Monday, August 26, 2013

A secret laboratory hidden behind a bookshelf.

One day our friends got stuck at work so they asked if we could walk Bear and Buddy. They gave us the door codes and instructions on how to retrieve a hidden key and it made me feel more like a protagonist from a mystery book than an emergency dog walker.Któregoś dnia nasi przyjaciele utknęli w pracy i poprosili żebyśmy wyprowadzili Bear'a i Buddy'iego. Dali nam kody dostępu i instrukcje jak dobrać się do ukrytego klucza, a ja poczułam się bardziej jak bohater książki przygodowej niż awaryjny wyprowadzacz psów.


I really like this picture, although something is missing: Bear's whiskers. I can't believe that they were buzzed off during his grooming session. How rude! Bardzo lubię to zdjęcie, ale czegoś tu brakuje: wąsów Bear'a. Nie mogę uwierzyć, że zgolono je podczas wizyty u psiego fryzjera. Ale gwałt!


Thanks, Lee, for catching these moments!

Friday, August 23, 2013

Where no traffic is heard, and I can maul birds, and sleep in the sunshine all day!

The two weeks we spent in Watertown after moving away from Baltimore went by so terribly fast. While the family was away on vacation, we watched after the dogs, watched after the house (it's unbelievable how much floor-lining hair two dogs can produce in 24 hours; at this rate they should be bald within a week, how are they not?!?), did a successful apartment hunt, watched shameful amounts of TV shows (what! don't judge us! not everyday we have access to On Demand, or TV at all for that matter), and ate. Lots.

Watertown has a huge Armenian population. There are Armenian schools, Armenian churches, Armenian clubs, Armenian businesses and, most importantly for us, Armenian grocery stores. Let me tell you, an Armenian grocery store holds more treasures than the Louvre: hummus, baba ghanoush, jajek (cucumber and strained yogurt dip), tabbouleh, bean salads, falafel, roasted eggplant... And then there are olives, pickled artichokes, various breads, rose ice cream, and some of the best feta I've ever had. And don't even get me started on the pastries...
Dwa tygodnie, które po opuszczeniu Baltimore spędziliśmy w Watertown upłynęły nam dramatycznie szybko. Rodzina była na wakacjach, a my opiekowaliśmy się psami i domem (nieprawdopodobne jakim dywanem sierści potrafi zasłać podłogę para psów w ciągu doby; przy takim tempie zrzucania kłaków powinny być łyse w ciągu tygodnia, dlaczego nie są?!?), polowaliśmy na mieszkanie (udało się), spędzaliśmy skandaliczną ilość czasu na oglądaniu telewizji (co! nie osądzajcie nas, nie na co dzień mamy dostęp do telewizji, a co dopiero VOD) i jedliśmy. Dużo.

W Watertown mieszka duża mniejszość ormiańska. Są tu ormiańskie szkoły, ormiańskie kościoły, ormiańskie kluby, ormiańskie biznesy oraz, najważniejsze!, ormiańskie sklepy spożywcze. Zaprawdę powiadam, więcej w nich skarbów niż w Luwrze: hummus, baba ghanoush (pasta z bakłażana), jajek (dip z odsączonego jogurtu i ogórków), tabbouleh (pietruszkowo-miętowa sałatka z bulguru), sałatka z fasoli, falafel, pieczony bakłażan... A do tego oliwki, marynowane karczochy, przeróżne rodzaje pieczywa, lody różane i jedne z najlepszych serów feta jakie kiedykolwiek jadłam. O słodyczach nawet nie wspomnę...


I am really drawn to numbers written out as words, so I regularly lingered in front of this house. Watertown always seems quiet and sleepy. The social life takes place in the backyards and on the back porches. I was wondering if I was committing a faux pas by hanging out on the front porch (a pile of dog shit left one day next to it suggested I was). Lubię kiedy liczby zapisane są jako liczebniki, więc często zatrzymywałam się przed tym domem. Watertown zawsze wydaje się ciche i senne. Życie towarzyskie toczy się w ogrodach i werandach na tyłach domów. Zawsze zastanawiałam się, czy popełniam nietakt spędzając czas na ganku od strony ulicy (góra psiej kupy pozostawiona pewnego dnia tuż obok sugerowała, że chyba jestem na dobrym tropie).


Jack.

Do you remember the police manhunt for the Boston marathon suspects that turned into a major shoot-out and a bomb throwing spectacle? Well, it all happened right before our family's house. If you watched TV coverage, then you probably saw our family being interviewed after they were evacuated from their house by a SWAT team. 4 months have gone by but there are still clear reminders of what took place - the pavement is still dark where the bombs exploded, there are bullet holes, and unrepaired dings. One day Lee went on the front porch, unaware that he walked into the frame of an interview. We spent next half an hour eavesdropping and spying from between the blinds.

Pamiętacie policyjną obławę na braci podejrzanych o zdetonowanie bomb podczas Maratonu Bostońskiego, która zmieniła się w wielką strzelaninę i rzucanie bombami? To wszystko wydarzyło się tuż przed domem naszej rodziny. Jeśli oglądaliście wtedy telewizyjne relacje, to prawdopodobnie widzieliście wywiad z naszą rodziną, przeprowadzony po tym jak z domu ewakuowała ją jednostka SWAT. Upłynęły cztery miesiące, ale nadal są wyraźne ślady tego, co miało tam miejsce - chodnik znaczą ciemne smugi w miejscach gdzie eksplodowały bomby, są dziury po kulach i niezreperowane uszczerbki. Pewnego dnia Lee wyszedł na ganek, nieświadomy tego, że wlazł w kadr filmowanego właśnie wywiadu. Następne pół godziny spędziliśmy podsłuchując i podglądając zza żaluzji.

Right before leaving Baltimore, we scored a nice old dresser from a neighbor who was moving to California and taking with him only what fit in his car. Lee sanded its ugly brown top by hand. Nasz  sąsiad z Baltimore przeprowadzał się do Kaliforni i zabierał ze sobą tylko to, co mógł upchnąć w aucie. Otrzymaliśmy od niego świetną starą komodę, a Lee ręcznie oszlifował jej szpetny brązowy wierzch.

Moma.

We got together with Adam and Pete who, since our March visit to Boston, have moved into their new place. It's quite unusual, more on it soon! Spotkaliśmy się z Adamem i Petem, którzy od czasu naszej marcowej wizyty przeprowadzili się w nowe miejsce. Jest zupełnie niecodzienne, więcej o nim wkrótce!

An Ethiopian junky's quest to get a fix was a let down. 6 restaurants in Boston area, 4 left to try out, can I pleeeaaaase find one that does not suck. Próby zaspokojenia etiopskiego nałogu skończyły się rozczarowaniem. W Bostonie  i okolicach jest 6 etiopskich restauracji, do przetestowania pozostały mi 4. Błaaagam, czy choć jedna może nie być porażką.

Wednesday, August 14, 2013

All I ever wanted is a little patch of green.

We have just picked up the keys to our new apartment, we're moving in tomorrow! And today, I present to you the very last pictures from Baltimore.

When our next-door neighbor was moving out of her studio apartment, we thought about taking it over. Later, we changed our minds but it was a score nonetheless, since we got to keep the keys to it. We used 'our second place' for everything we didn't want to do at home: I baked cookies there during the worst heat wave, Lee cooked meat, we stored furniture we found on the street, and... cultivated a garden.

For our garden, I adapted the fire-escape. Our building was falling apart, so we were hesitant to actively use it, but for growing veggies, it was just fine.

The plants came with us to Boston. The last two weeks they've been soaking up sun in the suburbs, but tomorrow we'll move them again. Our new place doesn't even have a fire-escape, but I can't imagine abandoning my ripening tomatoes, peppers, and tomatillos.
Właśnie odebraliśmy klucze do naszego nowego mieszkania, jutro przeprowadzka! A dzisiaj ostatnie już zdjęcia z Baltimore.

Kiedy nasza sąsiadka zza ściany wyprowadzała się ze swojej kawalerki, mieliśmy na nią chrapkę (na kawalerkę, nie sąsiadkę). Potem zmieniliśmy zdanie, ale i tak wygraliśmy, bo okazało się, że możemy zatrzymać klucze i używać jej do wszystkiego, czego nie chcemy robić w domu. W 'naszym drugim mieszkaniu' piekłam ciastka w czasie największych upałów, Lee gotował mięcho, składowaliśmy przywleczone z wystawek meble, oraz... uprawialiśmy ogródek.

Na ogródek zaadaptowałam schody pożarowe. Nasz budynek był w stanie rozpadu, więc mieliśmy opory, żeby ze schodów aktywnie korzystać, ale na uprawę warzyw były w sam raz.

Krzaki przyjechały z nami do Bostonu. Przez ostatnie dwa tygodnie wygrzewały się na przedmieściach, ale jutro czeka je kolejna przeprowadzka. W naszym nowym mieszkaniu nie ma nawet schodów pożarowych, ale nie wyobrażam sobie porzucenia moich dojrzewających pomidorów, papryk i miechunek.

For our 7th anniversary, Lee ordered seeds of a few varieties of cacti off the internet. We planted them over a month ago and we are still awaiting any sign of life. Na naszą siódmą rocznicę Lee zamówił przez internet nasiona kilku odmian kaktusów. Zasialiśmy je ponad miesiąc temu i nadal czekamy na jakąkolwiek oznakę życia.


Saturday, August 10, 2013

I don't speak freaky-deaky Dutch.

The Patterson Bowling Center is one of those places where you can get a good feel for what the Baltimore spirit is like. Its bowling variation, duckpin bowling, was (allegedly) invented right in Baltimore and it's known almost exclusively on the East Coast. Oh, by the way, we are soon going to try candlepin bowling, a bizarre variety specific to New England and the Canadian Maritime provinces.

Duckpin bowling is pretty much the miniature version of regular bowling. It features smaller pins and smaller balls with no finger holes. It is to bowling what minigolf is to golf!

The Patterson Bowling center is the oldest operating duckpin bowling alley in the world - it opened its doors in 1927. The owners are flaunting the renovations that they had done 10-15 years ago, especially the electronic scoring system, but really, it's nothing to gloat about. The screens are outdated, the scoring system is legendary for not keeping the score, and the balls often don't come back to the players. It's very Baltimore.

Despite these shortcomings, and maybe because of them, the PBC is very popular. Young people play alongside families with kids and bowling leagues. You can bring in wine and beer. You can also be harshly cussed out for unintentionally walking outside in your rented bowling shoes (that would be me).

Patterson Bowling Center to jedno z tych miejsc, gdzie bardzo wyraźnie poczuć można klimat Baltimore. Tutejsza odmiana kręgli, duckpin bowling, została (podobno) wynaleziona właśnie w Baltimore, a gra znana jest niemal wyłącznie na Wschodnim Wybrzeżu. Swoją drogą, wybieramy się wkrótce zagrać w przedziwne candlepin bowling, odmianę typową dla Nowej Anglii i kanadyjskich Prowincji Nadmorskich.

Duckpin bowling to taka miniaturowa wersja kręgli. Gra się mniejszymi kręglami i mniejszymi kulami bez otworów na palce. Duckpin bowling ma się do kręgli trochę tak, jak minigolf do golfa.

Patterson Bowling Center to najstarsza, wciąż czynna kręgielnia z duckpin bowling na świecie - otworzyła swoje podwoje w 1927 roku. Właściciele chlubią się renowacjami jakie przeprowadzili 10-15 lat temu, zwłaszcza elektronicznym systemem liczenia punktów, ale tak naprawdę, to nie ma czym się chwalić. Ekrany są bardzo przestarzałe, system jest legendarnie już mylny, a kule często nie wracają do graczy. Całe Baltimore.

Mimo to, a może właśnie dlatego, PBC jest niezwykle popularne. Grają tutaj zarówno młodzi ludzie, jak i rodziny z dziećmi oraz ligi kręglarskie. Można na miejscu skonsumować przyniesione ze sobą piwo lub wino. Można też oberwać piękną wiązanką za nieumyślne wyjście na ulicę w wypożyczonych butach do kręgli (to ja).


I know! I'm flabbergasted too. I'm in a picture.
Ja też przecieram oczy ze zdumienia. Załapałam się na zdjęcie.


Thursday, August 8, 2013

Lucifer has his good points, too. For one thing, he... Well, sometimes he... Hmmm.

Sorting through pictures, I've come to the conclusion that it's been a socially fulfilled year. As always, I feel like we have not seen our old friends enough, but I understand how time-consuming kids and careers are. Quickly after returning to Baltimore, we managed to put together a crew of newly met, interesting people, with whom we hang out in bars, in parks, and at home. I usually did not have my camera on me (I regret in now!) or I was too rapt in the conversations to even remember about taking pictures, but there are quite a few of them nonetheless.

Baltimore, winter-spring-summer 2013. I miss all these guys already.
Przeglądając zdjęcia dochodzę do wniosku, że to był towarzysko bardzo udany rok. Jak zawsze mam niedosyt spotkań ze starymi przyjaciółmi, choć rozumiem jak czasochłonne są dzieci i kariery. Szybko po powrocie do Baltimore udało nam się zmontować paczkę nowopoznanych, ciekawych ludzi, z którymi bujaliśmy się do knajpach, parkach i domówkach. Zwykle nie zabierałam ze sobą aparatu (żałuję!) lub byłam zbyt pochłonięta rozmowami żeby nawet pamiętać o robieniu zdjęć, ale i tak trochę się ich nazbierało.


Baltimore, zima-wiosna-lato 2013. Już za nimi wszystkimi tęsknię.


The first, experimental meet up at Spirits of Mount Vernon, an exceptional wine store, where your picks can be consumed immediately. They have wine tastings, live music, and free pizza. In the foreground, there is a water expert, Chris and a vintage clothing dealer, Misch. Pierwsze eksperymentalne spotkanie w Spirits of Mount Vernon, wyjątkowym sklepie z winami, gdzie zakupy można natychmiast skonsumować. Organizują tutaj degustacje, kameralne koncerty i karmią darmową pizzą. Na pierwszym planie Chris, specjalista od wody i Misch, dilerka ubrań wintydż.

'Our' Adam and materials scientist, Karsten.
'Nasz' Adam i Karsten, naukowiec od materiałów.

The first of many visits to the Owl Bar on the ground floor of iconic Belvedere Hotel. Pierwsza z wielu wizyt w Owl Bar na parterze słynnego Hotelu Belvedere.

The next week we were joined at Liam Flynn's Ale House by Glennis, who's a journalist, philosophers Eamon and Omid, and Bahar, who's a painter. W kolejnym tygodniu w Liam Flynn's Ale House dołączyli do nas dziennikarka Glennis, filozofowie Eamon i Omid, oraz malarka Bahar.

Night caps at the Laughing Pint. This just might be our favorite bar in Baltimore. It is small, low-key, and has free shuffleboard. I wished we had lived closer to it. Ostatnie drinki wieczoru w Laughing Pint. To chyba nasz ulubiony bar w Baltimore. Jest mały, bezpretensjonalny i ma darmowy shuffleboard. Szkoda, że nie mieszkaliśmy bliżej.

A very late night pizza feast.
Bardzo późnonocna wyżera.



Chris, a South African healthcare expert, invited us for dinner to his pad overlooking the north side of Baltimore. Chris, południowoafrykański spec od systemów opieki zdrowotnej, zaprosił nas na obiad do swojego mieszkania z widokiem na północną stronę Baltimore.

One warm evening, we went with Karsten, Justin, and Brittany to burn off dinner and watch fireflies at Wyman Park Dell. Let me tell you, fireflies make for some of the hardest subjects to capture! Pewnego ciepłego wieczoru wybraliśmy się z Karstenem, Justinem i Brittany spalić obiad i wypatrywać świetlików w Wyman Park Dell. Wiecie co, świetliki to chyba najtrudniejsza rzecz do uchwycenia.


I wish I was better about taking pictures. There were so many great moments and get-togethers I don't want to forget but don't have a visual to remember them by. There is not such a thing as too many photos, unless we're speaking of wedding or baby pictures. Those are clearly a torture device.

Żałuję, że nie przykładam się bardziej do systematycznego robienia zdjęć. Mam w głowie tyle wspaniałych momentów i spotkań, o których zapomnę, bo ich nie uwieczniłam. Zdjęć nigdy za wiele, no chyba, że mówimy o fotach niemowlaków lub ze ślubu. Wiadomo, że te są narzędziami tortur.