Tuesday, March 19, 2013

Day 38, part 1. What, what's happening? I'm rotating! Help! And I still have to pee!


A visit to an Ari village is, despite our worries, a completely different experience from the one meeting the Mursi. The Ari aren't as frequently visited as other tribes of southern Ethiopia. They don't have body modifications and they wear western clothing. But they are fantastic craftsmen, known for their pottery and blacksmithing.

The Ari give us a warm welcoming. We greet all the elders. I draw some unexpected attention: "Are you a boy or a girl?" - they ask. The kids want to lead us everywhere by hand. It's easy to communicate with them - they go to school where they learn the basics of English. The girls show me local fruit trees and herbs.


Wizyta w wiosce Ari jest, wbrew naszym obawom, zupełnie innym doświadczeniem niż wizyta u Mursi. Ari chyba nie są tak często odwiedzani jak inne plemiona na południu Etiopii. Nie mają modyfikacji ciała i noszą zachodnie ubrania. Są natomiast świetnymi rzemieślnikami, znanymi ze swojej sztuki garncarskiej i kowalskiej.

Ari przyjmują nas ciepło. Witamy się ze całą starszyzną. Wzbudzam nieoczekiwane zainteresowanie: "Jesteś chłopakiem czy dziewczyną?" - pytają. Dzieciaki wszędzie chcą z nami chodzić za rękę. Łatwo się z nimi dogadać - chodzą do szkoły, gdzie uczą się podstaw angielskiego. Dziewczynki pokazują mi miejscowe drzewa owocowe i zioła.



Ari women make beautiful pots out of local clay. Unfortunately, either they don't fire them at all or only do so every once in a while, because all pots are unfired and impossible to transport. Too bad, as we really wanted to get one.
Kobiety Ari wyrabiają z miejscowej gliny piękne dzbanki do parzenia kawy. Niestety albo ich nie wypalają, albo wypalają tylko co jakiś czas, bo wszystkie były nieutwardzone i niemożliwe do przetransportowania. Szkoda, bo mieliśmy na nie wielką chrapkę.

The blacksmith makes an aluminum bracelet for Lee. I remember how Lee and I spent 11 hours making our wedding bands. Fortunately, the blacksmith is more proficient. The bracelet is ready in an hour.
Kowal robi dla Lee aluminiową bransoletkę. Przypomina mi się jak przez 11 godzin robiliśmy z Lee nasze obrączki. Na szczęście kowal ma większą wprawę. Po godzinie bransoletka jest gotowa.


Lee tries to learn how to spin a top with a swatter.
Lee próbuje opanować sztukę smagania bączka.


The kids get to see themselves on the camera's flip out screen. 
Dzieciaki widzą się na odchylanym ekranie aparatu.


20 comments:

  1. Jesteście niesamowici! Będę to pisać pod każdym postem! Cieszą mnie bardzo te nagrane filmy- to tak jakbym z Wami podróżowała! Cudownie!

    Pozdrawiam

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ehe nie jestem sama. Bo jedyne co przychodzi mi to przeczytaniu każdej notki to "Boże jak oni mnie inspirują i jacy są świetni" ale głupio tak pisać to samo pod każdym postem ! :)

      Delete
    2. Dziewczyny! Napęcznieją i odpadną nam głowy, i nie będziemy mogli czapek już nosić.

      Delete
  2. Zdjęcie z kozami skradło mi serce! I dobrze zrozumiałam? SAMI robiliście swoje obrączki? Możesz zdradzić gdzie i jak można tego dokonać?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, zrobiliśmy je sami. Pomagał nam Sam Abbay, nowojorski artysta złotnik, który prowadzi prywatne warsztaty robienia obrączek. Nadal można w nich uczestniczyć, choć ceny zrobiły się dość wybujałe http://www.newyorkweddingring.com/makeyourown_weddingrings.html

      Delete
    2. Świetna sprawa. Szkoda tylko, że 1. tak daleko, 2. tak drogo. Chociaż - gdybym mogła sobie pozwolić na to, żeby polecieć do Nowego Jorku tylko po obrączki, to pewnie i na takie warsztaty by mi starczyło :) Znalazłam polską alternatywę: http://waszeobraczki.pl/ Jeśli im wierzyć, to koszt całkowity to 1000zł + koszt zużytego złota. Mimo wszystko - genialny pomysł i coś niebanalnego.

      Delete
    3. Polska alternatywa wygląda świetnie. I cena znacznie sensowniejsza. Nie pamiętam ile my płaciliśmy, bo to było 6 lat temu, ale koszt warsztatów plus koszt materiałów (kupiliśmy je sami) był porównywalny z ceną obrączek ze sklepu. Mieliśmy z tym sporo frajdy, ale jako że jesteśmy gaduły, zamiast 8 godzin, trwało to 11. Jeśli się zdecydujesz, napiszesz jak było?

      Delete
    4. również miałam zapytać o obrączki. ciekawości zaspokojona :)

      Delete
  3. Jestem tego samego zdanie, jesteście niesamowici:)
    Właśnie zrobiłam sobie małą podróż po Twoim blogu, byłam w Południowej Karolinie i nawet załapałam się na Twoją 30;) Naprawdę jesteście wspaniali:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. O rany, niby tak niedawno, a to już trzy lata! Aż sama wróciłam żeby zobaczyć co wtedy robiliśmy :) Dzięki za przemiłe słowa.

      Delete
  4. Nie wypada się powtarzać, ale jestem tego samego zdania co poprzednicy :) Uwielbiam te podróże 'z Wami' ;)

    ReplyDelete
  5. mam słabość do Ludzi tego kontynentu... :)
    a zdjęcie w bw małej dziewczynki położyło mnie na kolana!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja mam ciężki przypadek etiofilii. Jedziemy na tym samym wózku :)

      Delete
  6. Gosia to ma klawe życie! A ja wielką przyjemność z zaglądania tutaj. Dobrze się czasem oderwać od garów :)
    Pozdrawiam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ha, ja też mam wrażenie, że odrywam się od mojego szarego życia (garów), żeby pisać o przyjemniejszych jego momentach!

      Delete
  7. Uśmiałam się jak bąk z smagania bączka- super sprawa i jak się okazuje nie taka prosta :)
    Piękne zdjęcia:)
    pozdr
    P.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zwłaszcza początkowe wprawienie go w ruch!
      Dzięki!

      Delete
  8. Piękne dziecko na drugim zdjęciu. Szkoda, że nie udało Wam się kupic dzbana :) Z każdym wpisem mam wrażenie, że zdjęcia w ogóle coraz lepsze!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nadrobiliśmy to później i kupiliśmy dzban w Addis, ale rozdzieliła nas niespodziewana przeprowadzka do Stanów...
      Dzięki! Ja mam wrażenie, że cofam się w rozwoju.

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?