Monday, March 14, 2016

The true shaman knows that God's hat is made out of dried whale shit.

After several desert episodes, the telenovela's storyline returns to New England. We have just spent our last weekend in Gloucester. It'll be tough leaving behind this sleepy town that is partially ruled by fishermen, partially by rich Bostonians, and partially by crackheads. What we'll miss the most is the beach and our porch with some fine wave watching. What we'll miss the least is the local library and junkie couples lovingly picking lice out from each others' hair. Po kilku pustynnych odcinkach, akcja telenoweli powraca do Nowej Anglii. Spędziliśmy właśnie nasz ostatni weekend w Gloucester. Ciężko będzie nam opuścić to senne miasteczko, którym trochę rządzą rybacy, trochę bogaci Bostończycy, a trochę narkomani. Najbardziej będziemy tęsknić za plażą i za werandą z widokiem na fale. Najmniej za miejscową biblioteką i ćpuńskimi parami miłośnie iskającymi wszy.


We all went whale watching. Well, almost - Lee changed his mind at the last moment and finally only mom and I set off. It amazes me that this chronically indecisive boy did not leave me hanging at the altar. Or rather, on the breakwater. Pojechaliśmy z mamą na rejs w pogoni za wielorybami. To znaczy prawie, bo Lee w ostatniej chwili się rozmyślił i ostatecznie popłynęłyśmy tylko my. Do tej pory dziwię się, że ten chronicznie niezdecydowany chłopiec nie zostawił mnie przed ołtarzem. Czy też raczej na falochronie.

Our boat. The lower deck belongs to passengers armed with cameras. The upper deck to naturalists from a local NGO armed with binoculars. It so happens that whales' favorite meal, small fatty sand lances, live in great numbers off of Gloucester and so our area is the favorite buffet. Nasza łódź. Na dolnym pokładzie płyną uzbrojeni w aparaty pasażerowie, na górnym uzbrojeni w lornetki naturaliści z miejscowego NGO. Tak się składa, że niedaleko Gloucester licznie mieszkają uwielbiane przez wieloryby tłuste rybki dobijaki, więc nasze okolice są ulubionym bufetem.


The first cloud of whale breath spotted from far far away. We rush at it, wait, here he is! Pierwsza wypatrzona z daleka chmura wielorybiego wydechu. Pędzimy, czekamy, jest!

Did you know that the flip side of a humpback tail has a pattern as unique as fingerprints? Naturalists easily tell whales  from each other. And each whale has been named. Wiecie, że po drugiej stronie ogona humbaki mają wzorek równie wyjątkowy jak linie papilarne? Naturaliści rozpoznają je z łatwością. A każdy z wielorybów ma imię.

At the very end of the cruise, something completely unexpected happened - in a beautifully synchronized breach, a mom and a calf jumped out of the water. It's a rare thing to witness and even seasoned naturalists were amazed. None of us were quick enough to take a picture. So you'll have to trust my word. Pod sam koniec rejsu przydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego - w pięknie zsynchronizowanym duecie z wody wyskoczyły matka z młodym. Bardzo rzadka sprawa i nawet zaprawieni naturaliści wybałuszali oczy. Nikt z nas nie zdążył zrobić zdjęcia. Będziecie musieli mi uwierzyć na słowo.

We took my mom to our favorite Fisherman's Grill in Portland for lobster rolls. Zabraliśmy mamę do ulubionego Fisherman's Grill w Portland na buły z homarem.

And to a local farm for veggies.
I na miejscową farmę po warzywa.

And to a cemetery in Salem.
I na cmentarz w Salem.

An invasion of our beach. Let's guard it! Woof woof!
   Inwazja naszej plaży. Bronić jej! Hał hał!

                   Hammond Castle is still there.               Hammond Castle nadal stoi.


Wingaersheek Beach. I still can't believe that in the summer people pay $25 to park at any beach in the area. For a day! (P.S. neither Pamela nor a daiquiri is included in the price).Wingaersheek Beach. Nadal nie mieści mi się w głowie, że latem plażowicze płacą $25 za parking. Przy każdej plaży w okolicy. Za jeden dzień! (P.S. w cenę nie jest wliczona Pamela ani drink z parasolką).


Monday, March 7, 2016

Dharmo Rakshati Rakshitah.

A month ago, our life was all sorted out. Lee was on a job hunt, and I was tightening my grip on a big promotion.

One email changed everything. There will be no job. There will be no promotion. So why are you so happy, you nut job? Well, I'm not exactly sure.


Ok, let's rewind. At the end of last year, Lee finally closed the school chapter. I was excited - being married to a student had grown a bit old. But Lee was full of doubts - what if the Universe wanted him to be a forever student? We agreed that if that was the case, the Universe would have to fork out a grand gesture. And so, between sending job applications, Lee applied to the four best PhD programs in the country. These programs are like the lottery - you have a chance but it's pretty nonexistent. And then Lee got over the fact that he would have to become (although reluctantly) a working man.



Well, we'll be damned! Fork out the Universe did. And so soon, we will trade the East Coast for the West Coast and starting in May, we'll be playing house in California. I'll be writing to you from the very leftist, very mouthy, and very hippie Berkeley, a stone's (or a bra's) throw from San Francisco and Oakland.


We haven't found a place yet. We also still have not decided what to do with our stuff we've been storing in Baltimore. Drag it 2,800 miles or not?


I'll be taking my job with me. The company protested at first, but eventually they agreed to trade my promotion for a longer leash. And so, every two months, I'll be showing my face at the Boston office.


But first, we're coming to Poland! We'll dock in Krakow for six weeks with the cat and my job. Fear, friends and family! When we catch you, we will hug to death! Fear, milky bars and markets. When we catch you, we will eat you!



And that's that. Cat's out of the bag. I can hardly wait!
Miesiąc temu nasze życie było poukładane. Lee polował na pracę, a ja zaciskałam palce na dużym awansie.

Jeden email zmienił wszystko. Nie będzie pracy, nie będzie awansu. To czemu się wariatko cieszysz? No, właściwie to nie wiem.

Ale po kolei. Pod koniec zeszłego roku Lee zakończył w końcu szkolną przygodę. Zacierałam ręce - bycie żoną studenta trochę już mi się znudziło. Ale Lee szarpały wątpliwości - co jeśli wszechświat chce żeby pozostał wiecznym studentem? Ustaliliśmy, że jeśli tak jest, to wszechświat będzie musiał się szarpnąć na wielki gest. I tak, pomiędzy podaniami do pracy, Lee wysłał cztery aplikacje na najlepsze studia doktorskie w kraju. Te studia są jak totolotek - szanse są, ale właściwie tak jakby ich nie było. A potem Lee pogodził się z faktem, że będzie musiał (aczkolwiek z ociąganiem) zostać obywatelem pracującym.

No i kurde. Wszechświat się szarpnął! Zamieniamy więc Wschodnie Wybrzeże na Zachodnie i od maja będziemy bawić się w dom w Kalifornii. Pisać będę do Was z bardzo lewicowego, pyskatego i hippisiarskiego Berkeley, rzut beretem (albo stanikiem) od San Francisco i Oakland.

Mieszkania jeszcze nie mamy. Nie zdecydowaliśmy też jeszcze co zrobimy z naszymi gratami, które trzymamy w Baltimore. Wieźć je 4500 km czy nie?

Pracę zabieram ze sobą. Firma trochę protestowała, ale w końcu zrezygnowana zgodziła się zamienić awans na dłuższą smycz. Co dwa miesiące będę się więc pojawiać w bostońskim biurze na gościnnych występach.

Ale najpierw przyjeżdżamy do Polski! Zacumujemy na sześć tygodni w Krakowie z kotem i moją pracą. Drżyjcie, rodzino i przyjaciele. Jak Was złapiemy to Was zaściskamy na śmierć! Drżyjcie, bary mleczne i Stary Kleparzu. Jak Was złapiemy, to Was zjemy! 

I tyle! Kot z worka! Nie mogę się doczekać.