Friday, May 17, 2013

It's a real pain in the sphincter! Icelandic Honey Week? My life!


I have mentioned before that my stay in Iceland was, in a way, sponsored by Icelandair. After extending my layover on the island from a few hours to a few days, the price of my ticket dropped quite a bit, enough to pay for 3 nights at a hostel.

I had 2 full days and slivers of the arrival and departure days in Iceland. After arriving in Reykjavík, I threw down my backpack and set out to voraciously check out the place.


Wspominałam już kiedyś, że mój pobyt na Islandii niejako zasponsorowały linie Icelandair. Po wydłużeniu międzylądowania na wyspie cena mojego biletu do Stanów spadła o kilkadziesiąt euro, wystarczyło akurat żeby zapłacić za trzy noce w hostelu.

Na Islandii miałam dwa pełne dni i skrawki dni przylotu i odlotu. Po dotarciu do Reykjavíku zrzuciłam plecak i łapczywie ruszyłam zwiedzać okolicę. 


Hallgrímskirkja church towers over the city. Even though it's only 244 ft tall, it's the 3rd tallest building in Iceland. It reminds me of the Mormon churches, like them, it is very majestic, despite its unimpressive size.
Kościół Hallgrímskirkja góruje nad okolicą. Choć mierzy zaledwie 74,5 m, jest trzecim najwyższym budynkiem na Islandii. Przypomina mi kościoły mormońskie, bo podobnie jak one, pomimo niewielkich rozmiarów, wygląda bardzo majestatycznie.

When it comes to food, there were no fireworks. On my modest must-try list were the fish soup, fish, Icelandic beer and Brennivín (the local version of Scandinavian akvavit). The first three were not commemorated in pictures nor tearfully remembered. Brennivín lives in our freezer and the fact that it is still there, speaks for itself.
I was living mostly off of the food served at Graen Kostur, a small vegetarian bar with a few daily specials and decent desserts.

Pod względem jedzenia nie było fajerwerków. Na mojej skromnej liście must-try były rybna zupa, ryby, islandzkie piwo i Brennivín (lokalna wersja skandynawskiego akvavitu). Po pierwszych trzech nie zachowały się ani zdjęcia, ani szczególnie łzawe wspomnienia. Brennivín mieszka w naszej zamrażarce i sam fakt, że nadal tam jest mówi sam za siebie. 
Żywiłam się głównie w Graen Kostur, małym, wegetariańskim barze, gdzie podaje się kilka dań dnia i niezłe desery.

Reykjavík feels to me like the offspring of Oslo and Anchorage, or Oslo and Yellowknife. Or maybe all three. Its urban landscape that keeps close to the ground and its fashion are like Oslo's, its austerity and provincialism match Anchorage's, and it has the views and pragmatism that I remember from Yellowknife.
Reykjavík to dla mnie dziecko Oslo i Anchorage, albo Oslo i Yellowknife. A może wszystkich trzech. Niska zabudowa, ceny i moda jak w Oslo, surowość i prowincjonalność typowa dla Anchorage, widoki i pragmatyzm jakie pamiętam z Yellowknife. 

The next day, despite the continuous rain, I wandered around the city for hours. In Reykjavík, as in any city popular with tourists, there are places where money is mercilessly made off of visitors - in commercial attractions, pseudo-authentic restaurants, and gift shops. But just a few blocks away, a different face of the city appears - ordinary, sleepy and slightly saddened - and I think I like it.
Następnego dnia, pomimo nieustającego deszczu, snułam się godzinami po mieście. W Reykjavíku, jak w każdym turystycznie popularnym mieście, są miejsca, gdzie bezlitośnie trzepie się na przyjezdnych kasę - komercyjne atrakcje, pseudo-autentyczne restauracje, sklepy z pamiątkami. Ale kilka ulic dalej pojawia się to zwyczajne, senne i nieco zasmucone oblicze, które chyba mi się podoba.

Soaking wet, I was warming up at Graenn Kostur...
Przemoczona do suchej nitki rozgrzewałam się w Graenn Kostur...

...and lifting up my spirit with a raw coconut mousse.
...i pocieszałam surowym deserem z musem kokosowym.

Lee: "These are onesies? For amoebas?"
Lee: 'To śpiochy są? Dla ameb?"

I swear, this feels like my post-German hometown of Gliwice.
Słowo daję, zupełnie jak poniemieckie klimaty gliwickie.

The dorms in my hostel (Reykjavik Backpackers) made me think of prison cells. There was nothing there other than the beds and a few hooks on the walls.
Pokoje w moim hostelu (Reykjavik Backpackers) przypominały mi więzienne cele. Poza łóżkami i kilkoma wieszakami na ścianie, nie było w nich nic.

The hostel bar was all right but I was in an anti-hostel, anti-party mode. I had really hoped to find a host through CouchSurfing, which is no easy task in Reykjavík. Nobody accepted my request so finally, dragging my feet, I booked a bed. A few days later, when it was already too late to cancel my reservation, an invitation from Jóhanna came through. I missed out on picking blueberries and girls nights in, but we did, at least, meet up for coffee.

Hostelowy bar dawał radę, ale ja byłam w bardzo nie-hostelowym, nie-imprezowym nastroju. Jak nigdy zależało mi żeby znaleźć hosta przez CouchSurfing, co w Reykjavíku nie jest łatwe. Trwała cisza w kanapowym eterze, więc w końcu, niechętnie, zaklepałam łóżko. Kilka dni później, kiedy było już za późno na odwołanie rezerwacji, nadeszło zaproszenie od Jóhanny. Ominęło mnie zbieranie jagód i babskie wieczory, ale udało nam się przynajmniej spotkać na kawę. 

In the next post, I will tell you how I spent my second full day in Iceland. Here we are already on the morning of the departure day. In pouring rain, I ran to get fish and then wandered around stores with my new buddy.
W następnym poście opowiem Wam jak spędziłam drugi pełny dzień na Islandii, a tu już poranek dnia wylotu. W ulewie biegłam po rybę, a potem z nowym znajomym wędrowałam po sklepach.

Smoke detectors.
Czujniki dymu.

Our budget needed a serious repair and the prices were so so high, so instead of buying Lee a woolen tie, I only took a picture of it. Which made me remember a story our friends told us. When they came back from their journey through South America, they were so broke that, upon returning to San Diego, they celebrated their birthday by going to restaurants to... read the menus displayed outside. They're definitely the best couple I know.

Nasz budżet wymagał poważnego remontu, a ceny były zaporowe, więc zamiast kupić Lee wełniany krawat, zrobiłam tylko krawatowi zdjęcie. Przypomniała mi się historia naszych przyjaciół, którzy po podróży po Ameryce Południowej byli tak spłukani, że przez kilka miesięcy po powrocie do San Diego świętowali urodziny idąc do restauracji żeby... czytać wystawione na zewnątrz karty dań. Zdecydowanie najfajniejsza para jaką znam.

9 comments:

  1. Ale naprawdę, co to są te śpiochy dla ameb? :O

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, ale tylko dla tych dobrze zarabiających ameb.

      Delete
    2. Nie, nie, miałam na myśli, do czego one naprawdę służą?

      Delete
    3. No myślę, że do spania! Albo raczej drzemania. To chyba taka bardziej estetyczna i lepsza jakościowo wersja Snuggie.

      Delete
  2. Myślę, że pomimo pogody dobrze bym się na Islandii czuła. Podobają mi się te brukowane uliczki i charakterystyczne domki. :-)
    Opakowanie kondomów jest świetne! Hasło 'icelandic icebreaker' bardzo trafne :-D z resztą pewnie miałabym ochotę wykupić pół sklepu!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Też myślę, że odnalazłabyś się tam :) W islandzkich sklepach spokojnie można by przepuścić fortunę. Te swetry! Te bajery!

      Delete
  3. właśnie tak sobie wyobrażałam islandję, uśpioną, w zawieszeniu, a poza miastem skarpy, łąki, rozlewiska?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Acha, choć podejrzewam, że podczas Airwaves i sylwestra Islandia i Reykjavik robią zupełnie inne wrażenie...

      Delete
  4. Ostatni akapit mnie rozbawił niesamowicie ! To chyba najlepsze urodziny na świecie (:

    ReplyDelete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?