Pisałam, że zaczynam Master Cleanse i że prowadzę dziennik, więc Wam opowiem jak było. No to dzisiaj opowiadam. Było tak:
Dzień 0.
Dzień 1.
Trwające od tygodnia wielkie wyjadanie wszystkiego z lodówki miało dzisiaj swoją kulminację. Resztka do resztki i w efekcie zjedliśmy trochę za dużo. Plus pierwsza kawa od kilku tygodni i butelka wina. Brawo! Da mi to jutro po dupie. Oddaliśmy w dobre ręce ostatniego banana, pół pojemnika surówki będzie musiało nam wybaczyć marnotrawstwo.
Dzień 1.
Kiedy obudziłam się w nocy, trwały przewalanki w brzuchu. To odzywała się wypita wieczorem herbatka przeczyszczająca. Na przewalankach się skończyło.
Coś czuję, że poranny SWF to będzie dla mnie chyba największe wyzwanie. Nie dość, że smakuje tak topienie się w Morzu Martwym, to jeszcze ta objętość - cały litr! Wypić do trzeba duszkiem lub prawie-duszkiem. Dla mnie każdy łyk to walka z napierającym wodnym pawikiem.
Czekając na efekty SWF myślę sobie, że nie powinniśmy byli oboje pić tego w tym samym czasie. Obawiam się, że dojść może do krwawych walk o toaletę...
4:30pm, Lee zmienił zdanie i poszedł jeść.
Czuję się świetnie. Jestem głodna, ale nie natarczywie głodna. Dopisuje mi humor i mam sporo energii. Obejrzałam sporo filmików na youtube o Master Cleanse trwającej 40 dni i teraz 10 dni wydaje mi się pestką.
Myślę o jedzeniu, ale chyba nie więcej niż zwykle. Chce mi się tych samych niedostępnych rzeczy, co zawsze. Mmm... sushi. Z jednym wyjątkiem... Zapachniało mi (wytwór wyobraźni) mięsnym gulaszem, którego nie jadłam od... hmm... kilkunastu lat.
Dzień 2.
Postanowiłam ułatwić sobie picie SWF przez skupienie uwagi na ciekawych rzeczach w internecie. W rezultacie piłam go przez ponad pół godziny (wczoraj mniej niż 5 minut). Może to dlatego nie do końca zadziałał tak jak powinien. Łatwiej za to było mi go zmieścić w brzuchu. Jutro wypiję go szybciej, wolę wszystko wydalić niż wchłonąć taką ilość soli.
Nastrój mam dobry i trzymam się nieźle, tyle że ciągle mi zimno. No ale na zewnątrz też jest zimno. Moje zawsze ciepłe dłoni są chłodne i mam ciarki siedząc w bluzie pod kołdrą.
Miałam dzisiaj pierwszy kryzys. Silny ból głowy sprawił, że miałam ochotę zjeść banana i sięgnąć po tabletkę przeciwbólową. Drzemka uratowała sytuację, poczułam się trochę lepiej.
Dzień 3.
Przewalanki w brzuchu obudziły mnie o 4:30. Ale za to potem odkryłam tajemnicę znośnych SWF: bardzo ciepła woda. Spieszę donieść, że po 60 godzinach od ostatniego posiłku nadal wychodzi ze mnie... jak by to ująć... przetrawione jedzenie.
Lee kupił mi na targu świeżą miętę. Czekałam na ten kubek herbaty jak na najlepszą wyżerkę. Mmm, co za smak...
Jedzenie węszę na coraz większe odległości. Kiedy szłam przez miasto, mój nos podpowiadał co serwowane jest w każdym okienku, w każdej knajpie. A na hiszpańskim musiałam strącić ze stołu ziarno słonecznika z bułki sąsiadki, bo się na mnie bezczelnie patrzyło.
Lee je posiłki za zamkniętymi drzwiami (i to takie, które nie pachną mocno, to druga zasada), więc niewiele mam pokus.
Dzień 4.
A jednak to prawda z tymi kiepskimi pierwszymi trzema dniami (choć ja nie mogę właściwie narzekać, w kość dał mi tylko dzień drugi) i następującą po nich euforią. Mam dzisiaj niespożytą energię, świetny humor, czysty umysł, nawet czytam znacznie, znacznie szybciej.
Kolejna nowa rzecz: przestało mi przeszkadzać jedzenie wokół. Mało, poszłam do sklepu kupić jedzenie (lodówka zgodnie z planem jest pusta, Lee jada głównie na mieście) i ugotowałam Lee obiad. I kolację. Wygląda na to, że za przyrządzaniem jedzenia tęsknię bardziej niż za samym jedzeniem.
Lista rzeczy, o których jedzeniu myślę nie jest długa: arbuz, zielona sałatka z soczewicą i czosnkowym vinaigrettem, zupa, hmm, to chyba tyle. To dobrze, szkoda byłoby mi od razu marnować efekty detoksu zażerając się pizzą.
Jedyny mankament dzisiajszego dnia, to ponowna pobudka nad ranem. Herbatka działa szybciej niż powinna. Właściwie działa już po 30 minutach. Ugh.
Dzień 5.
Wygląda na to, że to będzie najlepszy dzień do tej pory. Słowo daję, czuję się lepiej każdego dnia i o niebo lepiej niż się spodziewałam. Naprawdę byłam przygotowana na mordęgę. Śmieję się, że zawsze myślałam, że jestem stworzona do jedzenia, a okazuje się, że jestem stworzona do niejedzenia!
Bogowie herbaciani wyjątkowo dzisiaj łaskawi, nie obudzili mnie aż do 7. rano. Może to z powodu niedzieli.
Nie przebierając w słowach, w kupie nadal kupa.
I picie SWF nie jest już problemem. Pierwszego dnia mdliło mnie przez cały dzień na samo wspomnienie. A teraz smak jeż mnie nie rusza, choć zmieszczenie takiej ilości płynu w moim (kurczącym się) brzuchu nadal nie jest łatwe.
Energii mam zdecydowany nadmiar, rzuciło mnie nawet do sprzątania.
Półmetek!
Dzień 6.
Herbatka nie obudziła mnie przed czasem, SWF zadziałał książkowo, jednym słowem poranek minął jak marzenie. Ale potem cały dzień byłam głodna. Pewnie dlatego, że wybyłam z domu i zrobiłam sobie zbyt dużą przerwę pomiędzy lemoniadami. Potem, choćbym nie wiem ile ich wypiła, nadal czułam głód. Lekcja zapamiętana! Od teraz żadnych większych przerw!No i męczą mnie alergie. Głównie dlatego, że na czas trwania detoksu odstawiłam loratadynę, ale również dlatego, że śnieży farfoclami z topoli.
Z lekkim niepokojem czekam na jutro, dzień 7. to podobno typowy dzień kryzysowy.
Dzień 7.
No najwyraźniej na błędach się nie uczę. Znowu zrobiłam dłuższą przerwę. I znowu burczało mi cały dzień w brzuchu.
No więc głodna i zła jestem. Jadłospisy planuję i torturuję się gotowaniem różnych pysznych rzeczy dla Lee. A przy okazji odkrywam, że nieźle sobie radzę bez próbowania dań. No chyba, że Lee z obawy przed moim humorem tak tylko mi mówi, a potem skręca go od przesolonych ziemniaczków...
Nie mieści mi się w głowie, że mój ostatni posiłek jadłam tydzień temu. 7 dni. Ale to zleciało...
Dzień 8.
Tęsknię za jedzeniem. I pomimo przykładnego picia lemoniady w równych odstępach czasu znowu cały dzień byłam głodna. Jest równocześnie łatwiej (przyzwyczajenie) i trudniej (głód). W sobotę będę pić soki, a w niedzielę na obiad mogę zjeść zupę warzywną. Nie mogę się tej zupy doczekać!
Dzień 9.
Popadłam w wygodną rutyną. Od kilku dni herbatka działa jak należy i polubiłam nawet jej smak. Również SWF działa jak marzenie i nie mam już żadnych problemów z jego piciem. Już teraz rozumiem jak można to kontynuować przez 40 dni. Życie jest o tyle łatwiejsze: nie trzeba robić zakupów (oprócz eko cytryn), nie trzeba planować posiłków, przygotowywać ich, zmywać po nich. Nie trzeba biegać za ratującą życie kawę, bo energii jest aż za dużo. Łatwe życie!
Dzień 10.
Czekałam na ten dzień (choć tak naprawdę czekam na ten 12. - zupa!), ale teraz kiedy nadszedł, wcale się nie cieszę. To już koniec?
Lee mówi, że wyglądam zdrowo i bije ode mnie blask. Hehe, 'pregnancy glow' bez skutków ubocznych w postaci pregnancy.
Podsumowanie:
Ciało. Domyślam się, że w brzuchu mam znacznie czyściej. Przez 10 dni niejedzenia wciąż ze mnie coś wychodziło. Naczytałam się o ludziach, którzy robili MC po wielu latach diety obfitej w mięso (które jak wiadomo, rozkłada się powoli) i wychodziły z nich nagromadzone wzdłuż ścianek jelita cuda. Czasem w jednym kawałku. Trochę żałuję, że tego nie doświadczyłam, ale może to znaczy, że nie było ze mną i moimi jelitami tak źle. A poza tym na bank dostałabym zawału, gdyby wyszła mi ze mnie jakaś rura!
Ale hitem sezonu jest bezbolesny okres. Czytałam, że sok cytrynowy pomaga, ale nigdy się nie spodziewałam, że aż tak! Mówi Wam to osoba, której w przeszłości przepisywano leki narkotyczne na specjalną receptę. MC, wielbię Cię.
Waga. Ważyłam się 10. dnia. Ubyło mi 3,5 kilo. Byłam przed okresem, więc może tak naprawdę więcej?
Umysł i samopoczucie. Miałam 2-3 zwykłe dni i jeden kiedy czułam się rozdrażniona, ale przez większość czasu miałam więcej energii niż mam przeważnie i cieszyłam się mózgiem na sterydach. Miałam wrażenie, że myślę szybciej, kojarzę szybciej, czytam szybciej, miałam też przypływy natchnienia do pisania i napady kreatywności.
Nic w tym właściwie dziwnego, bo kiedy ciało nie dostaje wystarczająco dużo energii z pożywienia, umysł pracuje na podwyższonych obrotach żeby rozwiązać problem niedoboru jedzenia. W ramach oszczędności energii spowalniają się też procesy życiowe, dlatego niedojadający przez całe życie generalnie żyją dłużej.
Trudności. Było znacznie łatwiej niż się spodziewałam. Nie byłam ani razu głodna aż tak, żeby mnie to doprowadzało do szału. Nie tęskniłam aż tak bardzo za jedzeniem. Trudne było natomiast przetrwanie migreny na żywca.
Co teraz? Mój plan to jeść jeszcze zdrowiej niż do tej pory - mniej deserów, pierogów i piwa. Na razie do kofeiny nie wracam, radzę sobie bez niej, ale wiem, że pewnie długo to nie potrwa. Chcę też utrzymać nawyk picia dużych ilości wody. Zawsze miałam z tym problem, a teraz w końcu piję jak smok wawelski. Nie wróciłam też do ryb, jajek i nabiału. Czy wrócę, jeszcze nie wiem. Na razie dobrze mi z warzywami strączkowymi.
oo tak, eksperymenty! moze ja tez sprobuje po tym obzarstwie okolosesyjnym i maminym gotowaniu... ale pic wode z sola. nie bylo rzygu? ja sie boje, ze bedzie. np publicznie!! ;)
ReplyDeleteNie będzie publicznie bo ze względu na silnie khm khm wybuchowy charakter wody z solą pijesz ją w domu, a po około godzinie, kiedy już możesz dom opuścić nie masz już czym rzygać ;)
DeleteDobry post:) Lee: you're my hero! ale Gosia, Ty też:) Pozdrawiam:-*
ReplyDeleteTwój dobór bohaterów wskazuje na lekkie rozdwojenie jaźni ;) Uściski!
DeleteLee mnie strasznie rozbawił tym, że pierwszego dnia o 4:30 poszedł coś zjeść:)) Nie wiem dlaczego, ale to był jeden z najzabawniejszych postów!
Deleteprzeczytałam jednych tchem, podziwiam szalenie!!!.
ReplyDeleteLubie Twoje poczucie humoru, i podejście do wielu spraw.Czytając Ciebie, mam ochotę na więcej...
Zastanawiam sie nad tym detoksem, ale potrzebowałabym wiecej info. Czy ta książka dostępna jest na Amazonie?, bo z herbatka i całą reszta to nie bedzie problemu.
Dzięki! Książka jest na Amazonie za kilkadziesiąt centów (używana). Cała reszta w najbliższym Whole Foodsie, za którym tęsknie okropnie...
DeleteOoo rany, ale Ty masz .... jaja! Nawet gdybyś zrzuciła nic to Twoje badawcze podejście do tego "co wychodziło" jest duuużo warte :) Przefajny post.
ReplyDeleteBardzo dziękuję, moje jaja czują się połaskotane ;)
Deletefajnie, mam nadzieję kiedyś sama się na to porwać ! ;)
ReplyDeletePolecam, byle z głową!
Deleteale wytrzymała. aż mam ochotę sama spróbować się trochę odtruć od śmieciowego jedzenia, ale takimi łagodniejszymi sposobami chyba :)
ReplyDeleteNa mnie łagodne sposoby nie działają, za dużo kusi ;)
DeleteEh, ja sobie pofolgowałam na maxa zimą (nawet nie tyle z jedzeniem co z absolutnym brakiem ruchu..) i w efekcie przybyło mnie 5kg od listopada. A w moim przypadku nawet mała nieuwaga wystarczy żeby waga skoczyła do góry. Ale z drugiej strony, uważam to nawet za zaletę, bo mimo wszystko staram się patrzeć co ląduje na moim talerzu, a widzę dookoła siebie osoby nie tyjące a wpychające w siebie na ślepo tony śmieciowego jedzenia. Ja powoli wprowadzam zmiany, ale muszę przyznać, że doszłam do etapu, kiedy mam już w nosie głupie komentarze znajomych, że wydaję pieniądze na zbdury na BioBazarze typu jajka "0" czy sery składające się głównie z mleka a nie z oleju... Jeszcze gdyby chciało mi się ruszać tak jak mi się nie chce... ale nad tym też pracuję. Co do tej diety to mnie trochę przeraża, może dlatego że pamietam oczyszczanie jelit przed kolonoskopią i od tego czasu chyba nie umiem używać nic przeczyszczającego.
ReplyDeleteTo tak jak ja, też łatwo przybieram na wadze. Dość łatwo też chudnę, ale moim problemem jest to, że nagradzam się za każdy postęp... Haha, kiepska ta moja strategia. Zdrowe jedzenie łatwiej mi przychodzi niż gimnastyka, nie ma dwóch zdań, muszę częściej ruszać tyłek z kanapy. A ci znajomi w czym widzą problem? W 'prawdziwości' produktów eko, czy w Twoim jadłospisie?
Deletepodziwiam! testowałam kiedyś dietę south beach, paradoksalnie od tego czasu zaczęłam sama więcej gotować, szukać nowych, lepszych składników. dobre nawyki zostały. Ale na diecie być nie lubię, bo taką głodówkę pewnie szybko bym sobie "odbiła" z nawiązką..
ReplyDeleteNo właśnie mam nadzieję, że nic sobie nie 'odbiję'. Na szczęście nie ciągnie mnie wcale do tego, co niezdrowe. Jem 5 razy dziennie, ale małe porcje. Głównie warzywa, dużo strączkowych, trochę owoców, trochę dobrych węglowodanów. Przez kilka tygodni będę zapisywać wszystkie posiłki i zobaczę czy zmierzam we właściwym kierunku :)
DeleteNie wiem czemu ale poprzez "Reply" nie mogę dodac komentarza więc dodaję zwykły w ramach odpowiedzi. mam wrażenie że moi znajomi uważają że jestem dziwna w temacie żywienia. moje posiłki do pracy (staram się jeść małe porcje co ok. 3-4h i mam zawsze jedzenie przygotowane ze sobą) budzą zdziwienie (bo oni 7h nic nie jedzą a potem wsuwają pizzę, kebaba albo pączka). Jeszcze większe zdziwienie budzi soja, tofu, moje sojowe mleko czy inne rzeczy. wg nich to strata pieniędzy i w ogóle nie ma uzasadnienia dla takiego jedzenia, bo przecież parówki, chipsy, krakersy itp jako posiłek są bardziej pożywne i tańsze. Jestem jedną z 4 osób (na kilkanaście) która w ogóle do pracy zabiera ciepły posiłek i go sobie odgrzewa. No ale przecież nie będę się przejmować... :)
ReplyDeleteTeż mam ochotę przeczyścić sobie żołądek (tak naprawdę najbardziej jestem ciekawa co z niego wyjdzie po 10 dniach niejedzenia). Nie chcę natomiast zrzucać wagi, bo już ważę tylko 43 kg. Znasz jakąś zdrową dietę pogrubiającą, którą mogłabym stosować po tej diecie przeczyszczającej?
ReplyDeleteUwielbiam tego bloga!!!