Thursday, September 20, 2012

Day 9. I am waiting, you know that I am, calmly waiting to make you my lamb.


The lost baggage saga continues… Today, we wasted time on another trip to the airport and on a visit to the Egypt Air office in the city center, there we ignored the manager’s assurances that of course, he will call Cairo and let us know, and decided to wait at the office until he actually did call.

And so for 2 hours, until the closing, we occupied the office drinking tea (they offered it until they disliked us), solving Sudoku puzzles in an airline magazine and checking, from time to time, what the manager was up to (he was mostly busy with his Facebook).

Our occupation was pretty unsuccessful, maybe because on Saturdays there is only 1 person working (supposedly) at the Cairo office handling lost baggage, or maybe because the manager didn’t actually make any phone calls.

Along with the backpack, we have lost over a half of our belongings, so we set out to get some necessities. Shopping in Ethiopia is not that easy, for example today they were extremely surprised at the supermarket’s drugstore department when I asked for tweezers – you buy tweezers at a pharmacy, duh! Overall, we did well. We found shower flip-flops and some cosmetics.

On the way to the house, we stopped by a neighborhood bakery. I mimed to the counter ladies that it smelled good there and in return, the ladies mimed that we should wait 5 minutes. And even though the shelves were filled to the brim with fresh rolls, they brought out the ones that were just being taken out of the oven.

I’m entertained by how stunned I get at the stores. Coming here, I really didn’t know what to expect. I was surprised by Ethiopian honey and Ethiopian peanut butter, can’t even tell you why. But they tasted so, so good on our hot rolls.

In the evening, I went to a nearby store to get water. Alone, after dark, in our bad neighborhood, oh mommy! I went by myself because I have boots and Lee does not. And as we know, it’s way better to walk in the mud with your boots on than with your boots off.


Saga zagubionego bagażu trwa... Dzisiaj czas traciliśmy na kolejnej wizycie na lotnisku i w biurze Egypt Air w centrum miasta, gdzie puściliśmy mimo uszu zapewnienia menadżera, że oczywiście zadzwoni do Kairu i da nam znać, i postanowiliśmy poczekać w biurze aż faktycznie zadzwoni.

I tak przez przez dwie godziny, aż do zamknięcia, okupowaliśmy biuro pijąc herbatę (przynosili nam herbatkę zanim nas znielubili), rozwiązując sudoku z magazynu linii i co jakiś czas sprawdzając co robi menadżer (menadżer zajmował się głównie fejsbukiem).

Nasza okupacja nie przyniosła większych efektów, być może dlatego, że w sobotę w kairskim biurze zajmującym się zagubionym bagażem pracuje (podobno) tylko jedna osoba, a być może dlatego, że menadżer jednak nigdzie nie zadzwonił.

Razem z plecakiem zagubiła się ponad połowa naszego podróżnego dobytku, więc ruszyliśmy na poszukiwanie kilku potrzebnych nam rzeczy. Zakupy w Etiopii to nie jest taka łatwa sprawa, np. dzisiaj na stoisku drogeryjnym w supermarkecie obsługa niezmiernie się zdziwiła kiedy zapytałam o pęsetę, pęsety kupuje się przecież w aptece! Ale mimo wszystko nieźle nam poszło. Znaleźliśmy w końcu klapki pod prysznic i kilka kosmetyków.

W drodze do domu wstąpiliśmy do sąsiedzkiej piekarni. Na migi pokazałam pracującym tam paniom, że pięknie tam pachnie, na co panie pokazały, też na migi, że mamy poczekać pięć minut. I pomimo, że półki uginały się od pieczywa, przyniosły nam bułki, które właśnie wyjmowano z pieca, gorące tak, że parzyły.

Bawi mnie moje zaskoczenie w sklepach. Przyjeżdżając tutaj zupełnie nie wiedziałam czego się po Etiopii spodziewać. No więc zdziwił mnie etiopski miód i zdziwiło mnie etiopskie masło orzechowe, sama nie wiem dlaczego. Smakowały fantastycznie na naszych gorących bułach.

Wieczorem wybrałam się do pobliskiego sklepiku po wodę. Sama, po zmroku, przez naszą owianą złą sławą dzielnicę, o mamo! Poszłam sama bo ja mam buty, a Lee nie. A jak wiadomo po błocie lepiej się chodzi w butach, niż bez.



Meskel Square.
Plac Meskel.

The traffic is stopped, the men in uniforms are flipping out, some big shot must be going to the African Union meeting.
Ruch wstrzymany, mundurowi szaleją, czyli jakiś szycha jadzie na spotkanie Unii Afrykańskiej.



13 comments:

  1. Właśnie mi uświadomiłaś, jaką szczęściarą jestem, że mam buty- moje własne, w pełni do mojej dyspozycji. Już dzisiaj na nic nie będę narzekać. ;)

    ReplyDelete
  2. I oczywiście trzymam kciuki za pomyślne odnalezienie bagażu! A póki nie masz pęsety, to może spróbuj tego - http://polki.pl/uroda_video_artykul,10013151.html ;)) No chyba, że o nitkę też trudno. ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki Dajana, ale blog jest dwa miesiące do tyłu. Bagaż w końcu się odnalazł, brwi przestały zarastać mi pół twarzy ;)

      Delete
  3. zdjęcie z placem Meskel: gęba przypadkowego gościa dodaje tej fotografii uroku, mega!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cieszę się, że tak myślisz, bo robiłam zdjęcie, wlazł mi facet, zrobiłam drugie. Ale to z gębą wydaje mi się ciekawsze, przypomina mi stare fotografie. Uroki analoga :)

      Delete
  4. Wow pierwsze zdjęcie mnie oczarowało ! :)

    ReplyDelete
  5. Zastanawiam się na którym etapie Waszej wyprawy zalałabym się łzami :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nas kryzys dopadł wkrótce. Ale przez pierwsze kilka dni byłam pełna uznania jak dobrze Lee to znosi, i okazało się, że on jest pełen uznania jak to znoszę ja. A potem sytuacja nas przerosła ;)

      Delete
  6. O raju ...
    Trzymam kciuki za odnalezienie bagaży :*

    ReplyDelete
  7. Gosia, świetnie Ci w nowej fryzurze ! :) ( komentarz jak najbardziej na miejscu, pod tym postem, ale co tam ! )

    ReplyDelete
    Replies
    1. Komplementy zawsze są na miejscu ;) Bardzo dziękuje!

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?