O mojej dość dziwacznej obsesji z ciężkim sprzętem wojskowym pisałam już tutaj. No nie wiem dlaczego na widok wojskowych samolotów, okrętów i helikopterów miękną mi kolana. A na widok okrętów podwodnych, lotniskowców i lodołamaczy z napędem nuklearnym mięknie mi wszystko.
W każdym razie kiedy odkryłam, że przerobiony na muzeum lotniskowiec USS Hornet zacumowany jest 20 min od nas, trochę poszło mi do głowy. Lee na moje ekscytacje około-wojskowe reaguje podobnie jak na ekscytacje około-pustynne - ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Po latach w armii i miesiącach na pustyni wystarczy mu obu na resztę życia. Wie jednak, że z wariatami się nie dyskutuje. 20 min później dosłownie biegłam z parkingu na pokład.
USS Hornet z emerytury do służby wracał dwa razy, ale ostatecznie w stan spoczynku przeszedł 47 lat temu. Nadal jest jednak bestią.
W tle San Francisco i Bay Bridge.
USS Hornet tak nas nastroił, że zaraz po powrocie do domu obejrzeliśmy Top Gun. I okazuje się, że nudziarski Mike Monroe z Przystanku Alaska nudził już w latach osiemdziesiątych jako Goose.
Po dwóch górnych pokładach można chodzić samemu, ale w prawdziwe bebechy okrętu wejść można tylko z przewodnikiem. Przewodnikami są siedemdziesięcioletni wolontariusze - emerytowani marynarze, którzy służyli kiedyś na USS Hornet. Dziadkowie są niesamowici. Wszystko wiedzą, znają każdy zakamarek i biegają po stromych schodach tak, że trudno za nimi nadążyć.
Zwiedzać mieliśmy tylko siłownię i kotłownię, ale zadałam tyle pytań na temat kubryk, łazienek, kuchni i jedzenia, że nasz dziadek wydłużył plan zwiedzania i przeciągnął całą grupę po bardziej ekscytujących częściach bebechów.
USS Hornet służył przez dwadzieścia lat, najbardziej aktywnie na Pacyfiku w czasie II wojnie światowej. Zaatakowany był prawie 60 razy. Okręt i jego flota stu myśliwców i bombowców zatopiła ponad 70 statków, zestrzeliła prawie 700 japońskich samolotów i drugie tyle zniszczyła na ziemi. Zrzuciła prawie 18 tysięcy bomb, wystrzeliła 6 tysięcy rakiet i ponad 100 torped. Ponad 300 marynarzy straciło życie na pokładzie - w akcji, w strasznych wypadkach i z własnych rąk. USS Hornet miał najwyższe samobójcze statystyki w amerykańskiej marynarce. Wiecie pewnie do czego zmierzam. To podobno najbardziej nawiedzona jednostka w Stanach. O swoich doświadczeniach ze zjawami z II w.ś. opowiadają i dawni marynarze, i goście, i pracownicy odnawiający elementy statku. Historii jest naprawdę zatrzęsienie, a niektóre zjawy pojawiają się tak często, że od razu wiadomo kto zacz - np. ten co zawsze pali fajkę przy windzie, albo ten w białym mundurze co zawsze znika w składziku.
Kilka razy w roku USS Hornet organizuje zwiedzanie połączone z noclegiem na pokładzie. Trzeba przynieść ze sobą śpiwór, butelkę na wodę i latarkę. Śpi się w kubrykach załogi i je w mesie. Niewiele osób wraca. Narzekań jest w internecie cała masa. A to ktoś nie mógł spać bo ktoś mu od spodu w koję kopał, ale nikt pod nim nie spał. A to na kogoś nakrzyczała zjawa, że zajął jej miejsce. A to kogoś w pustym pomieszczeniu ktoś popchnął.
Tace na jedzenie. Coś w tych tacach z wytłoczonymi miejscami na jedzenie jest. I w bento też. Co nieee? Z cyklu zwierzenia OCD.
Ta kuchnia wydawała posiłki dla 2600 osób. W menu często przewijały się podobno kanapki z tęczową szynka - z wielkie zamrożone szynki rozmrażano, gotowano, krojono i często ponownie zamrażano. W jednej kanapce trafiały się więc plasterki w bardzo różnym wieku.
Okrętowa piekarnia. Dopytywałam się jaki chleb pieczono, bo wydawało mi się, że lata 40-ste to były jeszcze czasy chleba przedgąbkowego, ale doczytałam potem, że Amerykanie gąbkę jedzą już od lat 20-tych. Ech. Co przypomina mi, że miałam spróbować chleba w puszce. W zeszłym roku w ramach wolontariatu segregowałam dary w bostońskim banku żywności i taśmą nadjechał chleb w puszce. Z mojego zdziwienia rechotała cała grupa.
Wymęczyłam również zobaczenie łazienek i teraz choruję na taką podłogę.
Ostatnie misje USS Hornet nie wyprodukowały chyba żadnych umęczonych zjaw. Był on okrętem poszukiwawczym dla wracających z Księżyca misji Apollo 11 i 12. Nurkowie pomagali w transferze astronautów z modułu dowodzenia do helikoptera, który dostarczał ich prosto do kwarantanny na okręcie. Zobaczcie tutaj jak Nixon wita Armstronga, Aldrina i Collinsa na pokładzie. Zastanawiacie się w czym astronauci siedzą? Ano w kultowej przyczepie Airstream przerobionej na izolatkę. Okręt przyczepę z wkładką dostarczył na Hawaje, a stamtąd samolotem przetransportowano ją do Houston, gdzie astronauci dokończyli kwarantannę w Centrum Lotów Kosmicznych.