Monday, March 7, 2016

Dharmo Rakshati Rakshitah.

A month ago, our life was all sorted out. Lee was on a job hunt, and I was tightening my grip on a big promotion.

One email changed everything. There will be no job. There will be no promotion. So why are you so happy, you nut job? Well, I'm not exactly sure.


Ok, let's rewind. At the end of last year, Lee finally closed the school chapter. I was excited - being married to a student had grown a bit old. But Lee was full of doubts - what if the Universe wanted him to be a forever student? We agreed that if that was the case, the Universe would have to fork out a grand gesture. And so, between sending job applications, Lee applied to the four best PhD programs in the country. These programs are like the lottery - you have a chance but it's pretty nonexistent. And then Lee got over the fact that he would have to become (although reluctantly) a working man.



Well, we'll be damned! Fork out the Universe did. And so soon, we will trade the East Coast for the West Coast and starting in May, we'll be playing house in California. I'll be writing to you from the very leftist, very mouthy, and very hippie Berkeley, a stone's (or a bra's) throw from San Francisco and Oakland.


We haven't found a place yet. We also still have not decided what to do with our stuff we've been storing in Baltimore. Drag it 2,800 miles or not?


I'll be taking my job with me. The company protested at first, but eventually they agreed to trade my promotion for a longer leash. And so, every two months, I'll be showing my face at the Boston office.


But first, we're coming to Poland! We'll dock in Krakow for six weeks with the cat and my job. Fear, friends and family! When we catch you, we will hug to death! Fear, milky bars and markets. When we catch you, we will eat you!



And that's that. Cat's out of the bag. I can hardly wait!
Miesiąc temu nasze życie było poukładane. Lee polował na pracę, a ja zaciskałam palce na dużym awansie.

Jeden email zmienił wszystko. Nie będzie pracy, nie będzie awansu. To czemu się wariatko cieszysz? No, właściwie to nie wiem.

Ale po kolei. Pod koniec zeszłego roku Lee zakończył w końcu szkolną przygodę. Zacierałam ręce - bycie żoną studenta trochę już mi się znudziło. Ale Lee szarpały wątpliwości - co jeśli wszechświat chce żeby pozostał wiecznym studentem? Ustaliliśmy, że jeśli tak jest, to wszechświat będzie musiał się szarpnąć na wielki gest. I tak, pomiędzy podaniami do pracy, Lee wysłał cztery aplikacje na najlepsze studia doktorskie w kraju. Te studia są jak totolotek - szanse są, ale właściwie tak jakby ich nie było. A potem Lee pogodził się z faktem, że będzie musiał (aczkolwiek z ociąganiem) zostać obywatelem pracującym.

No i kurde. Wszechświat się szarpnął! Zamieniamy więc Wschodnie Wybrzeże na Zachodnie i od maja będziemy bawić się w dom w Kalifornii. Pisać będę do Was z bardzo lewicowego, pyskatego i hippisiarskiego Berkeley, rzut beretem (albo stanikiem) od San Francisco i Oakland.

Mieszkania jeszcze nie mamy. Nie zdecydowaliśmy też jeszcze co zrobimy z naszymi gratami, które trzymamy w Baltimore. Wieźć je 4500 km czy nie?

Pracę zabieram ze sobą. Firma trochę protestowała, ale w końcu zrezygnowana zgodziła się zamienić awans na dłuższą smycz. Co dwa miesiące będę się więc pojawiać w bostońskim biurze na gościnnych występach.

Ale najpierw przyjeżdżamy do Polski! Zacumujemy na sześć tygodni w Krakowie z kotem i moją pracą. Drżyjcie, rodzino i przyjaciele. Jak Was złapiemy to Was zaściskamy na śmierć! Drżyjcie, bary mleczne i Stary Kleparzu. Jak Was złapiemy, to Was zjemy! 

I tyle! Kot z worka! Nie mogę się doczekać.




14 comments:

  1. Replies
    1. Hehe. Co chwilę nam się przypomina i odstawiamy dzikie tańce.

      Delete
  2. kurcze jakie dobre wiadomosci! gratulacje i powodzenia i bawcie sie dobrze najpierw w Krakowie a potem w Californi!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękujemy! Nie wybierasz się może do Polski?

      Delete
  3. ale fajnie :) "wdepnąłem" do was przez przypadek a tu takie kwiatki :) przez 5 lat "zwiedzałem" Kraków więc łezka się w oku kręci, na pewno wam się spodoba chwilka relaksu, a potem California.... koty za płoty i hulaj dusza, hehe:) (no dobra , kot w mieszkaniu) powodzenia.. :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki! Ale proszę nie podsuwać kotu takich wywrotowych pomysłów!

      Delete
  4. Yeeeees! Oj drżymy, z radości! :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. My też! Mieszkanie już mamy! Do zobaczenia w następny weekend?

      Delete
  5. Pomimo, że się nie znamy osobiście, pozwalam sobie tutaj zaglądać, bo bardzo lubię Twój styl, zdjęcia, relacje z poróży i życia, ... I (pomimo, że się nie znamy!:)) bardzo się cieszę z tej Kalifornii, z tej(!) uczelni, z Bay Area, z winnic, no na prawdę super! I żeby już wyjść na kompletnie rozentuzjazmowaną stokerkę - to Kraków też super :D
    Ania

    ReplyDelete
    Replies
    1. 'Na kompletnie rozentuzjazmowaną stokerkę' haha! No właśnie, co chwilę przypominamy sobie o czymś, z czego jeszcze nie zdążyliśmy się ucieszyć - a to awokado, a to winnice, a to kempingi. Dzięki, Ania!

      Delete
  6. Super! Gratulacje - czytam Cie od dawna i bardzo bardzo lubie! Nigdy nie komentuje, bo sie wstydze ;) Mam ogromna prosbe - czy bede mogla sie do Ciebie zglosic po rady apropos podrozy z kotem do PL? (Chce nam sie pojechac do PL na pare miesiecy i oczywscie M musi z nami). Pozdro z Kalafiorni! (SoCal)!

    Patrycja

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję! Och, sąsiadka!
      Pewnie, że tak. Mamy wszystko na świeżo, pisz na mejla!

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?