Tuesday, October 2, 2012

Day 15. Do you want to rub my lucky troll? It's good luck.


According to
the plan, we were supposed to be long gone from Addis, so C. invited a couchsurfer from Iran. But we're still here, waiting for our luggage. We move to the 'party room' to make space for the beautiful Iranian. We find out that it's not just C. who decides about who will stay with him, it's the whole judging panel of his friends. It feels good that we made the cut.

The airport. The pile of fresh arrivals of misplaced luggage. Our backpack is not there. I can feel my blood rushing to my head. And then... I see it in the not-so-fresh pile. It's battered, covered in thick greasy dirt, with a moldy cosmetic bag in its gut.

We're waiting, a bit reluctantly, to pick up the Iranian from the airport. Reluctantly, because we'd rather stay in our room. We're joking that if she doesn't get discouraged by the walk through the slums, we'll say: 'You are so brave so stay here all by yourself...'. Turns out we don't have to. The Iranian is refused a visa and gets sent back to Kenya.

We grab the bag, set out to the city center, and discover that everybody looks at us different, that taxi drivers pursue us again, that we're not domesticated anymore, that we're back to being the naive newcomers.

But we do not expect what happens next: that we almost end up robbed and kidnapped. We get into a planted minibus with a group of men pretending to be regular passengers and the only thing that saves us is that we quickly realize what was is going on. After a short struggle, we manage to get out. Even now, the next day (and now, 8 weeks later), it is hard for me to write about it. I guess my mind does not want to deal with how it could have ended.

On the way home, we see a dead dog. The whole sidewalk is smeared with fresh blood. The dog seems to be just sleeping but the still eyes and flies occupying the corners of its mouth reveal the sad truth (or maybe not so sad - what would we have done if it was badly injured?). Honestly, I'm surprised that it doesn't happen more often. In Ethiopia, dogs and cars sharing a road is an everyday sight. I've seen bitches raising their young on small muddy patches between 4 lanes of traffic.

In the afternoon, we're supposed to go get tickets for a bus that will finally take us away from Addis. It starts to rain, so we decide to stay put. It usually blows over quite quickly. Not this time. We're lying on the bed, the rain is grumbling against the tin roof louder and louder, until the rumble jams out our voices and we have to shout into each others' ears. We're laughing because every time we think it could not potentially be raining any harder, it starts to rain harder. And then suddenly, it starts to pound so incredibly loud that we jump out of the bed. We look outside. The ground is already covered with a couple inches of hail.

After a few hours, when it finally stops raining, we walk to get the tickets but find the Selam Bus office already closed. So I guess we're not going anywhere tomorrow. When we ask C. if we could stay another night, we tells us to stop asking. We can stay as long as we want, now and every time we are in Addis.

And Mr. S., oh good Mr. S., he lends us his extra sim card, because turns out that buying one in Ethiopia is quite a process - you need and ID, 2 passport photos, and a ton of paperwork.
 

Zgodnie z planem miało już nas dawno w Addis nie być, więc C. zaprosił couchsurferkę z Iranu. Ale jesteśmy, bo czekamy na bagaż. Przenosimy się więc do 'pokoju rozrywek' żeby zrobić miejsce pięknej Irance. Przy okazji dowiadujemy się, że o tym, kto zatrzyma się u C. decyduje nie tylko on, ale cały panel sędziowski w postaci jego przyjaciół. Tym bardziej nam miło.

Lotnisko. Najświeższy bezpański bagaż. Nie ma plecaka. Czuję, że zalewa mnie krew. A potem... widzę go. Leży w grupie bagażu mniej świeżego, sponiewierany, umorusany gęstym brudosmarem, z zapleśniałą kosmetyczką w brzuchu.

Czekamy, nieco niechętnie, żeby odebrać Irankę z lotniska. Niechętnie dlatego, że wolelibyśmy zostać w naszym pokoju. Żartujemy, że jeśli droga przez nasze sąsiedzkie slumsy jej nie zniechęci, to powiemy na powitanie na przykład: 'Jesteś niezwykle odważna zatrzymując się tu sama'. Ale okazuje się, że nie musimy. Irance odmówiono na lotnisku wizy i odesłano do Kenii.

Ruszamy z plecakiem w stronę miasta i ze zdumieniem odkrywamy, że wszyscy inaczej na nas patrzą, znowu ścigają nas kierowcy taksówek, już nie jesteśmy oswojeni, znowu jesteśmy nowoprzyjezdnymi naiwniakami.

Ale nie spodziewamy się tego, co nastąpuje potem, a mianowicie tego, że próbują nas obrabować i porwać. Wsiadamy do podstawionego minibusa z bandą udającą pasażerów i ratuje nas tylko to, że szybko orientujemy się co jest grane. Po krótkiej szarpaninie udaje nam się zwiać. Nawet teraz, następnego dnia (i teraz, osiem tygodni później) trudno jest mi o tym pisać, bo moja głowa broni sie przed myśleniem o tym, jak to się mogło skończyć.

W drodze do domu widzimy martwego psa. Cały chodnik umazany jest świeżą krwią. Pies wygląda jakby spał, tylko nieruchome oczy i muchy okupujące koniuszki pyska zdradzają smutną (a może raczej nie smutną - jak byśmy my pomogli gdyby był ciężko ranny?) prawdę. Szczerze mówiąc, dziwię się, że nie zdarza się to częściej. W Etiopii psy dzielące jezdnię z samochodami to codzienność, widziałam suki wychowujące mioty na błotnistych wysepkach pomiędzy czterema pasami ruchu.

Po południu mamy iść po bilety na autobus, który wreszcie wywiezie nas z Addis. Zaczyna padać, więc postanawiamy przeczekać najgorsze. Przeważnie przechodzi dość szybko. Nie tym razem. Leżymy na łóżku, ulewa dudni w blaszany dach głośniej i głośniej, aż w końcu huk zagłusza nasze głosy i leżąc tuż obok siebie musimy do siebie krzyczeć. Śmiejemy się, bo za każdym razem, kiedy myślimy, że mocniej już padać nie mogłoby, zaczyna padać mocniej. A potem nagle zaczyna walić po dachu tak nieprawdopodobnie głośno, że zrywamy się na równe nogi. Wyglądamy z pokoju, na ziemi leży już kilkucentymetrowa warstwa gradu.

Kiedy po kilku godzinach deszcz w końcu ustaje i idziemy po bilety, biuro Selam Bus jest już zamknięte. Czyli z jutrzejszej podróży nici. C. macha ręką na nasze pytanie czy możemy zostać na jeszcze jedną noc. Mamy przestać się pytać. Możemy zostać jak długo chcemy, i teraz, i za każdym razem kiedy będziemy w Addis.


A Mr. S., och dobry Mr. S., pożycza nam swoją zapasową kartę sim, bo okazuje się, że zakup naszej własnej to w Etiopii wielce skomplikowana sprawa - potrzebny jest dowód, dwa zdjęcia paszportowe i cała masa papierkowej roboty.
 


Agalgil is pretty much the same dish as bayonet, which appeared on the blog many a time, e.g. here and here, just served in a different way. First, they place the middle of an injera inside a plastic covered small basket. Then, they put some dishes in it, fold parts of the the remaining injera in, put more dishes, and fold in the injera. After bringing it to the table, the server flips the basket upside down, the package lands on the tray, the server guts it a bit. Voila!

Agalgil to właściwie ta sama potrawa co bayonet, który na blogu pojawiał się nie raz, choćby tutaj i tutaj, ale podana w inny sposób. Indżerą wyściela się wyłożony folią mały koszyk, a potem nakłada się na nią poszczególne dania, wystającą z koszyka indżerę składa się do środka, nakłada kolejne danie, składa indżerę. Po przyniesieniu koszyka do stołu kelner obraca go do góry nogami, pakunek ląduje na tacy, kelner nieco go rozbebesza, i voila!


12 comments:

  1. Ta Wasza wyprawa jest niezmiernie ciekawa. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, ale szkoda, że takie sytuacje mają miejsce. :/

    ReplyDelete
    Replies
    1. To była jedyna taka poważna sytuacja. Poza tym mieliśmy kilka drobnych kradzieży, nic wielkiego. Ale prawda jest taka, że trudno jest porządnie wypocząć, kiedy ciągle trzeba mieć oczy dookoła głowy...

      Delete
  2. wiecej szczegolow poproszę!!

    ReplyDelete
  3. Obrabować i porwać?! No nieźle...Wybrałabyś się tam sama bez Lee? Bo jak sobie pomyślę o samotnej podróży, gdzie banda facetów próbuje mnie porwać, to jakoś ostudza się mój zapał do podróży do Etiopii. Nie myślałam, że tam jest tak niebezpiecznie i że ciągle trzeba mieć oczy dookoła głowy bo regularnie kradną.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trudno powiedzieć, mój początkowy plan przewidywał samotną podróż w kwietniu. Wiedząc co wiem teraz, chyba nie zdecydowałabym się jechać sama, choć z drugiej strony mamy tam teraz przyjaciół/znajomych, więc nie byłabym tak do końca sama. Poznaliśmy kilka kobiet podróżujących po Etiopii w pojedynkę i nie miały żadnych strasznych doświadczeń, czytałam też sporo opinii, że to kraj przyjazny dla podróżniczych singielek...
      My mamy zawsze oczy dookoła głowy (choć zwykle nie do tego stopnia co tam), bo wierzymy w to, że najlepsza strategia radzenia sobie z niebezpiecznymi sytuacjami, to ich unikanie.
      W Etiopii odstajesz jak przetrącony kciuk, wiec automatycznie jesteś na celowniku kieszonkowców i naciągaczy, ale nie wydaje mi się, że jest gorzej w Polsce pod względem poważnej przestępczości.

      Delete
    2. No to spoko, nie brzmi tak źle! W Peru niby też kradną na każdym kroku i nasłuchałam się historii od samych okradzionych, a jednak mi się nic złego nie przytrafiło.

      Delete
  4. P.S. Z drugiej strony dobra przygoda do wspominania na przyszłość, zwłaszcza jeśli za kilkadziesiąt lat kraj będzie w zupełnie innym miejscu.

    ReplyDelete
  5. Replies
    1. Teraz jasne skąd ten grzyb na ścianach :)

      Delete
  6. o jezu...z kazdym kolejnym zdaniem robilo mi sie coraz bardziej słabo..aż doszłam do tekstu o porwaniu, wtedy już w ogóle mi kopara opadła. Wy to macie przygody.. ;d

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na szczęście zwykle spadamy na cztery łapy :)

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?