After a slow and leisurely morning we went to explore Seville. The plan was to ignore the siesta (who needs one?) and get more sightseeing done. But after a little while the plan was quickly changed and now consisted of satisfying two needs, both of absolute priority: 1. finding shade, 2. buying a fan. We were being baked alive.
We headed back to a fresh market we discovered earlier, and got a load of fruit and vegetables. Back at the apartment, we hung out with an Israeli caretaker of the place, who came to Seville to master the Spanish guitar, and our Dutch roommates.
Later, we felt brave enough to face the oven again. Sticking to the shade and armed with ice-cream, we made our way to the art museum.
After a little while, feeling way more civilized, we went to take a tour of Seville’s famous bullring. It was quite educational, but I still fail to understand the appeal of the corrida.
The best experience and the best time we had in Spain was about to begin, but we didn’t know it yet. Unsuspecting, we walked into a neighborhood hole-in-the-wall bar to get a drink and check the score of the Germany-Uruguay game.
I know the time we spent in this little bar will create my fondest memories from Spain: The owner making sure we try his specialty, sardines grilled in coarse salt...
The guy who won money playing slots and was so touched by us being genuinely happy for him, that he bought us drinks...
Old men letting me feed their little dogs with oil dipped bread...
The wet-eyed barmaid talking about the husband she had recently lost...
A steaming bowl of snails we ordered in a moment of bravery...
It’s amazing how sometimes in a far-away country, you can feel so at home.
Po powolnym, leniwym poranku, ruszyliśmy odkrywać Sewillę. Postanowiliśmy zignorować siestę (komu potrzebna?) i w zamian więcej zobaczyć. Ale wkrótce plan został poddany pośpiesznej modyfikacji i teraz składało się na niego wyłącznie zaspokojenie potrzeb najpilniejszych: 1. znalezienie cienia, 2. zakup wachlarza. Piekliśmy się żywcem.
Udaliśmy się z powrotem na odkryty wcześniej targ i nakupiliśmy owoców i warzyw. W mieszkaniu odetchnęliśmy w towarzystwie opiekuna lokalu, Izraelczyka, który przyjechał do Sewilli studiować grę na klasycznej gitarze, oraz naszych współlokatorów z Holandii.
Później nabraliśmy odwagi aby ponownie zmierzyć się z piekarnikiem. Trzymając się cienia i uzbrojeni w lody ruszyliśmy do muzeum sztuki.
Po jakimś czasie, ukulturalnieni, wzięliśmy udział w grupowym zwiedzaniu słynnej areny korridy. Było ciekawie, ale nadal nie rozumiem skąd ta fascynacja.
Nasze najmilsze doświadczenie i największa frajda jaka nam się przytrafiła w Hiszpanii nadchodziły wielkimi krokami, ale my o tym jeszcze nic nie wiedzieliśmy. Niczego nie podejrzewając weszliśmy do małego, niepozornego, sąsiedzkiego baru, żeby napić się czegoś i sprawdzić wynik meczu Niemcy-Urugway.
Wiem, że czas spędzony w tym malutkim barze, będzie sednem moich najcieplejszych wspomnień z Hiszpanii:
Właściciel upewniający się, że spróbujemy jego dania popisowego, sardynek grilowanych w grubej soli...
Pan, który wygrał w jednorękiego bandytę i był tak ujęty naszymi szczerymi gratulacjami, że postawił nam drinka...
Starsi panowie przymykający oko na moje podkarmianie ich małych piesków chlebem moczonym w oliwie...
Wzruszona barmanka opowiadająca o niedawno zmarłym mężu...
Parująca miska ślimaków, zamówionych w przypływie odwagi...
Niesamowite, że czasem w odległym kraju można do takiego stopnia czuć się jak domu.
Piękne kolory.
ReplyDeleteZazdroszczę Wam tego słońca, w Kraków pogoda już bardzo jesienna.
Ślimaki pierwszy raz zjadłam w tym roku i muszę przyznać, że smakowały mi, te na twoim zdjęciu wyglądają pysznie... A trzeba się z tym liczyć po spróbowaniu ślimaków, że teraz o tych małych pełzakach będzie się myśleć przede wszystkim w kontekście kulinarnym ;)
Nie ma co zazdrościć, bo to słońce to dawno i nieprawda. My też w Krakowie :-)
ReplyDeleteA przez wyrzuty sumienia ślimaki ratuję po deszczu ze zdwojoną żarliwościa ;-)
spokojnie, znajoma narzeka na ślimaki w tym roku, że jej cały ogródek zniszczyły w tym pyszne warzywa które hodowała, więc moje poczynania traktuję jako zemstę za brak tych smakołyków z zaprzyjaźnionego ogródka :)
ReplyDeleteojezu jakie one rozpaczliwe, te ślimole! jak ostatkiem sił próbowały wybiec z gara! ;(
ReplyDeleteale oczywiscie i tak zazdroszcze :P
Muzeum i korrida bardzo fajne ;) Też chciałabym zobaczyć.
ReplyDeleteAle czy ja widzę na tym targu martwe króliki? :/
łeee! ślimaki :(
ReplyDeletemy po tych naszych ślimakach w maroku już chyba nie tkniemy więcej tego typu potraw. nasze były w ciemniejszym płynie - chyba coś w rodzaju zupy.Pierwszy był dobry, drugi można było zjeść, a potem już zjedliśmy, bo nieładnie wyrzucać jedzenie! BŁEEE!!!
ania
A te ślimaczki to taki małe jak u nas winniczki, czy te wielkie?
ReplyDeleteCiekawe jak smakuje Pomrów Wielki i czemu nikt go nie je...przecież nie trzeba go wydłubywać!
Musiałabym sie z 5 minut zastanowić nim sięgnęłabym po takiego ślimaka :) Wg. Ramsaya wystarcza nasze winniczki przez 3dni 'oczyszczac' w sloiku z czysta woda i sa gotowe do jedzenia. Nie wydaje mi sie,ze sie skusze :D
ReplyDeleteNa śląsku nie pada. Dziwne. Od 2tygodni mam wrazenie,ze ciagne za soba chmury deszczu przez cala Polske :)
Jak Lee sie czuje na dwa tygodnie przed rozpoczeciem roku akademickiego?:D (mam nadzieje,ze dobrze pamietam)
MaLa: Aaaa... Teraz wszystko jasne ;-)
ReplyDeleteBzu: No właśnie, wyrzuty mnie nie opuszczają.
Kasia: Niestety tak... Króliki albo zające, chyba króliki. Na zdjęciu dobrze widać jakie są długie. Co z kolei wyjaśnia, dlaczego przed laty udało się komuś na targu sprzedawać przed Wielkanocą jamniki jako króliki (bez skóry, głowy i nóg, rzecz jasna)!
Ania: Nasze były dobre, zwłaszcza ten rosołek, w którym były ugotowane. Pani barmanka, ta od męża nieboszczyka, przyniosła nam dodatkowy rosołek w szklankach, mniam. Ale przy drugiej misie pewnie stracilibyśmy zapał...
157: Ty, faktycznie! Ciekawe czy są jadalne. Szukając informacji przy okazji przeczytałam jak Pomrów 'to' robi i... zawstydziłby adeptów kamasutry http://en.wikipedia.org/wiki/File:Limax_maximus_mating.jpg
"Nasze' ślimaki były małe, takie jak na pierwszym zdjęciu z panią co kijkiem rozprawia się z próbami ucieczki.
Maddie: Dobrze pamiętasz :-) Lee od początku września ma zajęcia (nieobowiązkowy kurs wprowadzający) i już cały czas siedzi w bibliotece. Boję się co będzie dalej...