Wednesday, May 10, 2017

Piper's obviously not been in a good mood. He's been sitting in Alcatraz probably eating cockroaches all week.


Ledwie zdążyliśmy zamalować brud w połowie mieszkania, a już przylecieli pierwsi goście długoterminowi. Najpierw Michelle, którą być może pamiętacie na przykład z naszej ucieczki na wyspę.


Michelle funkcjonuje na kofeinie i mące, pół na pół. Tutaj przemierzamy okolicę tankując bak Michelle kawą, ciastkami i pizzą.

Następnego dnia dołączył do nas Adam, który na Polędwicy pojawił się sto razy, na przykład z okazji rowerowej wycieczki do Tyńca (to popieprzone formatowanie z mojego starego netbooka, który zmarł śmiercią pleśniową jest nawet bardziej uparte niż ja).

Przyjeżdżają goście, chcą zobaczyć San Francisco, a zostają wywiezieni na cmentarz. Chapel of the Chimes to dzieło kultowej kalifornijskiej architekt Julii Morgan (zawsze, ale zawsze ulatnia mi się jej nazwisko, bo prawowita Julia jest przecież tylko jedna - Child). Jej mentorem był napalony na kościoły Bernard Maybeck, o którym wspominałam tutaj. To kolumbarium (czyli zbiorowy grobowiec na prochy) to nieślubne dziecko hiszpańskiej Alhambry i Disneylandu.

Nie dajcie się oszukać, te książki to też urny.

W wieczór letniego przesilenia odbywa się tu Garden of Memory, muzyczny wieczór, podczas którego goście wędrują przez kolumbarium, od jednego kameralnego koncertu do następnego, a muzycy grają na niecodziennych instrumentach. Nie wiem jak Wy, ale ja, gdybym już musiała mieć grób (ale lepiej nie), to wolałabym muzyków albo miłych ludzi na kocykach od plastikowego badyla raz w roku.

Stacja do przycinania świeżych kwiatów.

W połowie kolumbarium testowany aparat przestał współpracować. Mam nadzieję, że mieszkańcy kolumbarium lubią wszystkich gości, nawet tych bardzo klnących.

Magia internetu. Akurat wczoraj byliśmy w okolicy, bo w trybie psychofana przeczesywałam Oakland w poszukiwaniu domu ulubionej pisarki (long story). Kolumbarium od zewnątrz.

Lawrence Hall of Science jest zawsze w oblężeniu dzieci. Ale! Zachowując ostrożność można się zakraść i szybko wdrapać się na wieloryba...

...a nawet przez chwilę pogapić się na miasto.

Meksykański obiad w centrum Oakland, w drodze na imprezę, o której chcę Wam opowiedzieć od lat. Słowo daję, opowiem!

Gości, jak widać, zabawiamy bezustannie.


Dzień wcześniej, wracając z wieloryba, spaliliśmy klocki hamulcowe. Mieliśmy w planach pojechać nad ocean, więc rozpaczliwie zaczęliśmy obdzwaniać wypożyczalnie. Praca zespołowa: Michelle wynajęła auto, Adam prowadził, ja pilotowałam, a Lee testował drzemkomfort siedzeń.

Kojarzycie geografię zatoki SF? Jeden cycek celuje w górę i na jego szczycie jest San Francisco. Drugi cycek celuje w dół i z pierwszym łączy go most Golden Gate. To właśnie Marin County. Ląd ostryg, dzianych turystów i kojotów. Na prawo od cycków jest zatoka, na której siedzą kuzyni gorszego sortu: Richmond, Berkeley i Oakland. Zawsze naburmuszeni, bo oceanu nie widzą. Z Marin County łączy ich most i z SF łączy ich most. 
Po godzinie jazdy lądujemy w Saltwater Oyster Depot. Ostrygi pochodzą z zatoki, od której restaurację oddziela zaledwie droga, a część produktów pochodzi prosto od zbieraczy.

Dacza rodziny Lipnosky. Dawniej można było ją wynająć przez okoliczny motel. Bombowa, co?

Point Reyes wystaje z linii klifów jak dzika skóra. Tutaj zawsze bardzo wieje i często nie ma po co się fatygować, bo nic nie widać. Mgła zatoki SF to nie żart.

Żeby latarnia miała sens, zbudowano ją poniżej linii mgły. Można do niej zejść, chyba że akurat nie można. Akurat nie można było, ale to nic. Własną rękę mogę sobie pooglądać zawsze.

"(...) mleko pochodzące od krów z Point Reyes – kawałka raju na ziemi położonego na samiutkim oceanem, zapełnionego połaciami najzieleńszej trawy, na której wypasa się najprawdopodobniej najbardziej szczęśliwe bydło świata." - pisała Monika.

Trzy mądre małpy.

Latem łatwiej o audiencję u papieża niż o bilety na Alcatraz. Super jest to, że są one odporne na koników - kupuje się je jak bilety lotnicze, na konkretne imię i nazwisko.

Bliskie okolice Pier 33, z którego odpływa prom na Alcatraz to kulinarna pustynia. Wyglądało na to, że będziemy na wyspie jeść własne pięści, ale uratowało nas poke z nieistniejącej już Butterfly.

Hawajskie poke robi w Stanach furorę. W skrócie to kawałki surowej ryby, plus dodatki - najczęściej warzywa, ikra, wodorosty, młoda soja.

Więźniów Alcatraz straszono opowieściami o rekinach, ale wiadomo było, że to ściema. Warunki w zatoce nie są przyjazna dla żarłaczy białych, bo woda morska miesza się tutaj z wodą słodką. Chłopakom ciężko byłoby tu przeżyć, a co dopiero polować. No, ale w Kalifornii przez kilka lat trwała susza, mniej słodkiej wody wpływało do zatoki, proporcje się zaburzyły. Dwa lata temu kamera na promie zacumowanym na Alcatraz zarejestrowała to. Pozamiatane, Lee już nigdy do zatoki nie wejdzie.

Niewiele się o tym mówi, ale na przełomie lat 60-tych i 70-tych Alcatraz było okupowane przez indiańskich aktywistów. Na mocy traktatu w forcie Laramie niewykorzystywane przez rząd tereny powinny być zwracane plemionom, którym zostały odebrane. Rząd więzienie na Alcatraz zamknął w 1963 roku, ale wyspy oddać nie chciał. Protesty przekształciły się w osiemnastomiesięczną okupację, która zwróciła uwagę międzynarodowej społeczności na sytuację amerykańskich Indian.

Od lat 70-tych, w świt Święta Dziękczynienia, na Alcatraz odbywa się Unthanksgiving Day, które upamiętnia okupację i promuje prawa amerykańskich Indian. Czaję się na bilety.

Audiotour w Alcatraz to świetna sprawa. To nie tylko dobra narracja i realistyczne dźwięki więzienia, ale też sprytny sposób na płynne kierowanie tłumem na terenie więzienia. Na Alcatraz przypływa ponad 3 tysiące osób dziennie!

Cela-nówka.

Cela oswojona. Eeech, chętnie pomieszkałabym w takiej celi, poczytała książki i wyrobiła mięśnie. Albo gdziekolwiek gdzie praca nie dociera.

O (być może) udanej ucieczce z Alcatraz słyszeli wszyscy. Głowy z masy papierowej kupiły uciekinierom wiele godzin, więc chłopaki mieli czas wyleźć przez wykopane łyżkami dziury w ścianach, napompować koncertyną sklejony ze sztormiaków ponton i odpłynąć.

Dyrektor Alcatraz wierzył, że dobrze karmieni więźniowie to bezproblemowi więźniowie. Przykładowe menu. Śniadanie: sos jabłkowy, duszone suszone śliwki, drożdżówka pomarańczowa (albo być może biszkoptówka pomarańczowa), chleb, penkejki z syropem, kasza manna. Obiad: duszona kukurydza, puree ziemniaczane, buraki na maśle, chleb, pieczeń rzymska z sosem, ciasto czekoladowe. Kolacja: Szpinak na maśle, ser w plastrach, placek jabłkowy, chleb, spaghetti w sosie pomidorowym, młody groszek.

Widok z więzienia. Blisko! Ale nurt w zatoce jest bezwzględny i natychmiast wynosi w stronę Golden Gate, a potem na otwarty ocean. Bye bye!

Saturday, April 22, 2017

You know, ants can carry entire watermelons. And big chicken legs.

Meksykańska wyspa Holbox będzie musiała poczekać, bo ostatni film jeszcze dojrzewa w aparacie. Dzisiaj lapidarium zasuszonych kawałków, co wpadły za kuchenkę w 2016.


W środku zimy uciekliśmy na Martynikę (post się marynuje), a kiedy my łapaliśmy zikę, na Wschodnim Wybrzeżu trwał snowmageddon. Tutaj lecimy nad małym nowojorskim lotniskiem, a ziemia wygląda jak czarno-białe zdjęcie z książki o wojnie.

Wizyta w południowokarolińskim lesie. Jedna z wielu tej zimy. I jedna z ostatnich. Serce wywala mi się na lewą stronę. 

Gloucester. Już chyba nigdy nie będzie nas stać na takie wielkie mieszkanie. Albo na widok na ocean. Od teraz już zawsze pudełko na buty z widokiem na ścianę. Najbardziej tęsknię za dużym kuchennym blatem, bo wiadomo, że najlepiej pije się wino i opowiada głupoty z tyłkiem na blacie właśnie.

Ostatnie chwile. Wyprowadzki z umeblowanych miejsc to taka pestka. Walizka do bagażnika, dowi!

Czy można beczeć za zieleniną? Można. To zielenina specjalna, bo wytrzymała ze mną lata, a ja potrafię zasuszyć nawet sztuczne kwiaty. Oddałam ją do adopcji tacie właściciela mieszkania, a potem płakałam dwie godziny, ku uciesze Lee.

Schody do pustego mieszkania nad nami, po których coś łaziło, ciągnąc za sobą elektronikę. Jeśli drapiecie się po głowie, idźcie na blogowego Fejsbuka. Przypięłam tam posta z tych czasów. Dziwne rzeczy się działy. Kiedy się wprowadziliśmy, co kilka dni chodziłam jak pies gończy, bo śmierdziało palonymi włosami (Lee myślał, że oszalałam). A potem dowiedzieliśmy się, że w mieszkaniu nad nami podpaliła się niechcący jego lokatorka. Kilka lat wcześniej.

Na wiosnę gang zainstalował się w Krakowie.

O Kleparzu, mój Klepaaarzuuu. Dlaczego jem Cię tylko w snaaaach?

Świetne było to mieszkanie. Świetny natomiast nie był krakowski smog.

Do kolekcji!

Mieszkanie obok. Właścicielka obu, Jola, wyprawia niesamowite rzeczy. Zwróćcie uwagę na kuchenkę wprawioną w szafkę kuchenną.

Po Krakowie był Boston i Baltimore, a potem mordercza droga na drugą stronę kontynentu. Że nasz kot z nami wytrzymuje... Wszystko opisałam tutaj.

Ostatnia rzecz wjeżdża do magazynu. Godzinę po zamknięciu. Wróciliśmy kilka dni później wręczyć cierpliwym chłopakom z obsługi tuzinopak dobrego piwa.

Przez pierwsze kilka miesięcy mieszkaliśmy w Berkeley i często wdrapywaliśmy się na to wzgórze. Widać z niego Berkeley, Oakland i San Francisco. W częstym bonusie Marin Headlands i Golden Gate.

Podejście jest bardzo strome, ale zawsze w momentach największego zasapania wyprzedzał nas jakiś biegnący dziadek.

O poszukiwaniu kiecki na czerwony dywan już pisałam tutaj, poszukiwania torebki to była cała osobna historia. Nie lubię kobiecych dodatków, noszę plecaki i torby z twardej skóry, zapłaciłabym żeby nie nosić większości modnych torebek. Stanęło na bułgarskiej kopertówce z lat siedemdziesiątych wykonanej ze skóry z... kurzych nóżek. Z ekscytacji nie zrobiłam jej po rozpakowaniu zdjęcia, ale to nic, pokażę wam to wspaniałe dziwactwo na Instagramie.

Malowanie, część 3: salon. Przed nami wciąż część 4: kuchnia, zaplanowana na maj.

Broda kłóciła się z respiratorem. Respirator wygrał.

Malowanie salonu przemieszkaliśmy w kuchni. Swoją drogą, 'salon' to strasznie napuchnięte słowo, ale 'pokój dzienny' i 'duży pokój' drapią mnie po duszy równie boleśnie. Jakieś pomysły?