Monday, September 3, 2012

When you're feeling blue, all you have to do is put a banana in your ear.



You might have noticed the little break I took from posting about our trip to Africa. So much has happened that I don't even know where to begin.

We didn't think there was anything more difficult in our near future than the logistics of moving to Scotland with our two cats (it's a long story but we can't fly, train, nor bus it with them, we have to DRIVE, and of course stay somewhere with them while searching for an apartment). Well, as it turns out, we were not quite imaginative enough to foresee an American being refused a student visa for the UK... Will he get it the next time he applies? We don't know. We'll find out after paying (another) 500 bucks.

The news from the embassy reached us just as the mechanic was putting new parts into our new old car from the era of cassette tape storage, that we bought for the sake of that hapless move.

I don't know what now, I don't know when and where I will get to see my human-feline family. In Scotland? In Poland? In the US? Elsewhere? The fall is coming and with it my mood for nesting and soup making, and it bothers me that I don't know where my home will be.

I bought my tickets for the US a long time ago, flying out of Scotland, so that's where I just spent a couple of days. It was strange to be there, as I was supposed to be a local by now, not a visitor. I didn't have much time to marvel at it though, as I was in the fine company of my most kindred of souls. A stomach sore from all the laughter and make-up smeared by tears was exactly what I needed.

In a hostel bed, I had a dream about a plane crashing right in front of my eyes. Nothing new, I dream the same dream quite regularly, but still a bit unsettling to the poor sleeping bastard who's affraid of flying and who will board a plane 8 times in the next 2 weeks.

I have got to say though that Ethiopia cured me a bit of my fear of flying. Actually, Ethiopia cured me of many things, but that's a topic for a separate confession.

On the way to the States, I'm spending 3 days in Iceland. I always wanted to come here, so I was psyched to discover that I did not have to pay extra to stretch my layover from several hours to several days. I was even more psyched to find out that I had to pay less. The difference in price covered the cost of the hostel. I can say then that my stay in Reykjavik is sponsored by the airline. Thanks, Islandair!

I greeted Reykjavik in an unexpectedly crappy mood and Reykjavik failed in making it better. Today is a new day though and I'm determined to make friends with Iceland. The rain temporarly immobilized me, so I'll take the opportunity to share with you the first batch of pictures taken in Egypt by Mr. Pentax.



Zauważyliście pewnie przestój w postach z Afryki. Dzieje się tak dużo, że aż nie wiem gdzie zacząć.

Wydawało nam się, że nie będzie trudniejszej w naszej najbliższej przyszłości rzeczy niż logistyka przeprowadzki do Szkocji z naszymi kotami (dużo by opowiadać, ale nie możemy z nimi lecieć ani podróżować publicznym środkiem lądowego transportu, musimy z nimi JECHAĆ, jechać SAMOCHODEM, no i rzecz jasna gdzieś się z nimi zatrzymać na czas szukania mieszkania). Okazało się jednak, że nie mamy wystarczająco rozwiniętej wyobraźni bo nie przewidzieliśmy, że Amerykanin może nie dostać brytyjskiej wizy studenckiej... Czy dostanie przy kolejnym podejściu - nie wiadomo. Dowiemy się za (kolejne) 400 euro.

Wieści z ambasady dotarły do nas dokładnie wtedy, kiedy mechanik wkładał nowe części w nasz nowy stary samochód pamiętający czasy schowków na kasety magnetofonowe, kupiony na okazję tej nieszczęsnej przeprowadzki.

Nie wiem co będzie dalej, nie wiem też gdzie i kiedy zobaczę się z moją człowieczo-kocią rodziną. W Szkocji? W Polsce? W Stanach? Gdzie indziej? Dręczy mnie, że nie wiem gdzie będzie dom, a jesień i moje zapędy w stronę moszczenia gniazda i gotowania zupy zbliżają się wielkimi krokami.

 
Bilety do Stanów na moją zielonokarcianą pielgrzymkę zabukowałam dawno, dawno temu ze Szkocji, więc spędziłam właśnie dwa dni w Edynburgu. Dziwnie było tam się znaleźć, bo miałam tam teraz być, a nie bywać. Nie miałam jednak aż tak wiele czasu, żeby się temu aż tak bardzo dziwić, bo towarzyszyła mi moją najbardziej bratnia z duszy. Bolący od śmiechu brzuch, rozmazany od łez makijaż były dokładnie tym czego mi było trzeba.

W hostelowym łóżku przyszedł do mnie sen, a w nim katastrofa samolotu, który rozbija się na moich oczach. Nic nowego, ten sam sen miewam często, ale mimo wszystko dość niepokojący, kiedy śniący delikwent boi się latać, a najbliższych kilkunastu dni będzie lecieć osiem razy.


Chociaż muszę powiedzieć, że Etiopia wyleczyła mnie nieco z mojego strachu. W ogóle, mam wrażenie, że Etiopia wyleczyła mnie z wielu rzeczy, ale to temat na osobne wyznania.

W drodze do Stanów spędzam trzy dni na Islandii. Zawsze chciałam się tu znaleźć, więc ucieszyłam się kiedy odkryłam, że mogę wydłużyć moje międzylądowanie z kilku godzin do kilku dni i nie płacić więcej. Jeszcze bardziej się ucieszyłam, odkrywając, że płacić będę mniej. Różnica w cenie pokryła koszty hostelu. Mogę więc powiedzieć, że mój pobyt w Reykjaviku sponsorują linie lotnicze. Dzięki, Islandair!

Reykjavik powitałam niespodziewanym dołem, a Reykjavik wcale mnie nie utulił. Dzisiaj jest nowy dzień, więc jestem zdeterminowana żeby się z Islandią polubić. Deszcz chwilowo mnie uruchomił, więc skorzystam z okazji, żeby podzielić się z Wami pierwszą dawką zdjęć, które pan Analog zrobił w Egipcie.





13 comments:

  1. Boże jedyny, już się pogubiłam gdzie jesteś a gdzie chciałaś być, ale jeszcze tak nie było żeby jakoś nie było! Odżywiajcie się zdrowo, śpijcie dużo, myjcie uszy i wszystko będzie jak trzeba :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nawalam ostatnio i z jedzeniem, i ze spaniem, i z myciem uszu. Ale masz rację, jakoś to będzie. Oto słowo pańskie.

      Delete
  2. tak, za kolejne 400 euro można dużo załatwić.
    Co do kotów. Tak to już jest jak mamy zwierzęta sama coś o tym wiem. A Ty masz zieloną kartę?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Do ambasady nie można nawet zadzwonić po informacje, można za to umówić się na spotkanie (cena 400 euro) i wtedy zadać pytanie.
      Znam imigracyjną biurokrację z autopsji, tyle że w wydaniu amerykańskim, bo właśnie przy załatwianiu zielonej karty musiałam przez nią przejść. Ugh.

      Delete
    2. Ups, podobnie działają w ambasadzie tureckiej. W telefonie ciągle muzyczka.

      Delete
  3. jestem stałą czytelniczką i mam pytanie ;)) : jak godzicie miłość do kotów z miłością do podróżowania ??? zamierzam przygarnąć kota do mieszkania, ale również dużo podróżuję i również couchsurfingowo (więc żadne hotele, hostele nie wchodzą w grę) no i podróże są raczej dość spontaniczne ;)) co zrobić z kotem podczas 7-8 dniowego wyjazdu? albo nawet dłuższego? jak sobie radziliście, zostawialiście koty same w mieszkanku czy może jakoś inaczej? myślę i myślę nad tym jak to pogodzić, bo dom bez kota jest jakiś taki...niekompletny ; )) jeśli miałabyś jakieś wspaniałe porady jak się zachować, gdy się kocha koty i podróżowanie zarazem, byłabym przeewdzięczna !!! pozdrawiam serdecznie :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hej Basia, nie poradzilibyśmy sobie bez rodziny i przyjaciół.
      Na krótsze wyjazdy (1-2 dni, czasem 3), zostawiamy koty same ze sporym zapasem wody i jedzenia. Zawsze ktoś ma zapasowy klucz na wypadek gdyby nam się coś stało.
      W przypadku dłuższych wyjazdów prosimy kogoś żeby wpadł co drugi dzień.
      A kiedy wyjeżdżamy na długo, koty spędzają wakacje u przyjaciół lub rodziny.
      Gdyby nie to, że mamy na kogo liczyć w tych sprawach, byłoby nam bardzo ciężko to pogodzić.
      Powodzenia i pozdrawiam!

      Delete
  4. będzie dobrze, zobaczysz:-)) jeszcze zdążysz z tą zupą i w ogóle. ledwo bociany odleciały.. :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Będzie, będzie. A bocian się u Was może zatrzymał po drodze? To mówiłam ja, ciocia Gosia.

      Delete
  5. oh oh..ile zawirowań..mam nadzieje, ze sie wszystko wyjasni i rozwiąże. Islandia! super...bylam tam 3 tygodnie w lipcu i po prostu kocham. serio. bede tam mieszkala :D nie ma opcji. poza tym mialam nadzieje, ze im wiecej sie lata tym bardziej sie to oswaja..ale widze, ze jednak nie zawsze ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja jeszcze nie wiem czy kocham. Na razie jestem oszołomiona. Sprawy nie ułatwia fakt, że właśnie odkryłam, że wujek Google mnie okłamał i 1000 islandzkich koron to nie 5 dolarów lecz 8 a czasem 9. Aaa!!!
      Jestem za wprowadzeniem narkozy w czasie lotów. Obowiązkowej - dla dzieci i dobrowolnej - dla takich tchórzy jak ja ;)

      Delete
  6. O Islandia :)
    Idz na zwykly basen miejski. Tylko pamietaj zeby przed zalozeniem stroju sie umyc w miejscach intymnych bo pani bedzie na ciebie krzyczec :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Słyszałam :)
      Po locie Kraków - Edynburg w towarzystwie pewnego pana z Polski, myślę że nałożenie odgórnego obowiązku mycia miejsc intymnych jest fantastycznym pomysłem.

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?