Saturday, March 30, 2013

Day 38, part 2. You're as cute as a bug's ear.


Our guide Bereket passes us a message that he won't be able to take us around anymore because he got arrested. Instead, it will be Ermias, who took us to the market yesterday, who will accompany us from now on. Therefore we start the day with a visit to... the local police station. We do not quite believe Bereket since we've been having problems with him from the very beginning. We find Bereket on the police station grounds but we are not able to confirm if he's there under constraint.

We say our part: that we don't want Ermias, who's being pushed on us, because we no longer want to do business with Bereket, and we will only pay him for the half-day he spent with us (we paid Ermias separately). Bereket says his part: that in this case he does not want our money. He raises his voice, throws the money at us, turns around and walks away. Things turn very unpleasant as the exchange is witnessed by not only several other detainees but also by several of Bereket's friends at large.

When we pull out, a group of his buddies is giving us stares that suggest that it'd be for the best if we never meet again.


Nasz przewodnik Bereket przekazał nam, że nie będzie mógł nam towarzyszyć, bo został aresztowany i że zastępować go będzie Ermias, który wczoraj zabrał nas na targ. Dzień rozpoczynamy zatem wizytą... na komisariacie. Nie dowierzamy Bereketowi, bo problemy pojawiały się już od samego początku. Bereket jest na terenie komisariatu, ale nie możemy się połapać czy faktycznie jest tam pod przymusem.

My mówimy swoje: że nie chcemy wciskanego nam Ermiasa, bo nie chcemy już z Bereketem żadnych interesów i że zapłacimy mu tylko za pół dnia, które z nami spędził (Ermiasowi zapłaciliśmy osobno). Bereket mówi swoje: że w takim razie nie chce naszych pieniędzy. Podnosi głos, rzuca w nas pieniędzmi, a potem odwraca się na pięcie i odchodzi. Robi się bardzo nieprzyjemnie, bo wymianie przysłuchuje się nie tylko kilkunastu współaresztowanych, ale również kilkunastu pozostających na wolności kumpli Bereketa.

Kiedy odjeżdżamy, ziomkowie zebrani w grupę odprowadzają nas spojrzeniami, które sugerują, że lepiej żebyśmy się ponownie nie spotkali.



Banna kids on stilts.
Chłopcy z plemienia Banna na szczudłach.

The first Hamar woman we meet.
Pierwsza napotkana Hamarka. 

For the next few days, Yared is endlessly teased over what he's looking at in this photo.
Przez kolejne kilka dni Yared jest przez nas dręczony pytaniami na co patrzy na tym zdjęciu.


The hotel dichotomy in Turmi is even more acute than in Konso. Your choices are either dandy rooms for $100 or dumps for $8 (and also camping, but for some reason, despite dragging a tent with us throughout the trip, Lee is in an anti-camping mode). Peter and Sabina chose the first option, we chose the second.

Soon, we make 3 spine-chilling discoveries. One: that the lock on our door is a mock-up. Two: that next door neighbors pee in their shower (rooms have showers, the only toilet is situated outside). Three: that we share our room with hamster-sized locusts. I lace the door shut for good with a laundry line. We too pee in the shower (door laced shut). We murder the locusts. Their guts splash 6 feet away. Full trauma.

But the worst is still ahead. In the middle of the night I will be hysterically sawing through the laced shut door with a knife to deliver my revolting stomach to the restroom in complete darkness (generators only work for a few hours a day, Turmi is off the power grid).


Hotelowa dychotomia jest w Turmi jeszcze bardziej dotkliwa niż w Konso. Do wyboru wymuskane pokoje za $100 lub nory za $8 (jest jeszcze kemping, ale pomimo tego, że taszczymy ze sobą namiot, Lee nastawiony jest anty-kempingowo). Peter i Sabina wybierają to pierwsze, my to drugie.

Szybko przychodzi nam dokonać trzech mrożących krew w żyłach odkryć. Po pierwsze, że kłódka, na którą zamykamy drzwi, to atrapa. Po drugie, że sąsiedzi ze ścianą sikają pod swoim prysznicem (pokoje mają prysznice, jedyna toaleta znajduje się na zewnątrz). Po trzecie, że pokój dzielimy z pasikonikami o tułowiach wielkości chomików.  Zasznurowuję drzwi na amen linką do suszenia ubrań. Też sikamy pod prysznicem (drzwi zasznurowane). Mordujemy pasikoniki. Strzelają flakami na dwa metry. Pełna trauma. 

Ale najgorsze jeszcze przede mną. Przyjdzie mi w środku nocy, w pełnej histerii piłować nożem zasznurowane drzwi, żeby w zupełnej ciemności (generatory pracują tylko przez kilka godzin, w Turmi nie ma sieci elektrycznej) dostarczyć zbuntowany żołądek do toalety.

3 comments:

  1. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak życzyć zdrowia, zrównoważonej diety i pięknej wielkanocy :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękujemy, dziękujemy, i Tobie wszystkiego co najlepsze!

      Delete
  2. Przeżyłam moment grozy, czytając o Twojej nocnej ucieczce ;D

    ReplyDelete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?