Wednesday, February 2, 2011

Your mouth will thank you, which is creepy because your mouth can actually talk. 'Indian' pastries!


Często znajomi i nieznajomi proszą mnie o przepisy na ulubione dania. Przeważnie wykręcam się, bo prawda jest taka, że ja właściwie nigdy nie korzystam z przepisów, a już na pewno ich nie spisuję. Gotuję 'na oko'. Może dlatego rzadko piekę skomplikowane rzeczy, bo z moją awersją do odmierzania i ważenia pewnie niewiele by z tego wyszło.

Więc postanowiłam się z Wami podzielić moim 'sposobem' na pieczone 'indyjskie' pierogi. Bez dokładnych proporcji i miar, ale za to ze zdjęciami krok-po-kroku.

Indyjskie w cudzysłowiu, bo to mój wynalazek i zdecydowanie nie autentyczne danie z Indii. Muszę tu dodać, że nie zawsze profanuję tą wspaniałą kuchnię, czasem razem z Lee gotuję prawdziwie indyjskie cuda, ale to już inna, bardzo czasochłonna bajka.



Zacznijmy od mąki. Ja najchętniej mieszam białą i drobno mieloną grahamkę. Czasem do białej mąki dodaję otręby.

Najpierw robię drożdżowy zaczyn. Nie lubię białego cukru, więc do drożdży przeważnie dodaję miód. Chwilowo miodu nie mamy, więc zastąpiłam go syropem klonowym. Do tego trochę ciepłej wody i trochę mąki. Mieszamy. Konsystencja nie jest istotna. Ważne, żeby drożdże 'ruszyły'.

Miskę nakrywamy ściereczką i odstawiamy do ciepełka. Mój zaczyn leżakuje na krześle przy kaloryferze.

Nadzienie. Tu panuje wielka dowolność. Zużywam to, co akurat mam pod ręką. Do nadzienia zawsze trafia cebula i coś strączkowego, najlepiej żółty groch. Tym razem użyłam drobnej zielonej soczewicy, marchewki i chińskiej kapusty. Ale świetnie sprawdzają się również szpinak albo brokuły. Czasem idę na zupełną łatwiznę i używam mrożonki brokuły-kalafior-marchew i zawrotnie szybko gotującej się czerwonej soczewicy.

Soczewicę gotujemy z kilkoma listkami laurowymi.

Obieramy warzywa i kroimy je w kostkę.

Zaczyn powinien już ruszyć. Dodajemy trochę oliwy, soli, mąkę i ciepłą wodę. Ja dla koloru dodaję również suszoną kolendrę.

Mieszamy aż ciasto połączy się w spójną całość. Będzie trochę lepkie. Odstawiamy do dalszego leżakowania.

Smażymy warzywa na małej ilości oliwy lub oleju, ja smażę je zaczynając od cebuli, a potem w kolejności od najtwardszych.

Dodajemy przyprawy i ugotowaną soczewicę. Jeśli użyjecie grochu, to pod koniec gotowania trochę się rozpadnie i połączy wszystko w piękną całość. Wersji z soczewicą trochę trzeba pomóc. Ja dodałam kilka zmiksowanych pomidorów z puszki. Bardzo sypkie nadzienie będzie próbowało uciec, a to oznacza bardziej czasochłonne lepienie.
Przyprawy. Ja używam gotowej pakistańskiej mieszanki curry, którą wysłałam do Krakowa przy okazji naszej sierpniowej wizyty w Stanach. Możecie kupić gotowy mix (np. firmy Kotanyi), albo zrobić swój. Koniecznie dosólcie do smaku.
Odstawiamy nadzienie do wystygnięcia. To ważne, bo ciepłe nadzienie rozmoczy ciasto.

Rozgrzewamy piekarnik do około 250 stopni. Wyciągamy ciasto z miski na oprószony mąką blat. Wyrabiamy przez kilka minut. Powinno być elastyczne i dość miękkie.

Dzielimy na porcje.

Porcje ciasta kolejno rozwałkowujemy (nie za cienko - ciasto musi być w stanie utrzymać farsz!) i na połowę nakładamy nadzienie.

Nakrywamy drugą połową. Zlepiamy. Kiedyś bawiłam się w zawijanie brzegów, aż odkryłam jak bardzo widelec ułatwia życie. Ważne: po zalepieniu natychmiast przenosimy na blachę do pieczenia. Jeśli poleżą, spód rozmoknie i pierogi już na tym blacie zostaną. Jeśli pierwszy pieróg przysporzy takich problemów, to powodem mogą być: za miękkie ciasto (dodajemy mąki i wyrabiamy ponownie), za cienkie ciasto (następną porcję wałkujemy mniej) lub za duży pieróg (następny robimy mniejszy). W razie problemów przenieście rozwałkowane porcje na blachę do pieczenia i nadziewajcie tam - wtedy nie trzeba nic przenosić (tylko pamiętajcie żeby spody porcji ciasta były posypane mąką). Ja tak robię jeśli piekę pierogi giganty.

Zamiast smarować blachę olejem, możecie ją wyłożyć papierem do pieczenia. Ja z braku papieru użyłam folii aluminiowej, z czego nie jestem dumna.

Jak widzicie wyszły mi cztery wielgachne pierogi i sześć mniejszych. Część ciasta zachowałam na pizzę, a cześć nadzienia na podjadanie.
Od wielkiego dzwonu przed pieczeniem smaruję wierzch oliwą. Nie tym razem.

Kiedy chłopaki pierogi siedzą w piekarniku, możemy zrobić jogurtowy sos a'la raita. Akurat mam teraz w domu świeżą miętę, ale zwykle używam suszonej. Kawałek cebuli, ząbek czosnku, sól. W sezonie dodałabym zielonego ogórka bez nasion. Przeważnie siekam wszystko i mieszam z jogurtem, ale tym razem postanowiłam przechytrzyć samą siebie i zmiksować wszystko ręcznym blenderem. I jogurt zmienił się w zupę, co prawda bardzo smaczną, ale zupę. Następnym razem powrócę do starego dobrego siekania.

Jeśli użyjecie ciemnej mąki, trudniej będzie stwierdzić czy pierogi już się zrumieniły. Wystarczy postukać. Jeśli brzmią głucho, to są gotowe.

Wyskrobujemy już resztki ze słoików z indyjskimi dodatkami z sierpniowej paczki, więc niedługo będę kombinować czym je zastąpić.

Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia na talerzu, ale zdążyło już zajść słońce. Robienie zdjęć zdecydowanie wydłuża gotowanie!


Does anyone care for a recipe for my Indian pastries? Should I add an English version?


14 comments:

  1. bardzo interesujący przepis (i jak ładnie zilustrowany)na pewno wypróbuję; a o co chodzi z ta folia aluminiowa? w sensie z jej szkodliwością?

    ReplyDelete
  2. aaaa. jakie smakowite!
    nie, nie myślałam nigdy nad tym (:

    ReplyDelete
  3. Smakowicie wygląda, mniaaam!

    ReplyDelete
  4. Miami: Dzięki! Chodziło mi głównie o niepotrzebne wyprodukowanie aluminiowego śmiecia.

    Mjks: A powinnaś, powinnaś!

    Anonim: I takie było! :)

    ReplyDelete
  5. Yes please. Your English speaking fans want to know too! <3

    ReplyDelete
  6. och boże..zaśliniłam sie :d

    ReplyDelete
  7. Zapytam tak: Czy wyjdziesz za mnie?
    Bo Twoje gotowanie jest fenomenalne!!!!!!!!!!!!
    Ja jestem leniwiec pospolity i zrobienie takiego cuda jest dla mnie zbyt skomplikowane.
    Ale salatka z burakami robi furore wsrod moich znajomych.

    ReplyDelete
  8. Ambasador: A ja dużo bym dała za jeden dzień humintas i llajua!

    Aylea: If you want, you can have a private 1-on-1 pastry making class when you get here! Get you tickets already!

    Sardynka: No to do roboty :)

    Marta: Tak! Tylko co na to nasze chłopaki?
    Kiedy w zimie wszystko czasem wydaje mi się ponad moje siły, rozkładam pracę (chociaż na prawdę nie jest jej tak wiele!) na dwa dni. Pierwszego robię ciasto i wkładam je do lodówki, gdzie cierpliwie czeka aż następnego dnia zrobię nadzienie. Może to jest sposób dla Ciebie?
    Cieszę się, że sałatka zbiera pochwały!

    ReplyDelete
  9. W Kanadzie bardzo czeste sa ogloszenia na przystankach "quick divorce- only 300$".
    Ciekawe czy w USA widzialas cos podobnego?

    ReplyDelete
  10. Nie, w Stanach to raczej kosztowniejsza przyjemność.
    Może nawet dadzą nam zniżkę grupową... Idę się pakować.

    ReplyDelete
  11. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zaprosić do Ambasady.

    ReplyDelete
  12. przekonałaś mnie tymi zdjęciami! I przekonałaś,że podejście do jedzenia mamy bardzo podobne :)
    miałam ochotę ostatnio na indyjskie samosas.. ale zamiast nich zrobię w tym tyg. twoje pierożki. :)
    który z sosów z ostatniego zdjęcia jest najlepszy?
    pozdrawiam

    ReplyDelete
  13. Ambasador: Bardzo dziękujemy i mam nadzieję, że kiedyś Cię złapiemy za słowo.

    Maddie: O! Fajnie! Daj znać jak się udały. Ten po lewej jest zrobiony z papai i papryki scotch bonnet, jednej z najostrzejszych na świecie. Jest dobry, ale bardzo, bardzo ostry. Po środku jest relish z amli, czyli indyjskiego agrestu. Ma bardzo dziwny, nieporównywalny do niczego smak - ostry, kwaśny i słony. A ten po prawej, cytrynowy, jest kwaśny i gorzki, przypomina w smaku kiszoną cytrynę. Lee nie przepada za dwoma ostatnimi, ja jak najbardziej. Niestety te najlepsze, z czosnku, z daktyli, i z mango, poszły na pierwszy ogień i już daaawno zostały zjedzone.

    ReplyDelete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?