Szukając miejsca na wakacje z mamą przerobiłam całą masę różnych opcji i właściwie już miałam rezerwować piękny dom w kraju pilzneńskim, kiedy dotarło do mnie, że pewnie mi wszyscy łeb ukręcą, kiedy po sześciu godzinach dojedziemy na czeską wieś bez żadnych atrakcji. Żeby wylądować w głuszy wystarczy wykaraskać się 30 minut za Kraków.
Stanęło więc na kraju południowoczeskim i atrakcjach. Do Českeho Krumlova trafiłam przypadkiem podróżując na studiach przez Czechy stopem i całkiem mnie zamurowało. To nie były czasy zupełnie przedinternetowe, ale mieliśmy jeden komputer na cały akademik, sami rozumiecie. Pamiętam, że byłam zrozpaczona patrząc z góry na czerwone dachy - miałam ze sobą tylko czarno-białą kliszę.
Chciałam żeby mamę też zamurowało, więc nic nie zdradzałam. Obraliśmy kierunek na wioskę pod miastem gdzie wynajęliśmy mieszkanie przez Airbnb, a potem ruszyliśmy do Krumlova na obiad.
Česky Krumlov leży nad bardzo pofalowaną częścią Wełtawy. Stare miasto zajmuje cycek na prawym brzegu, a zamek cycek na lewym. Miasto powstało w XIII wieku, jako punkt na ważnym szlaku handlowym jakim była rzeka. Ale na dobre napuchło w XV wieku kiedy w okolicach odkryto złoto. Wiecie, że Czechy mają spore złoża? Żeby poszukać samorodków, nie trzeba wcale fatygować się nad Klondike, wystarczy pomachać tackami w czeskich strumieniach. Poważnie. Czeskie firmy próbują ożywić przemysł wydobywczy, ale nie jest to łatwa sprawa, bo opinia publiczna jest bardzo podejrzliwa. I słusznie, do wydobycia złota używa się zabójczych cyjanków.
Spływ po Wełtawie to fajna opcja na spędzenie dnia (wysłaliśmy mamę i Czarka w ostatni dzień, a sami zalegliśmy z gazetami w Dobrej Čajovni żeby naładować introwertyczne baterie). Marzy mi się kilkudniowy spływ kajakowy, dzikie kampingi, gotowanie na butli i mijanie zdziwionych krów. Ale to raczej nie na tym odcinku Wełtawy, bo w ostatnich latach zrobiło się tu Pijaktown, Kacville i Utopenec City.
Po zwiedzeniu zamku (zdjęć nie można robić, ale polecam! mają tam portrety najbrzydszych dzieci świata) wdrapaliśmy się na wieżę.
W Českým Krumlově wielu Czechów już nie mieszka. Miasto (a przynajmniej stare miasto) przejęli turyści. Jeśli ja my macie małą odporność na turystyczny chaos i badziewie, to koniecznie jedźcie poza sezonem.
Kupiłam selfie stick przed samotnym wyjazdem na Nową Zelandię. Rzadko go używam bo mi wstyd. A Lee... zdziwiona jestem, że mnie jednak z tej wieży nie zrzucił.
Nie wiem jak wam, ale mi czeska kuchnia, poza topinkami i knedlikami, najbardziej kojarzy się z pizzą. Lata zażerania się na studiach cienkimi plackami z hermelinem i twarożkami ołomunieckimi zrobiły swoje. W każdym razie, po typowo czeskim obiedzie poprzedniego dnia, który na zdjęcia się nie załapał bo jedliśmy po zmroku przy jednej świeczce, pomaszerowaliśmy prosto na pizzę.
Przemoc w rodzinie.
Trdelník z lodami włoskimi.
Nasza miejscówka na 5 dni - stare gospodarstwo w Kladné. Gęsi, kaczki, psy i zero turystycznych przepychanek.
Przed wyjazdem poszłam do sklepu z grami. Entuzjazm panów sprzedawców opadł bardzo szybko kiedy zaczęłam tłumaczyć czego nie szukam: żadnych fantasy albo sci-fi, żadnych bardzo czasochłonnych gier, żadnych strategii, żadnych gier fabularnych. Stanęło na geograficzno-historycznej planszówce Terra i lekach na uspokojenie dla panów.
Wyciąg na Klet'. Jednoosobowy. Jadę spanikowana, białe kłykcie, spocone łapy. Patrzę. A przede mną Lee cały dynda z krzesełka. No zobaczcie.
To była największa niespodzianka tego wyjazdu. Na szczycie góry Klet' jest schronisko. Jak tam karmią! Żadnych hamburgerów z mrożoną tekturą czy innych paści. Podają tam prawdziwe, uczciwe żarcie. A wcale nie muszą, bo konkurencji nie ma. Pożarliśmy hermelina, świeży chleb z twarożkami, pajdę ze smalcem i kiełbachę. Acha, i jeszcze mają dobre espresso. Jestem poważnie wzruszona ich kulinarnym honorem. Jedźcie, idźcie, bo warto.
Nie ma wizyty w Czechach bez zatoru od smażonego sera.
Cios w serce: galeria sztuki Miroslava Parala była zamknięta. Ale jego prace czają się w różnych kątach Krumlova. Panie Miroslavie, kocham pana!
Soliłabym. Pieprzyłabym.
Sanatorium introwertyków w Dobrej Čajovni.
Dzięki córeczko! Było cuuuudownie!
ReplyDeletePolecam się na przyszłość!
DeleteŁadnie tam! I te widoki na miasto!!!! Nie wiem czemu, ale w Czechach zawsze mnie coś zaskakuje. A to jakieś mega urokliwe miasteczko, a to mega świetna knajpa, albo szlaki, gdzie zupełnie nie ma ludzi. Gdybym miała bliżej, to na bank częściej bym tam bywała :)
ReplyDeleteJa też! Strasznie lubię. Lee twierdzi, że na emeryturze będziemy tam mieszkać, otoczeni hermelinami i topinkami.
Delete