Saturday, November 17, 2012

Day 20. Such were the marshmellow-suffocating properties of this image that the victim fell instantly into an undignified froth.


From the travel diary:

We have witnessed so many dramatic fights between passengers trying to get onto public transportation that we decide to pay a little extra and reserve two seats on a minibus that is supposed to also come pick us up. It does. Our backpacks get tied on to the roof, we climb inside and discover that we only get one seat. It's common practice to squeeze 4 people into the 3 seat last row. We hit the road. What happens next has been described by Philip Briggs in his priceless guide for Ethiopia:

"It is worth mentioning that Ethiopians are entirely irrational about opening bus windows. Immediately after the bus departs, all the windows are closed and your fellow passengers will be very reluctant to open them again. Even if half the passengers are graphically suffering from motion sickness, merely cracking open your window will cause pandemonium in the rows behind you. And you want to know why? Health. Health! It's beyond me why a nation that cheerfully tolerates pissing and shitting in the middle of the street would be terrified of a bit of a fresh, but that's Ethiopia!"
Philip Briggs, Ethiopia, the Bradt Travel Guide

The views are incredibly picturesque, the roads are incredibly dangerous. I catch myself closing my eyes when we are recklessly overtaking with no lights on, in a fog thick as cream. When we were going to Bahir Dar, it was a Sunday and nobody was working. This time everybody is at work. What gets engraved in my memory best is the farmers guiding simple, wooden ploughs drawn by pairs of mighty, bony oxen, same way for tens, hundreds, thousands of years. Another mix of village snapshots and city scenes. The North seems less looked after, more trashy.

The two young men seated next to Lee are not doing so well. They're sweating profusely, breathing through open mouths, staring dully at the floor with their foreheads propped on the back of the seats ahead of them. I'm wondering if it's just motion sickness or something more serious and I hope we got vaccinated for it. The driver's helper is an asshole. He humiliates a girl who forgot her bag getting off. He brings her to tears before he finally gives her back her belongings. We start to wonder if we'll have problems getting our backpacks back and, just in case, come up with an emergency strategy. It pisses me off that in Ethiopia you have to constantly be on your toes making sure you don't get cheated, stolen from, or worse.

We arrive in Gondar. We get our backpacks back. They are dripping with water, they got soaked when we drove through a storm. We're about to get on our way to the hotel. "It's 4 miles from here" - warns the minibus driver. We don't quite believe that but taking a tuk-tuk is tempting, our wet backpacks seem to weigh a ton. The tuk-tuk driver wants 40 birr and gets offended when we offer less. For such a long ride the price is reasonable! We decide to walk. Not very surprisingly, we find the hotel to be 5 minutes away. Or, more accurately, it would have been 5 minutes away if we went the right direction. That's fine, at least now we know where everything is in Gondar.


In the hotel room we discover that the bathroom door can't even be half-closed. We change the room. In the evening we'll discover that in our new room, there is no cold water, only scalding hot. We go to dinner or rather two. First, we end up in a restaurant set up at somebody's house. Laundry's hung out to dry, a curious sheep is standing nearby. Despite my initial reservations, the food is delicious and cheap, and the service is friendly. After dinner, to everyone's surprise, I go pet the sheep. Somebody kindly informs me that tomorrow the sheep will become lamb meat. Lee suggests hijacking it.

On our way back we stop for a drink at a restaurant with nice outdoor seating (less pleasant when it comes to washing one's hands there; the role of a bar of soap is played by a toilet rim block). Back in Addis, we discovered Ethiopian ouzo and Lee fell head over heels for it, so we're drinking ouzo. Lee orders his second dinner. A coffee ceremony is underway, so we're drinking coffee. We're playing cards. It's wonderful. And then suddenly the light goes off, everywhere. We're used to it by now, it's nothing unusual in Ethiopia. But this time we're in an unfamiliar part of town and feel a bit iffy. Oh, well. We pay our bill and set out. It's dark, the muezzin's angry call keeps cutting the silence (in Ethiopia muezzins always sound pissed). A short man approaches from the opposite direction. He's saying something. He doesn't stop us but the street is empty so his words must be meant for us. We can't understand everything but we're catching bits and pieces: 'crimes committed', 'goodnight' and 'good luck'. When we walks away, we joke around. Lee mentions voodoo, I laugh that he's confusing parts of the world.

We get to the hotel. Lee keeps saying how great he's feeling with his belly full of food. And out of the blue, everything changes. Lee turns translucent green and began his all-night pilgrimage between the bed and the shitter. That night we don't fall asleep at all. What could he have eaten that did this to him? I tasted everything he's had. So maybe it was a hex after all?




Z dziennika podróży:

Po dantejskich scenach walk o miejsce w środkach transportu jakich świadkami byliśmy nie raz, decydujemy się zapłacić nieco więcej i zarezerwować dwa siedzenia w minibusie, który w dodatku ma po nas przyjechać. Przyjechał. Plecaki zostają przywiązane do dachu, pakujemy się do środka i okazuje się, że przysługuje nam tylko jedno miejsce, bo to normalna praktyka żeby w ostatnim, trzyosobowym rzędzie upchnąć trzy osoby. Jedziemy. Następuje dokładnie to, co opisał Philip Briggs w swoim nieocenionym przewodniku po Etiopii:

"Warto zauważyć, że Etiopczycy są zupełnie irracjonalni w sprawach otwierania okien w autobusach. Natychmiast po ruszeniu w trasę okna są zamykane i twoi współpasażerowie będą bardzo niechętni ponownemu ich otworzeniu. Nawet jeśli połowa autobusu wyraźnie cierpi na chorobę lokomocyjną, lekkie choćby uchylenie okna spowoduje pandemonium w rzędach za tobą. A chcesz wiedzieć dlaczego? Ze względu na zdrowie. Zdrowie! Nie pojmuję dlaczego naród, który radośnie toleruje szczanie i sranie na środku ulicy miałby się bać odrobiny świeżego powietrza, ale to właśnie jest Etiopia!".
Philip Briggs, Ethiopia, the Bradt Travel Guide

Widoki są wyjątkowo malownicze, a droga wyjątkowo niebezpieczna. Łapię się na zamykaniu oczu kiedy brawurowo wyprzedzamy, bez świateł, w mgle gęstej jak śmietana. Kiedy jechaliśmy do Bahir Dar, była niedziela i nikt nie pracował. Tym razem pracują wszyscy. Najbardziej wbijają mi się w pamięć oracze prowadzący proste, drewniane pługi ciągnięte przez pary ogromnych, kościstych wołów, tak samo od dziesiątek, setek, tysięcy lat. I znowu mieszanka obrazków wiejskich i scenek miejskich. Północ wydaje się być mniej zadbana, więcej tu dziadostwa. 

Siedzący obok Lee dwaj młodzi mężczyźni wyraźnie nie czują się dobrze. Pocą się, oddychają przez otwarte usta, z czołami opartymi o siedzenia przed nimi wpatrują się tępo w podłogę. Zastanawiam się czy to tylko choroba lokomocyjna, czy coś poważniejszego i mam nadzieję, że się na to zaszczepiliśmy. Pomocnik kierowcy jest dupkiem. Upokarza dziewczynę, która wysiadając zapomniała w minibusie torby. Doprowadza ją do łez zanim w końcu oddaje jej jej własność. Zaczynamy mieć wątpliwości czy dostaniemy z powrotem nasze plecaki i na wszelki wypadek obmyślamy plan awaryjny. Wkurza mnie, że Etiopia wymaga ciągłej czujności i myślenia o tym jak nie dać się oszukać, okraść lub gorzej.

Dojeżdżamy do Gondaru. Plecaki szczęśliwie wracają do naszych rąk. Kapie z nich, zmokły kiedy jechaliśmy przez ulewę. Ruszamy w stronę hotelu. 'To 6km stąd' - ostrzega kierowca minibusa i odjeżdża. Nie dowierzamy, ale jazda tuk-tukiem kusi, bo przemoczone plecaki ciążą nam podwójnie. Kierowca tuk-tuka żąda 40 birr i obraża się na nasze próby negocjacji. Za tak daleką trasę to nie jest wygórowana cena! Decydujemy się iść na piechotę. Większego zaskoczenia nie ma - okazuje się, że hotel jest oddalony o 5 minut drogi. To znaczy byłby, gdybyśmy poszli we właściwą stronę. Ale to nic, przynajmniej wiemy już co gdzie w Gondarze jest.

W hotelowym pokoju nie da się nawet przymknąć drzwi do łazienki. Zmieniamy pokój. Wieczorem odkryjemy, że z kranu leci tylko wrzątek. Idziemy na obiad, albo raczej dwa. Najpierw trafiamy do restauracji, która mieści się u kogoś w domu. Na sznurkach suszy się pranie, obok stoi ciekawska owca. Pomimo początkowych oporów zostajemy i odkrywamy, że jedzenie jest pyszne i tanie, a obsługa życzliwa. Po obiedzie, ku zdumieniu domowników, idę głaskać owcę. Ktoś uprzejmie mnie informuje, że jutro zamieni się ona w baraninę. Lee sugeruje porwanie owcy.

W drodze powrotnej idziemy na drinka do przyjemnego restauracyjnego ogródka (mniej przyjemne okaże się mycie tam rąk; w roli mydła wystąpi klozetowa kostka). Już w Addis odkryliśmy etiopskie ouzo i Lee stracił dla niego głowę. Pijemy więc ouzo. Lee zamawia drugi obiad. Trwa ceremonia parzenia kawy, pijemy więc kawę. Gramy w karty. Jest pięknie. A potem nagle gaśnie światło. W całym mieście. Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, w Etiopii to nic nadzwyczajnego. Ale tym razem jesteśmy w nieznanej nam okolicy i  trochę nam nieswojo. Trudno. Płacimy i ruszamy przed siebie. Jest ciemno, rozbrzmiewa wściekłe nawoływanie muezina (w Etiopii muezini zawsze wydają się być strasznie wkurzeni). Z naprzeciwka idzie ku nam niewysoki mężczyzna. Mówi coś. Nie zatrzymuje nas, ale ulica jest pusta, więc jego słowa skierowane są chyba do nas. Nie rozumiemy wszystkiego, ale wyłapujemy strzępki: 'popełnione zbrodnie', 'dobranoc' i 'powodzenia'. Kiedy oddala się, żartujemy, Lee mówi coś o voodoo, ja śmieję się, że pomyliły mu się części świata.

Docieramy do hotelu. Lee powtarza jak dobrze się czuje ze swoim pełnym w końcu żołądkiem. I niespodziewanie wszystko się odmienia. Lee robi się zielono-przezroczysty i rozpoczyna całonocną wędrówkę między łóżkiem a toaletą. Ten nocy nie zasypiamy w ogóle. Co mu mogło zaszkodzić? Próbowałam wszystkiego, co jadł. Więc może jednak urok?  



Bahir Dar and the way to Gondar - in film photos:
Bahir Dar i droga do Gondaru - analogowo:


In Ethiopia even the newest buildings seem aged. Here, a construction of a gate to a church complex.
W Etiopii nawet zupełnie nowe budynki wyglądają na nadgryzione zębem czasu. Tutaj, budowa bramy do kompleksu kościelnego.

In the pouring rain, I was chasing pigs. This is a very unlikely sight in Ethiopia where pork is never eaten. Both the pigs and the picture failed me.
W ulewie ścigałam świnie. Bardzo nietypowy widok w Etiopii, gdzie nie je się wieprzowiny. Wypięły się na mnie i świnie, i zdjęcie.

The Blue Nile. It was this shot that infuriated the guards.
Nil Błękitny. To za to zdjęcie ścigali mnie strażnicy.

Avocado juice. 50% of my daily diet.
Sok z awokado. 50% mojego dziennego jadłospisu.


Once again, the Ghion Hotel.
Jeszcze raz Hotel Ghion.


11 comments:

  1. Podziwiam cię. Piszesz zawsze tak dużo i w dodatku w dwóch wersjach językowych. a do tego piękne zdjęcia. ah...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zastanawiam się tylko czy to zaleta. Mieć dużo do powiedzenia/napisania, a mieć coś ciekawego do powiedzenia/napisania to jednak dwie różne rzeczy. Mam wrażenie, że przynudzam częściej niż czasem.

      Delete
  2. Wow, niezla tam macie szkole zycia ;)!

    Ja tez kocham sok z avocado ;) nie wiem czy tak podaja w Etiopii, ale z czekolada jest pycha! Jak bedziesz miala okazje - sprobuj .

    ReplyDelete
    Replies
    1. I jeszcze muszę dodać,że przedostatnie zdjęcia jest świetne! Jak z jakiejś mrocznej krainy!

      Delete
    2. Nie, w Etiopii jedynym dodatkiem jest sok wyciśnięty z połówki małej limonki, ale wierzę że z czekoladą jest dobry, w końcu awokado świetnie sprawdza się w deserach! Dzięki! Też bardzo lubię to zdjęcie, tym bardziej, że robione było przez okno śmigającego minibusa. Dziwię się, że wyszło!

      Delete
  3. materiał na książkę !
    czy sok awokado , to 100% owocu , czy jeszcze jest coś do niego dodawane ? chętnie bym spróbowała :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zgaduję, że ciut wody i szczypta cukru, bo awokado które tam jedliśmy nie są słodkie, a sok trochę słodki jest (choć cukru w soku nie czuć). Co do wody, to woleliśmy o tym nie myśleć co to za woda i skąd.

      Delete
  4. Nie przynudzasz. Wspaniale piszesz! Bardzo dowcipna jesteś! Jestem w szoku, że gdybyś mogła, to chciałabyś ponownie wrócić do Ethiopii. Ja po twoich relacjach w życiu tam nie pojadę. I w ogóle już chyba nigdzie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Twój komentarz w równym stopniu mnie rozbawił co przeraził. Trochę brudu za paznokciami odwiedzanych miejsc to przecież normalna sprawa, chyba że ktoś chce się zamknąć w resorcie. Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie, w przeciwnym razie nie pozostanie mi nic innego jak zagnieździć się na leżance u terapeuty.

      Delete
  5. to nie było poważnie, ale historie mrożące krew w żyłach, to fakt! ja takich emocji nie potrzebuję do szczęścia :)

    ReplyDelete
  6. Sok z avocado wygląda przepysznie!! A zdjęcia są niesamowite, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się odwiedzić Etiopię tak jak i wiele innych miejsc.

    ReplyDelete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?