Ruszam do Raglan. Chwila na autostradzie, potem mniejsze drogi. Jeżdżę jak emerytka, więc przejmuję się, że samochody będą siedzieć mi na tyłku. Niepotrzebnie. Nie ma innych samochodów. Widoki takie, że że oszaleć można, ale zakręty, a nie ma pobocza, więc nie mogę się zatrzymać. To dopiero dobry powód do szaleństwa.
Kończy się asfalt. Jadę i jadę gruntową drogą, i nagle GPS mówi, że dojechałam, a wcale nie. Zasięgu nie ma. Całe szczęście, że w nietypowym dla mnie napadzie odpowiedzialności spisałam podane przez hostów instrukcje: ‘Miniesz czerwoną oborę, potem przejedziesz przez strumyk, szukaj tabliczki na drzewie, stromym zjazdem w dół, autobus zobaczysz po prawej stronie.' Słowo daję, ‘stromy’ nie opisuje sytuacji. Na oko 30 stopni, bardzo kręto, bardzo wąsko i nad przepaścią. Dobrze, że nie wiedziałam co mnie czeka. Dojeżdżam do autobusu roztrzęsiona i z szaleństwem w oczach. Wchodzę, wychodzę, wracam do samochodu. Jeśli natychmiast nie zmierzę się znowu z podjazdem, to już tu zostanę. Jadę do Raglan, gapię się w ocean.
Zapoznaję się z kozami Boo i Moo. Obie próbują zjeść mi sznurówki. To będzie moje jedyne towarzystwo przez następne dwa dni. Robię obiad, otwieram piwo. Siłuję się z prysznicem, wygrywam. A potem przez godzinę siłuję się z drzwiami wejściowymi. Przegrywam. Zasuwki zasunąć się nie da. Śpię z jednym okiem otwartym.
Całą noc leje. Rano też leje. Nieprzejęte Boo i Moo żują chwasty. Z namaszczeniem gotuję jajka. To moje pierwsze od wiosny. Drepczę niecierpliwie, w końcu wyławiam je z wody. Rozbijam skorupkę pierwszego, a tam pół-kurczak.
Większość czasu w autobusie spędzam w sypialni. Leżę na brzuchu w nieziemsko wygodnym łóżku. Patrzę w lewo, ocean. Patrzę prosto, na szczycie wzgórza pasą się owce. Patrzę w prawo, Moo i Boo, wyczulone na każdy ruch, zawsze gapią się na mnie przez chwilę, po czym wracają do skubania trawy (pewnie dranie marzą o moich sznurówkach).
Zapoznaję się z kozami Boo i Moo. Obie próbują zjeść mi sznurówki. To będzie moje jedyne towarzystwo przez następne dwa dni. Robię obiad, otwieram piwo. Siłuję się z prysznicem, wygrywam. A potem przez godzinę siłuję się z drzwiami wejściowymi. Przegrywam. Zasuwki zasunąć się nie da. Śpię z jednym okiem otwartym.
Całą noc leje. Rano też leje. Nieprzejęte Boo i Moo żują chwasty. Z namaszczeniem gotuję jajka. To moje pierwsze od wiosny. Drepczę niecierpliwie, w końcu wyławiam je z wody. Rozbijam skorupkę pierwszego, a tam pół-kurczak.
Większość czasu w autobusie spędzam w sypialni. Leżę na brzuchu w nieziemsko wygodnym łóżku. Patrzę w lewo, ocean. Patrzę prosto, na szczycie wzgórza pasą się owce. Patrzę w prawo, Moo i Boo, wyczulone na każdy ruch, zawsze gapią się na mnie przez chwilę, po czym wracają do skubania trawy (pewnie dranie marzą o moich sznurówkach).
Host rodzina macha mi kilka razy z samochodu. Mam dwie butelki wina i nikogo po drugiej stronie stołu. Dwa dni samotności, na którą tak bardzo czekałam, a ja już marzę o towarzystwie.
To mówił mój dziennik podróży, a teraz mówię ja. Raglan to mekka surferów. Kiedy po raz pierwszy przejeżdżałam przez miasto, akurat skończyły się lekcje i dzieciaki maszerowały do domów. Wszystkie wyglądały jak z reklamy Urban Outfitters: w nonszalanckich stylówkach, opalone, z dredami i jointem w kieszeni. Manu Bay (powyżej i poniżej) znana jest z najdłuższych na świecie fal łamiących się od lewej.
A to Whale Bay. Kiedy naprawdę porządnie wieje, fale z Whale Bay łączą się z falami z Manu Bay. Teoretycznie można na nich śmignąć nawet 2 km. Teoretycznie, po udało się to tylko raz.
C.D.N.
W następnym odcinku zwiedzam okolicę i okazuję się być wybitnym frajerem.
Jestem zachwycona zdjęciami i zafascynowana Nową Zelandią. Moje wymarzone miejsce podróży. Czekam na więcej!
ReplyDeleteDzięki! Moje też! To życzę nam obu absurdalnie tanich biletów. Następny post już się piecze.
DeleteDzięki i wzajemnie, przyda się! :) Właśnie przebierając nóżkami zabieram się za kolejny post.
Delete