Our apartment in Brookline was so small that when firefighters arrived one night (a carbon monoxide alarm was throwing a fit), they got to the bedroom and asked in confusion: 'Where's the rest of the apartment?!' The one in Cambridge turned out to be even smaller (the wide angle lens is making it look more spacious), but we still fell for it completely. It normally belongs to Will, who's studying architecture from Harvard. Will wanted to spend a few months in Mexico, we wanted to spend a few months in Cambridge. We were so lucky to run into each other online! Will's minimalism suited us well. A set of jars used as tumblers, wine glasses, and containers. A set of white Ikea drapes used as shower curtains and wardrobe doors. No dust catchers, no nonsense. And the location! 2 minutes from the best bagels in the world. 4 minutes from the metro. 5 minutes from a rockin' women's gym. Oh, Cambridge. We miss you, you snooty penny-pincher. Off I go to browse through rental ads. |
Nasze mieszkanie w Brookline było tak małe, że kiedy interweniowali kiedyś u nas strażacy (wył alarm tlenku węgla), to stanęli w sypialni jak wryci: 'A gdzie reszta mieszkania?!'
To w Cambridge okazało się być jeszcze mniejsze (szeroki kąt trochę upiększa metraż), ale i tak straciliśmy dla niego głowę.
Na co dzień mieszka tutaj Will, który na Harwardzie studiuje architekturę. Will chciał kilka miesięcy spędzić w Meksyku, my chcieliśmy kilka miesięcy spędzić w Cambridge. Całe szczęście, że na siebie w internecie wpadliśmy!
Minimalizm Willa bardzo nam pasował. W roli szklanek, kieliszków, pojemników - komplet słoików. W roli zasłony prysznicowej i drzwi szafy - komplet białych kurtyn z Ikei. Żadnych kurzołapów, zero nonsensów.
I ta lokalizacja! Dwie minuty do najlepszych bajgli na świecie. Cztery minuty do metra. Pięć do boskiej babskiej siłowni.
Och, Cambridge. Tęsknimy za tobą, nadęty dusigroszu. Idę wertować ogłoszenia.
|
Monday, November 23, 2015
Learn to talk in 500 animal languages from a parrot who speaks 1000!
Labels:
Cambridge,
home,
Massachusetts,
USA
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
Gosiu jak Wy to z Lee robicie - jest jakieś miejsce do którego chcecie pojechać, pobyć tam, pomieszkać i to po prostu robicie? W jakieś alternatywne, ekonomiczne sposoby? Z oszczędnościami, znajomościami, zaklepaną na miejscu pracą, freelancingiem, ciągnąc za sobą np. studia Lee w jakiś sposób? Myśleliście kiedyś o jakichś wolontariatach albo house sittingu, czy może macie to już za sobą? No serio jesteście ludźmi, którzy mnie chyba w życiu najbardziej zainspirowali, wdzięczna jestem, że kiedyś u Uli z Adamant Wanderer albo u Bzu Was znalazłam.
ReplyDeleteNo niezupełnie tak jest, choć mam nadzieję, że w przyszłości będzie! Obecnie skaczemy po Massachusetts, bo Lee tutaj (jeszcze) studiuje, a ja pracuję. Moja praca pozwalała mi kiedyś na 100% zdalną pracę, awans zmusił mnie do dwóch dni w biurze w miesiącu. Co dalej - zobaczymy.
ReplyDeleteŁatwiej nam się teraz przeprowadzać bo mamy bardzo mało rzeczy. Zanim znaleźliśmy (na śmietniku) kilka pięknych drewnianych mebli, mieściliśmy się ze wszystkim w małym samochodzie! Nie podpisujemy też długich umów o wynajem i nie płacimy opłat agencjom. Wynajmujemy albo bezpośrednio od właściciela (miesiąc w Asheville, 4 miesiące w Jamaica Plain, teraz Gloucester), albo podnajmujemy od lokatorów (3 miesiące w Cambridge).
Jasne, housesitting zawsze mamy w głowie i od lat się odgrażamy, że pieprzniemy wszystkim i pojedziemy pilnować domów na południu Francji :) To samo z Workaway i Wwoofing! Szkoda, że nie było takich opcji kiedy byłam w liceum i na studiach! Wybierasz się?
Dzięki za przemiłe słowa. Uściski!