Sunday, January 11, 2015

I sound my barbaric yawp over the roofs of the world.

In December I visited Lisbon (and Portugal in general) for the first time. I went with my favorite person, so it couldn't possibly be bad, but I was ridden by a feeling of guilt (no, not because my men stayed behind) because, completely unexpectedly, I did not fall in absolute and manic love with Lisbon. Why, I will tell you in the last Portuguese post. Today, day 1.  W grudniu po raz pierwszy odwiedziłam Lizbonę (i Portugalię w ogóle). Pojechałam z moim ulubionym ludziem, więc nie mogło być źle, ale męczyło mnie poczucie winy (nie, nie dlatego, że moi faceci zostali w domu) albowiem, zupełnie nieoczekiwanie, nie pokochałam Lizbony miłością absolutną i szaleńczą. Dlaczego, napiszę przy okazji ostatniego portugalskiego wpisu, dziś dzień pierwszy.


We rented a place in Mouraria - one of the oldest neighborhoods, that always remained extremely diverse culturally, and is still ruled by the locals and not the tourists. Wynajęłyśmy mieszkanie w Mourarii - jednej z najstarszych dzielnic, od zawsze bardzo wymieszanej kulturowo, którą nadal rządzą miejscowi, a nie turyści.

This kitchen nook stone frame stole my heart. Lisbon houses hold many treasures - one of the Airbnb apartments I looked at, had a cave bathroom. Ta kamienna rama wnęki kuchennej skradła mi serce. Lizbońskie domy kryją cuda - jedno z mieszkań, które oglądałam na Airbnb miało jaskinio-łazienkę. 

View from the kitchen.
Widok z kuchni.

For the observant peeps only.
Tylko dla spostrzegawczych.

View of Alfama.
Widok na Alfamę.

O Trigueirinho (Largo dos Trigueiros 17) - Portuguese home cooking done and served by grandmas, a handwritten menu (in Portuguese only), cheap wine, locals only. It was my first, since May, meeting eye-to-eye with fish on my plate, I didn't even stop to take a picture. O Trigueirinho (Largo dos Trigueiros 17) - domowa portugalska kuchnia gotowana i serwowana przez babcie, odręcznie wypisane menu (tylko po portugalsku), tanie wino, sami lokalsi. Pierwsze od maja spotkanie oko w oko z rybą na talerzu, nawet nie zdążyłam zrobić zdjęcia.

Ah yes, this is where fado was born.
Ano, to tutaj narodziło się fado.

During a night walk, we made the best discovery of the whole stay. Cervejaria Baleal (Rue de Madalena 265), affectionately dubbed by us 'U Panów' (meaning 'At Gentlemen's') in honor of a huge pack of middle-aged bartenders and waiters who worked there, became the destination of our daily pilgrimages. Initially quite cold to us, in the last days the gentlemen were fattening Miśka up with cured ham and with teary eyes were telling us 'I love you'. When I return to Lisbon, I am heading to 'U Panów' for grilled sardines and beer, suitcase still in hand.
Podczas nocnego spaceru dokonałyśmy najlepszego odkrycia naszego całego pobytu. Cervejaria Baleal (Rue de Madalena 265), pieszczotliwie ochrzczona przez nas 'U Panów' na cześć pracującego tam tabunu barmanów i kelnerów w średnim wieku, stała się celem naszych codziennych pielgrzymek. Początkowo dość chłodni w obyciu panowie w ostatnich dniach podkarmiali Miśkę suszoną szynką i ze łzami w oczach mówili 'I love you'. Kiedy wrócę do Lizbony, jeszcze z walizką lecę do Panów na sardynki z grilla i piwo.

12 comments:

  1. mouraria to to koło placu martim moniz? jak tak, to też mieszkaliśmy niedaleko, nie sądziłam że w lizbonie spotkam chinatown :)
    to prawda że te ich bistra z wypisanym menu długopisem są super. pan z "naszego bistro" (ciekawe, że to zawsze są panowie w średnim wieku) nie mówił po angielsku nic, więc zamawialiśmy swoje dorsze zupełnie w ciemno, ale wszystko pyszne i do najedzenia po kokardę. nie musiałaś lizbony pokochać, ale chyba nie jest też tak że Ci sie nie podobało?

    ReplyDelete
  2. mmm zjadlabym sobie takie krewetki. a slychac muzyke fado na ulicach?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Fado nas nie znalazło, ale my fado tak :) Może za zimno było na uliczne granie.

      Delete
  3. Ano, przyzamkowy plasterek od Martim Moniz w dół. Całe szczęście, że te ich menu są zawsze podzielone na ryby i mięso, inaczej nie byłoby tak łatwo. No i fajnie jest móc nie omijać specjałów dnia wielkim łukiem (hello, USA), pratos do dia rządzą. Ależ nie, Lizbona mi się podoba, będzie przyjaźń, lecz miałam nadzieję na płomienny romans ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. dlatego staram się nie nastawiać na nic za bardzo pozytywnie, bo potem mnie strasznie boli jak sie rozczaruję :d

      Delete
  4. ja tez dlugo marzylam o Lizbonie a jak juz sie tam pojawilam to odczulam cos na ksztalt rozczarowania i dopiero w trzecim dniu przerodzilo sie w melancholijna milosc

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja tak miałam z kolei z Londynem - podczas pierwszej wizyty (4 dni), 2 początkowe były rozczarowaniem. Potem nagle mi się odmieniło również w 3-cim dniu. ;)

      Delete
    2. Kurde, może ja mam wrodzoną odporność na syndrom dnia trzeciego. Dziewczyny, co robiłyście tego trzeciego dnia?

      Delete
  5. peniski <3 Portugalia (a przynajmniej Porto) tez nie skradło mojego serca, niby wszystko na miejscu, ale południowe klimaty to nie moje klimaty, zdecydowanie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No właśnie w porównaniu z rozwrzeszczanymi Hiszpanami i Włochami, Lizbończycy wydali mi się dziwnie zasmuceni, więc teoretycznie match made in heaven... ale jednak nie bardzo.

      Delete
  6. o nie, zobaczyłam ten balkon...
    piękne zdjęcia!

    ReplyDelete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?