Meksykańska wyspa Holbox będzie musiała poczekać, bo ostatni film jeszcze dojrzewa w aparacie. Dzisiaj lapidarium zasuszonych kawałków, co wpadły za kuchenkę w 2016.
W środku zimy uciekliśmy na Martynikę (post się marynuje), a kiedy my łapaliśmy zikę, na Wschodnim Wybrzeżu trwał snowmageddon. Tutaj lecimy nad małym nowojorskim lotniskiem, a ziemia wygląda jak czarno-białe zdjęcie z książki o wojnie.
Wizyta w południowokarolińskim lesie. Jedna z wielu tej zimy. I jedna z ostatnich. Serce wywala mi się na lewą stronę.
Gloucester. Już chyba nigdy nie będzie nas stać na takie wielkie mieszkanie. Albo na widok na ocean. Od teraz już zawsze pudełko na buty z widokiem na ścianę. Najbardziej tęsknię za dużym kuchennym blatem, bo wiadomo, że najlepiej pije się wino i opowiada głupoty z tyłkiem na blacie właśnie.
Ostatnie chwile. Wyprowadzki z umeblowanych miejsc to taka pestka. Walizka do bagażnika, dowi!
Czy można beczeć za zieleniną? Można. To zielenina specjalna, bo wytrzymała ze mną lata, a ja potrafię zasuszyć nawet sztuczne kwiaty. Oddałam ją do adopcji tacie właściciela mieszkania, a potem płakałam dwie godziny, ku uciesze Lee.
Schody do pustego mieszkania nad nami, po których coś łaziło, ciągnąc za sobą elektronikę. Jeśli drapiecie się po głowie, idźcie na blogowego Fejsbuka. Przypięłam tam posta z tych czasów. Dziwne rzeczy się działy. Kiedy się wprowadziliśmy, co kilka dni chodziłam jak pies gończy, bo śmierdziało palonymi włosami (Lee myślał, że oszalałam). A potem dowiedzieliśmy się, że w mieszkaniu nad nami podpaliła się niechcący jego lokatorka. Kilka lat wcześniej.
Na wiosnę gang zainstalował się w Krakowie.
O Kleparzu, mój Klepaaarzuuu. Dlaczego jem Cię tylko w snaaaach?
Świetne było to mieszkanie. Świetny natomiast nie był krakowski smog.
Do kolekcji!
Mieszkanie obok. Właścicielka obu, Jola, wyprawia niesamowite rzeczy. Zwróćcie uwagę na kuchenkę wprawioną w szafkę kuchenną.
Po Krakowie był Boston i Baltimore, a potem mordercza droga na drugą stronę kontynentu. Że nasz kot z nami wytrzymuje... Wszystko opisałam tutaj.
Ostatnia rzecz wjeżdża do magazynu. Godzinę po zamknięciu. Wróciliśmy kilka dni później wręczyć cierpliwym chłopakom z obsługi tuzinopak dobrego piwa.
Przez pierwsze kilka miesięcy mieszkaliśmy w Berkeley i często wdrapywaliśmy się na to wzgórze. Widać z niego Berkeley, Oakland i San Francisco. W częstym bonusie Marin Headlands i Golden Gate.
Podejście jest bardzo strome, ale zawsze w momentach największego zasapania wyprzedzał nas jakiś biegnący dziadek.
O poszukiwaniu kiecki na czerwony dywan już pisałam tutaj, poszukiwania torebki to była cała osobna historia. Nie lubię kobiecych dodatków, noszę plecaki i torby z twardej skóry, zapłaciłabym żeby nie nosić większości modnych torebek. Stanęło na bułgarskiej kopertówce z lat siedemdziesiątych wykonanej ze skóry z... kurzych nóżek. Z ekscytacji nie zrobiłam jej po rozpakowaniu zdjęcia, ale to nic, pokażę wam to wspaniałe dziwactwo na Instagramie.
Malowanie, część 3: salon. Przed nami wciąż część 4: kuchnia, zaplanowana na maj.
Broda kłóciła się z respiratorem. Respirator wygrał.
Malowanie salonu przemieszkaliśmy w kuchni. Swoją drogą, 'salon' to strasznie napuchnięte słowo, ale 'pokój dzienny' i 'duży pokój' drapią mnie po duszy równie boleśnie. Jakieś pomysły?