Thursday, February 12, 2015

I hear you, I see you.

Awoken in the middle of the night, I will state the day of the week (and give a bloody nose to whom woke me up), but what season is it? Wait... what is it?! The season always throws me for a loop. I would worry that it may be the beginnings of Alzheimer, but I have always been this way.

Lately, I have been even more confused. From the South Carolina summer I escaped into the North Carolina fall, then into the Boston winter, the Lisbon Fall, and the Dublin rain season (the permanent season that is). Then, unexpectedly, I was back in warm SC, briefly visiting cold NC and arctic Boston.


I figured that you probably got lost too about our whereabouts. So let's start at the beginning.
Obudzona w środku nocy, wyśpiewam dzień tygodnia (i rozkwaszę budzącemu nos), ale jaka to pora roku? Zaraz, zaraz. Pora roku zawsze sprawia, że drapię się po głowie. Martwiłabym się, że to początki Alzheimera, gdyby nie to, że od zawsze tak mam.

Ostatnio jeszcze trudniej jest mi się połapać. Z lata w Karolinie Południowej uciekłam w jesień w Karolinie Północnej, potem kolejno w bostońską zimę, lizbońską jesień i dublińską porę deszczową (znaczy się porę stałą). Następnie niespodziewanie wylądowałam ponownie w ciepłej Południowej, z krótkimi przerwami na zimną Północną i arktyczny Boston.

Pomyślałam, że Wy pewnie też już się pogubiliście. To może po kolei.


At some point, we realized that if Lee does not get a quiet spot to work, there is no way he will be able to finish his Master's thesis before the very final deadline. We started looking for a place. We met Lisa online and not only did she rent us her apartment in Asheville, NC, she also turned out not to be a psycho killer. Score! W pewnym momencie zorientowaliśmy się, że jeśli Lee nie będzie mieć własnego, cichego kąta, to pracy magisterskiej nie zdąży na ostatni termin napisać. Przez internet poznaliśmy Lisę, która wynajęła nam mieszkanie w Asheville w Karolinie Północnej i w dodatku okazała się nie być psychopatycznym mordercą.

November in Asheville was peaceful. Lee was writing, I was working. For the full month, I was getting poisoned with antibiotics and completely missed out on exploring local bars. Listopad w Asheville był cichy. Lee pisał, ja pracowałam. Przez miesiąc trułam się antybiotykami, które uniemożliwiły mi eksplorację miejscowych barów.

We were obsessed with eating simple foods. With great grocery stores close-by, we were always hauling bags of vegetables, groats, and nuts home. Mieliśmy fazę na bardzo proste jedzenie i dobre sklepy pod nosem, z których znosiliśmy do domu torby warzyw, kasz i orzechów.

Asheville is to North Carolina what Austin is to Texas - a cultural oasis and a mecca to artists, musicians, and gluttons.
Asheville jest dla Karoliny Południowej tym, czym Austin jest dla Teksasu - kulturową oazą i mekką artystów, muzyków i żarłoków.

Getting into trouble together was out of question, as Lee was birthing in great pains, and so I was frolicking my way solo  through Asheville. Wspólne draki odpadały, bo Lee rodził w wielkich bólach, więc harcowałam po Asheville w pojedynkę.

Do you know why I love Asheville (other than for its culture, its culinary scene, laid-back atmosphere, or the beautiful mountains just outside the city)? For the unexpectedly deep conversations you always get into there. In the South, people always chat - in buses, register lines, everywhere. But it's just meaningless small talk. In Boston, people catch eye contact, but don't talk, which always makes me nervous. But in Asheville strangers are just friends you haven't met yet. I walked into a vintage store and spent 2 hours talking about boys with the 70 year lady who owns it. On a walk, I met a guy dressed as a tree and we clowned around like old buds. If you want to start fresh and solo, I say move to Asheville. Wiecie za co (poza kulturą, sceną kulinarną, niezadęciem i pięknymi górami tuż za miastem) najbardziej lubię Asheville? Za przypadkowe głębokie rozmowy. Na amerykańskim Południu wszyscy ze sobą gadają - w autobusach, kolejkach do kasy, wszędzie. Ale to tylko nic nie znaczący small talk. W Bostonie ludzie patrzą sobie w oczy, ale nie gadają, co zawsze mnie niepokoi. W Asheville nieznajomi to znajomi. Weszłam do sklepu z rupieciami, przegadałam dwie godziny o facetach z siedemdziesięcioletnią właścicielką. Na spacerze spotkałam gościa przebranego za drzewo i pajacowaliśmy jak starzy kumple. Jeśli chcecie gdzieś w pojedynkę zacząć od nowa, to polecam Asheville.

Rosetta's Kitchen is Asheville in a nutshell - businessmen among homeless bums, hungover musicians among high school girls. I used to pop in for vegan buffalo wings. 
One of the dishes, rice and beans, is served on a sliding scale, meaning you pay how much you can afford to pay. If you can't pay at all, you get it for free. If you can pay more than the standard $6, you are paying forward for a meal for somebody in need.
Rosetta's Kitchen to Asheville w pigułce - obok siebie siedzą biznesmeni i bezdomni, skacowani muzycy i licealistki. Wpadałam tu na wegańskie skrzydełka. 
Jedno z dań, ryż z fasolą, serwowane jest w systemie ruchomej skali, czyli płacisz tyle, ile cię stać. Jeśli nie możesz zapłacić nic, dostajesz je za darmo, jeśli możesz zapłacić więcej niż standardowe $6, nawiązka finansuje posiłek dla potrzebującego.

Huge gargoyles on the Jackson building. Attached to it is the parasitic Westall building - it uses Jackson's elevator system.  Ogromne rzygacze budynku Jackson. Przylepiony do niego pasożytniczy budunek Westall korzysta z systemu wind Jacksona.

We spotted this dome from the highway and set off to look for it. Oh, the disappointment when we discovered it was a Baptist church...  Ta kopuła mignąła nam z autostrady i poszliśmy jej szukać. Nóż w serce, okazała się być kościołem bapstystycznym.

Cash is a little genius. Even I know that one year olds typically don't have a vocabulary of 300 words. Cash jest małym geniuszem. Nawet ja wiem, że roczniaki normalnie nie znają trzystu słów.

We used to call our neighborhood '50% hippie, 50% junkie', but I hear that the house prices are getting insanely high, because waves of transplants from across the country are arriving in Asheville. I'm not surprised one bit. Our neighbors were a young couple from Chicago. His dream was to own a food truck. They sat over a map of the US. Their choice was Asheville. O naszej dzielnicy mówiliśmy '50% hippie, 50% junkie', ale ceny domów podobno zaczynają zwalać z nóg, bo do Asheville walą tłumy transplantów. Wcale się nie dziwię. Naszymi sąsiadami była młoda para z Chicago. On marzył o własnym foodtrucku. Usiedli nad mapą Stanów, padło na Asheville.

Book exchanges are very popular here. Many residents offer something to the community for free. In our neighborhood somebody hung a swing outside their house, with a sign 'free swings'.  Wymiany książek są bardzo popularne. Wielu mieszkańców oferuje społeczności coś za friko, w naszej dzielnicy ktoś zawiesił przed domem huśtawkę z tabliczką 'darmowe huśtanie'.


13 comments:

  1. zawsze, kiedy patrzę na Twoje zdjęcia mam ochotę natychmiast chwycić swojego Zenita i biec fotografować! dziś wzięłam go ze sobą, bo miałam w planie sfotografować długaśną kolejkę "za pączkami" na Starowiślnej. Wymyśliłam sobie kadr, że o piękny szyld PĄCZKI, o piękna kolejeczka. Nic z tego, stchórzyłam, nie umiem się przełamać ;( Boję się, że ktoś mnie opierniczy o robienie mu zdjęć czy coś. Także taki ze mnie fotograf, że hoho. Podziwiam więc Twoje superanckie zdjęcia, tyle mi zostaje:) Jestem fanką!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pączki ze Starowiślnej... oddałabym za nie dobre imię i kawałek wątroby.
      Nie martw się, wszyscy chyba tak mają. Ja też często tchórzę.
      Dzięki!

      Delete
    2. A ja dzisiaj jadłam pączka ze Starowiślnej i bardzo się rozczarowałam, chyba nie masz czego żałować. Był po prostu ociekający tłuszczem, a smak nie zachwycił. Ja należę do grona fanów pączków od Śliwy, z Królewskiej ;)
      Pozdrowienia!
      Ola

      Delete
    3. Ja nigdy nie przepadałam za pączkami, ale przez te wszystkie tłustoczwartkowe zdjęcia jęczę za jedynym właściwym z różą.
      O, dobrze wiedzieć! Lee poleca pączki z Tomasza (niedaleko Placu Szczepańskiego), z Krupniczej (po lewej stronie, idąc od Bagateli) i ze Starowiślnej (w połowie drogi od lodów do Dietla, po lewej, idąc w stronę Kazimierza).

      Delete
  2. a ja mam ochote wsiasc w samolot I leciec do stanow, marzy mi sie roadtrip, taki przez pare miesiecy:

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też choruję na roadtrip. Od zawsze, na zawsze. Na to nie ma lekarstwa ;)

      Delete
  3. Jak zwykle klimatycznie :) Uwielbiam Twoje zdjęcia i trochę zazdroszczę kolejnej przeprowadzki, mi by się też przydały takie zmiany.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki! Lubię zmiany perspektywy i śmiertelnie boję się mieszkaniowych kredytów. Przed nami znowu przeprowadzka - wracamy do Bostonu!

      Delete
  4. piękne zdjęcia, bardzo marzą mi się takie stany. i jeszcze jazda od miejscowości do miejscowości fajnymi drogami ukrytymi wśród lasów. i wielkie jeziora, male bary, smaczne jedzenie i ciekawi ludzie. Asheville z Twoich zdjęć ma ten klimat :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Brzmi jak Kanada! Mam tak samo. A tymczasem praca stresuje, pan van rdzewieje. Ech...

      Delete
  5. Jeju Gosia ile Ty we mnie niespełnionych marzeń i mrzonek zawsze budzisz. Świetna sprawa z tym ryżem z fasolą i systemem płacenia. A jako mól książkowy zakochałam się w tej wymianie. Mogę zapytać z czego Lee ma oba tytuły?

    ReplyDelete
    Replies
    1. E tam, nie wierzę w mrzonki! Jasne, Central and Eastern European Studies & International Relations.

      Delete
    2. Dzięki. Ja jestem studiowo niezorientowana, ale Lee wygląda mi po prostu na edukacyjnego gladiatora. Chętnie kiedyś przeczytam o tym czym się zajmujecie zarobkowo, skąd w Was taka zawodowa elastyczność, skąd pomysły na kolejne kierunki studiów itd. Oczywiście jeśli to nie zbyt intymne i znajdziesz czas.

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?