The weather disrupts our plans. I would have never guessed it was possible, but the morning welcomes us with a simultaneous downpour and a sandstorm. We will not then venture out to a Karo village, a 3 hour drive away, since the road is a difficult one even in good conditions. After the rain it would be entirely impossible.
We're visiting the last tribe of this trip, the Arbore. In the microcosmos of southern Ethiopia, the Arbore are quite worldly people. Besides raising cattle and growing crops, they have always traded goods between the Omo Valley and the highlands inhabited by Konso. Supposedly, back in the day, the Arbore were monopolists in the ivory trade. The Arbore often marry women from other, sometimes far away, tribes.
We're taken around the village by one of the Arbore who's very engaging, he assists in photo taking, shoos away nagging kids. Our visit is trouble-free but Peter and Sabina go through a rough ordeal with a woman who demands a lot of money for a picture they took. They photographed... a goat.
Pogoda krzyżuje nasze plany. Nie zgadłabym, że jest to możliwe, ale rano wita nas równocześnie ulewa i burza piaskowa. Nie zapuścimy się zatem do odległej o trzy godziny jazdy wioski ludu Karo, bo prowadząca do niej droga nawet przy dobrych warunkach jest trudna do przejechania, a po deszczu robi się zupełnie nieprzejezdna.
Odwiedzamy ostatnie plemię tego wyjazdu, Arbore. W mikrokosmosie południowej Etiopii Arbore to bardzo światowy lud. Poza hodowlą bydła i rolnictwem, od zawsze zajmuje się handlem, przez jego ręce przepływają towary z Doliny Omo na wyżyny zamieszkane przez Konso i z Konso do Omo (podobno kiedyś miał nawet monopol na handel kością słoniową). Arbore często biorą za żony kobiety z innych, czasem geograficznie dość odległych plemion.
Po wiosce oprowadza nas jeden z Arbore, opowiada niezwykle ciekawie, asystuje w robieniu zdjęć, odgania namolne dzieciaki. Nam wizyta upływa bezproblemowo, ale Peter i Sabina mają ciężką przeprawę z kobietą, która żąda wysokiej zapłaty za zdjęcie, które zrobili. Zdjęcie... kozy.
Women keep their heads shaved until they marry.
Kobiety golą głowy do momentu zamążpójścia.
We stop for lunch at a tiny local restaurant. Pasta on injera is a common sight, the Ethiopian and Italian cuisines sometimes bear ugly offspring, but this time we're surprised. Pasta twice and rice on top of that?
Zatrzymujemy się na lunch w malutkiej lokalnej restauracji. Makaron na indżerze to częsty widok, kuchnia etiopska i kuchnia włoska wydają czasem dość szkaradne potomstwo, ale tym razem byliśmy zaskoczeni, makaron w dwóch odsłonach i jeszcze ryż?
By now Peter and Sabina are so fed up with injera, they'd rather not eat at all.
Peter i Sabina już nie mogą patrzeć na indżerę, wolą w ogóle nie jeść.
Exhausted, in the evening we reach Arba Minch. We install ourselves in the pink eyesore and go get dinner. We're used to bizarre wording and misspellings in English menus, yet we still feel sad to find 'friend fish' on one.
A few days earlier, we were talking about our pets. We showed pictures of our cats, Peter and Sabina talked about the enormous tank they have in their Vienna apartment. They were describing various species of fish they kept in it and Yared's eyes were getting rounder and rounder. Finally, he couldn't contain himself any longer: 'For eating?!'
Wieczorem wykończeni docieramy do Arba Minch. Instalujemy się w różowej szkaradzie i jedziemy na obiad. Jesteśmy przyzwyczajeni do dziwacznych sformułowań i literówek w pisanych po angielsku kartach dań, ale i tak smutno nam się robi kiedy odkrywamy w menu 'friend fish'.
Kilka dni wcześniej rozmawiamy o zwierzętach jakie mamy w domu. My pokazujemy zdjęcia naszych kotów, Peter i Sabina opowiadają o ogromnym akwarium jakie mają w swoim wiedeńskim mieszkaniu. Opisują różne gatunki ryb jakie w nim trzymają, a oczy Yareda robią się coraz bardziej okrągłe. W końcu nie wytrzymuje: 'For eating?!'
A na ostatnią historię zapraszam (wkrótce) na fejsbuka bo zawiera słowa, po których na bloga trafiliby niezaproszeni panowie z wzdwodem i wąsem.
Pan pod drzewem ma cudownie zmyślne trzymadło na głowę!! W pracy by było przydatne :))
ReplyDeleteJak zwykle jestem oczarowana zdjęciami.
Tak, tak, to popularny afrykański gadżet! Jeśli się przyjrzysz, to u Arbore każdy dorosły mężczyzna trzyma kijek i podgłówek i bez nich nigdzie się nie ruszają. Hehe, już to widzę, do tego jeszcze kocyk i produktywność spada na złamanie karku!
Delete'For eating?!' - rozbawiło mnie ;) Z kotami to nie wiem jak jest ale słyszałam od kolegi, że w jego rodzinnym kraju jada się psy i są nawet dość smaczne. Nie wiem do czego porównał to mięso ale chyba do kebaba.
ReplyDeleteMyślę, że zdarza się dość często, że psie i kocie mięso trafia na talerz incognito. Pamiętam, że dobrych kilka lat temu była afera jak pod Baltimore znaleziono kocie mięcho w chińszczyźnie (pewnie jako wieprzowina).
DeleteW Polsce też się kiedyś to zdarzyło. Pokazywali nawet wtedy program, że psy były zawiązywane w workach i okładane kijem - podobno skóra wtedy lepiej odchodzi xD
DeleteCześć.
ReplyDeleteA mogę Ci zadać takie dwa pytania. Co robiłaś Ty gdy Twój ukochany studiował w Krakowie. I jakim cudem macie tyyyyle pieniędzy żeby zwiedzać cały świat. Nie, to nie jest wchodzenie butami w czyjeś życie ale po prostu jestem ciekawa. Bo mnie nawet jak narazie nie stać na wyjazd do Zakopanego.
Aaa i czemu Afryka jest podpisana road trip? :D
Dziękuję jak mi odpowiesz. Czytelniczka.
Czemu zakładasz, że mamy tyyyyle pieniędzy? Podejrzewam, że jesteśmy od Ciebie starsi o co najmniej 10 lat (popraw mnie jeśli się mylę) i oboje pracujemy (z przerwami na studia Lee, za które płaci rząd USA, wtedy pracuję tylko ja, w Polsce też). Nie ma tu żadnej tajemnicy, bogatych rodziców czy nielegalnych interesów. Tyramy żeby móc zrobić coś, na czym nam zależy i oszczędzamy na rzeczach, które nie są dla nas istotne (mój tyłek od dwóch lat nie widział nowych dżinsów). Na Etiopię zaoszczędziliśmy pracując w poprzednie wakacje w Stanach. Życzę sobie (i Tobie) zwiedzenia tego całego świata, o którym piszesz!
DeleteMyślę, że to już oklepany temat, ale podróżować da się za naprawdę niewielkie pieniądze. Wiem o czym mówię, jeździłam tak przez lata i temat braku kasy na wakacje jest mi znany z autopsji. Choćby wakacje policealne, pojechałam na tydzień do Oslo. Przejazd kosztował mnie 0zł (autostop), noclegi 0zł (namiot rozbity na dziko 10 min od centrum), jedzenie zabraliśmy ze sobą (pasztety, gorące kubki, zupki chińskie), na miejscu kupowaliśmy tylko najtańszy chleb, piliśmy kranówkę. Da się.
Ostatnia część relacji z Etiopii ma tag 'road trip', bo zrobiliśmy objazdówkę samochodem. Pozdrawiam.
Jak przeczytałam, że droga była nieprzejezdna tak mnie jakoś"olśniło" - ciekawe co by się stało gdyby droga, którą codziennie dojeżdżam do pracy stała się nieprzejezdna z powodu deszczu (i oczywiście każda inna, która prowadzi w tym samym kierunku) (:
ReplyDeletePan z pierwszego zdjęcia ma zajefajne okulary i wydaje się bardzo pozytywny :)
ReplyDeleteZazdroszczę podróży a przede wszystkim umiejętności organizacji ale to pewnie kwestia prób i praktyki, a teraz idę na "fejsa" czekać na tak interesująco zapowiedziany wpis :)
pozdrawiam z słonecznej Zielonej Góry !
P.
Rany ale ciacho! (4od końca)
ReplyDelete