Na mapie droga na wulkan Halaekalā wygląda jak jelito z książki do anatomii. Zza szyby samochodu wygląda natomiast tak, że sama nie wiem jak udało mi się ją przejechać bez zamykania oczu i puszczania kierownicy, zwłaszcza na 180-stopniowych ślepych zakrętach nad niezabezpieczonymi przepaściami.
W połowie wspinaczki wjechałyśmy w chmurę. Widoczność była tak marna, że nadjeżdżające z naprzeciwka samochody widziałyśmy dopiero wtedy, kiedy nas mijały. Dobrze, że nie było gdzie zawrócić, bo ostatecznie jednak z chmury wyjechałyśmy.
Codziennie o trzeciej nad ranem tę drogę przebywają tysiące turystów żeby ze szczytu oglądać wschód słońca. Te zakręty, te przepaście po ciemku, ta ruletka z chmurami, ta pizgawica, te sardynki w okrąglaku. Zapłaciłabym żeby nie jechać. To już chyba ten wiek. Gdzie moje pampersy dla seniorów?
Na szczycie panują wyjątkowo dobre warunki do badań astrofizycznych (kiedy nie ma chmury). W tle Obserwatorium Halaekalā. Dzielą je m.in. Departament Obrony, Siły Powietrzne, Uniwersytet Hawajski i Instytut Smithsona.
Pogoda na szczycie zmienia się bardzo gwałtownie i zawsze jest o 15-25 stopni zimniej niż na plażach. Dolny parking (powyżej) i dolny parking po 2 minutach (poniżej). Zima zaskakuje amerykańskich turystów nawet bardziej niż polskich drogowców, na szczycie trzęsą się w żonobijkach i japonkach. Nic tylko stoisko z kakao otwierać.
Te jasne placki to Halaekalā silverswords, bardzo zagrożona wyginięciem roślina, która występuje tylko tutaj. Rośnie przez nawet 90 lat, raz zakwita, rozrzuca nasiona i umiera. Przez lata turyści zrywali ją na pamiątkę, teraz park staje na uszach żeby ją uratować.
Dla rdzennych Hawajczyków krater był i jest miejscem świętym. To tutaj stał półbóg Maui kiedy złapał na lasso słońce żeby spowolnić jego wędrówkę po niebie i wydłużyć dzień. Ceremonie odbywają się tutaj do dzisiaj. Wiele rodzin przyjeżdża żeby zakopać w kraterze pępowinę. Słowo daję, nie zmyślam.
Po raz ostatni Halaekalā wybuchł około 1790 roku, lawę z tej erupcji pokazywałam w poprzednim poście. Jeszcze kiedyś pierdyknie, kiedy byłyśmy na Maui, opluwał się akurat wulkan Kīlauea z sąsiedniej wyspy.
Punkt widokowy. W dobry dzień pewnie widać stąd conajmniej dwie wyspy. W kiepski tylko watę.
Owłosiona twarz na każdym zdjęciu ze szczytu.
Było super ale na wspomnienie drogi na wulkanie wciąż mam gęsią skórkę.
ReplyDeleteTo, że nie krzyczałaś jako mój pasażer zapisuję jako sukces!
Deletebetpark
ReplyDeletetipobet
betmatik
mobil ödeme bahis
poker siteleri
kralbet
slot siteleri
kibris bahis siteleri
bonus veren siteler
KGYBD
شركة تنظيف افران b53POkrjCa
ReplyDelete