Pamiętacie jak sto lat temu w ostatnim odcinku jeden nieszczęśliwie trzeźwy amator sztuki skalnej przeciągał dwóch szczęśliwie nietrzeźwych amatorów drzemek po Joshua Tree? No to jedziemy dalej.
Kilka tygodni wcześniej, przetrząsając internet, natrafiłam na wzmiankę o miejscu poza granicami parku. Autor bezceremonialne instruował: zaparkuj tu i tu, maszeruj 10 minut, znajdziesz petroglify i moździerze lepsze niż w Joshua Tree, nikogo nie spotkasz, bo o tym miejscu wiedzą tylko miejscowi. O tym miejscu wiedzą tylko miejscowi. Majtki w dół, mapa na stół.
Nie o takie petroglify walczyliśmy.
No, o takie już bardziej. Ale zanim zdążyliśmy dokonać monumentalnych odkryć, amatorom drzemek skończyła się cierpliwość. Pojechaliśmy zobaczyć drugi punkt programu: pobliskie Pioneertown.
Jeśli oglądaliście westerny z lat 40-tych i 50-tych, to bardzo prawdopodobne, że powstały właśnie tu. Pioneertown zbudowano na potrzeby Hollywood - jako plan filmowy i letnisko. A potem skończyła się i moda na westerny, i woda pitna też. Miasteczko niemal całkowicie opustoszało.
Od kilku lat trwa renesans i w Pioneertown osiedlają się artyści, dizajnerzy, restauratorzy, filmowcy. Nowy Dziki Zachód jest modny. Kojarzycie fantastyczną Magdalenę Wosińską i jej portrety gwiazd, reportaże oraz jej serię aktów? Jeśli nie, to bardzo polecam. Magda niedawno przemieniła brzydki dom w Pioneertown w genialne Desert Milk Adobe (a jeszcze bardziej niedawno ratowała je przed pożarami). Wzdycham od pierwszych zdjęć wbudowanej platformy na łóżko i stuletniego kamiennego zlewu.
Pioneertown Motel był początkowo bazą noclegową dla aktorów. Potem długo hulał w nim wiatr, aż kilka lat temu kupili go młodzi bracia z Portland. Po dwuletnich pracach rekonstrukcyjnych motel znowu zaczął przyjmować gości. To estetyczna bonanza - pokoje są urządzone w drewnie i skórze, udekorowane sukulentami i tradycyjnymi tkaninami. Ceny kalifornijskie - $250-300 za noc.
Nie mdlejcie, to tylko recepcja, nie pokój za trzy stówy.
Pappy & Harriet's to legenda. Najpierw był makietą baru w westernach, potem prawdziwym lokalem serwującym burritos gangom motocyklowym. Teraz jest miejscem wokół którego planuje się weekendy, punktem orientacyjnym na mapie. Niemal każdy hotel i dom na Airbnb wylicza w opisie jak daleko jest do parku Joshue Tree i do Pappy & Harriet's właśnie.
Pamiętacie odcinek Cudownych lat, w którym roznosi się plotka, że w jednej z miejscowych spelun zagra The Rolling Stones? W Pappy & Harriet's takie rzeczy naprawdę się zdarzają. Niespodziewanie wpadli tu zagrać m.in. Paul McCartney, Vampire Weekend i Arctic Monkeys. W pewną niedzielę do grającego do kotleta zespołu dołączył nagle Robert Plant z Led Zeppelin. A w czasie wieczoru amatorów na scenę wyszła Ke$ha.
W dzień naszej wizyty Pappy & Harriet's był zamknięty. Do nadrobienia. Będę trzymać kciuki, że do mikrofonu akurat dorwie się Lenny Kravitz.