Bardzo lubię chodzić do kina na filmy, o których zupełnie nic nie wiem. Mam wrażenie, że po większości zwiastunów już właściwie nie ma po co się fatygować. Końcówki seriali zapowiadające następny odcinek też są u nas w domu zdelegalizowane. Dzięki unikaniu spojlerów miałam wielką frajdę z Lobstera. A przez te cholerne zwiastuny na Gretę na pewno nie pójdę, bo wszystko już wiem.
Z podróżami coraz częściej też tak mam, że wolę wiedzieć mniej niż więcej. I czuję się szczęściarą, że załapałam się na podróże w prawdziwie nieznane, bo nieprzewidywalnym stopem w czasach sprzed internetu. Przepraszam na moment, muszę iść zażyć witaminy dla seniora i przykleić plastrem brwi do czoła.
W ten też sposób w Hamilton oszczędziłam sobie trzęsienia dupą. Mieszkaliśmy 30 minut za miastem i wpadaliśmy tu a to na targ, a to na obiad. I dopiero po powrocie odkryliśmy, że mieszczą się tu bardzo poważne laboratoria o najwyższym (czwartym) poziomie bezpieczeństwa biologicznego. Prowadzone są tutaj badania nad bakteriami wywołującymi paskudne choroby: gorączkę Q i tularemię. Gdybym wiedziała, pewnie od razu miałabym wszystkie objawy.
Hamilton zostało założone pod koniec XIX w. przez Marcusa Daly, inżyniera geologa z niesamowitym nosem do biznesu. Podczas wizyty w miejscowej kopalni srebra, poniżej złóż srebra wypatrzył miedź. Kupił kopalnię, wydobył srebro, po czym zamknął kopalnię. Ceny ziemi spadły, Daly kupił wszystkie działki. W tym czasie furorę zaczęło robić elektryczne oświetlenie, ceny miedzi poszybowały w górę. Daly zaczął wydobywać największe złoża na świecie.
Ale weranda, co?
Te zdjęcia są w kolorze. Słowo daję.
Kilka lat temu część stada znalazła dziurę w siatce i przez pięć dni maszerowała na zachód. A potem nagle zmieniła zdanie i przez noc wróciła na ranczo. Niezbadane są wyroki bizonie.
Z Montany przywieźliśmy: kuchenne ścierki z Indii, bambusowe noże niewiadomo skąd, świeczkę z Tennessee, ostry sos jagodowy z Montany, musztardę figową z Kanady, słoik misia niewiadomo skąd i wyciskarkę do cytrusów z Polski. Przeklęta/blogosławiona globalizacja.
ja bym wsadziła temu misiu kwiatka jakiegoś, żeby w nim rósł!
ReplyDeleteNo nie żartowałaś z tą florystyczną gorączką!
Delete