Sunday, November 25, 2012

Day 21. Didn't know it was serious. I thought it can only make your nosebleed.


At 7:30am I set out in search of the items from the sick one's wish list: Sprite, Coke and water. Gondar is still asleep. I finally find an open store. Come back to the hotel. The sick one drinks. We finally fall asleep.

It's late when we wake up. Lee's still not right. We comb the town in search of something his stomach would handle. The rest of the day is spent on that. No carefree wandering around for us. 

Before we retire to our hotel room (a third one already) with carry-outs and books, we try to get laundry services. When I ask about the price, they tell me 6 birr per piece. When we return with a bag full of dirty clothes, they say 23 birr per piece, but wait a minute, that's the price for the locals, for foreigners that would be... 46. I wash my clothes in the hotel sink. Lee's supposed to wash his next but the water gets cut off. The second night in a hotel and we still have not showered...


O 7:30 rano wyruszam na poszukiwanie rzeczy z listy życzeń chorego. Są na niej Sprite, Cola i woda. Gondar jeszcze śpi. W końcu znajduję otwarty sklepik. Wracam do hotelu. Chory pije. W końcu zasypiamy.

Budzimy się późno. Lee nadal jest nieswój. Przeczesujemy miasto w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, z czym poradziłby sobie jego żołądek. Na tym właściwie mija nam dzień. Odpada beztroskie włóczenie się po okolicy. 

Zanim kończymy dzień z jedzeniem na wynos i książką w hotelowym pokoju, już trzecim z kolei (sic!), próbujemy oddać ciuchy do prania. Kiedy pytam o cenę w pralni, słyszę 6 birr od sztuki. Kiedy wracamy z torbą brudów, słyszymy 23 birr od sztuki, ale zaraz, zaraz, to byłoby od miejscowych, od obcokrajowców będzie... 46. Piorę w umywalce. Potem ma prać Lee, ale wyłączają wodę. Druga noc w hotelu i znowu się nie wykąpaliśmy...


IMG_5199-2
Our sickness den in all its glory. The doors is all that's behind me.
Oto nasze królestwo chorobowe w całej swojej okazałości. Za mną są tylko drzwi.

13 comments:

  1. Replies
    1. Do tej pory wspominamy ten hotel! Nie ze względu na rozmiary, tylko na ogrom rzeczy, które były w nim nie tak. Niektóre nawet nie przyszłyby mi do głowy, np. że można na pościel założyć wilgotne poszwy. Można.

      Delete
  2. Lol:-)))
    Ja wyszlam kupic banany. Cena 200 szylingow. Jak dla mnie 2000....tylko w Afryce!

    ReplyDelete
  3. Lol:-)))
    Ja wyszlam kupic banany. Cena 200 szylingow. Jak dla mnie 2000....tylko w Afryce!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pamiętam, że w Kairze sprzedawca zaśpiewał nam raz taką cenę za 3 mango, że dostaliśmy głupawki :)

      Delete
  4. Chory mężczyzna = katastrofa;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oczekuję co najmniej beatyfikacji za nieukręcenie głowy choremu mężczyźnie.

      Delete
    2. Haha, się nie dziwię. my kobiety to jednak mamy anielską cierpliwość. gdzieś widziałam filmik z chorym facetem, który umierającym głosem marudzi "nie dosięgam do pilotaaaaaaa". Autorowi gratuluję udanej obserwacji świata;-)

      Delete
  5. A ja dzisiaj dolaczylam do Lee...
    Jade an bananach I coca tea. Kto by pomyślał ze mała kanapka z serem żółtym i szynka może być taka silna bronią biologiczna. Najlepsze jest to ze malzon w porządku, tylko ja okupuje wc. Tak, ten wpis tez prosto z toalety na lotnisku w La Paz.

    ReplyDelete
  6. A ja dzisiaj dolaczylam do Lee...
    Jade an bananach I coca tea. Kto by pomyślał ze mała kanapka z serem żółtym i szynka może być taka silna bronią biologiczna. Najlepsze jest to ze malzon w porządku, tylko ja okupuje wc. Tak, ten wpis tez prosto z toalety na lotnisku w La Paz.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kara niebios za jedzenie kanapek z serem i szynką w Guatemali ;) Feel better! Wracacie do domu?

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?