej budki z owocami morza. Odkrylismy ich wiecej w miescie. Byla budka japonska, egipska, meksykanska, tajska i wiele innych. Lunch kupilismy w tajskiej i bylismy zdumieni. Za $10 dostalismy dwie gigantyczne (na dwa albo trzy posilki) porcje pad thai z tofu i curry z kurczakiem. I nie oszczedzaja tez na jakosci. Pyszne! Nic dziwnego, ze te budki sa takie popularne.