The morning in Gdańsk began with breakfast at the hostel, and a game of backgammon. I’ve got to say a few things here about the hostel - it was genius and the best one we’ve been to. If you ever plan a visit to Gdańsk (and you should!), you have got to stay at the Happy Seven Hostel.
Poranek w Gdańsku rozpoczął się śniadaniem w hostelu i partyjką tryk-traka. Muszę powiedzieć, że ten hostel jest genialny, najlepszy w jakim kiedykolwiek byliśmy. Jeśli planujecie wizytę w Gdańsku (a warto!), musicie zatrzymać się w hostelu Happy Seven.
A quick shot of our room - the Library.
Szybkie zdjęcie wnętrza naszego pokoju - Biblioteki.
On the way to the train station we stopped by at an old-fashioned hat workshop we found the night before.
Po drodze na dworzec wstąpiliśmy do upatrzonego poprzedniego wieczoru starodawnego zakładu kapeluszniczo- czapkarskiego.
The destination was the Teutonic Order’s castle in Malbork.
Celem podróży był krzyżacki zamek w Malborku.
My favorite spot in the castle - a trapdoor restroom, used to get rid of enemies who had to go.
Moje ulubione miejsce w zamku - kibelek z zapadnią do pozbywania się przyciśniętych potrzebą wrogów.
In the evening we made it to the city of Toruń and immediately set out on the search for a place to have dinner and watch the game. It turned out to be a very difficult task and eventually, we gave up and walked into a Native-American Steakhouse. An obvious mistake.
Wieczorem dojechaliśmy do Torunia i od razu ruszyliśmy w poszukiwania miejsca na kolację i mecz. Okazało się to wielce problematyczne i w końcu zrezygnowani wylądowaliśmy w indiańskim steakhousie. Jasne, że błąd.
Here I just have to share with my fellow Poles my frustration over the situation on the restaurant market in Poland. Trust me, you don’t wanna know.
Pozwólcie, że wyleję tutaj moje żale dotyczące sytuacji na polskim rynku gastronomicznym. Jestem poważnie sfrustrowana tym, że kuchnia polska jest najczęściej reprezentowana tylko i wyłącznie pierogami. Wkurza mnie, że wciąż wygrywa nieudolnie pozorowana egzotyka. To maltretowanie wyszukanych składników, z którymi kucharz nie wie co zrobić. Ta żałosna pretensjonalność! Poważnie, restaurację (rzekomo) serwującą kuchnię polską zdecydowali się nazwać Avokado? Avocado!?! Dlaczego niezależnie od profilu restauracji, czy jest ona (ponownie rzekomo) włoska, polska czy indiańska, w menu znajdzie się camembert z żurawiną, sałatka grecka i kebab? I te sztandarowe trzy sosy prosto z butelki podawane do wszystkiego: majonez czosnkowy, majonez z keczupem, keczup z kawałkami smutnych warzyw (niby, że to salsa?).
Ta ‘indiańska’ restauracja nie razi mnie bardziej niż restauracja ‘góralska’. W obu, słusznie chyba, poczułam się potraktowana jak idiotka. Nie, jasne, że nie oczekiwałam indiańskich specjałów, ale po steakhousie spodziewałam się kilku steaków plus prostych dodatków typu pieczone ziemniaki, chociaż tak naprawdę to wisi mi to, bo mięsa i tak nie jem. Ale jakiś czas temu w Gliwicach nabrałam się i leciałam z wywalonym jęzorem do budki ‘Chico Mexicano’ tylko po to, żeby odkryć, że nie serwują meksykańskiego żarcia. Libańska restauracja libańską kuchnią nie grzeszy. W indyjskiej restauracji w Krakowie na stół wjechały samosy z keczupem. Słowo daję, nic mnie już nie zaskoczy.
Ciekawa jestem, co Wy o tym myślicie.
Cowboys on the walls. Even kids know that if there are Indians, there have got to be cowboys.
Na ścianach kowboje. Przecież każde dziecko wie, że jak są Indianie, to kowboje też muszą być.
I swear, one of the menu items is called ‘Squaw’s Ecstasy on a Cactus’.
Poproszę Ekstazę Indianki na Kaktusie...
Trail of the Egyptian Merchants, or how to justify kebab on a Native American menu.
Pasaż Kupców Egipskich, czyli jak wmanewrować kebab w indiańskie menu.