Tuesday, September 11, 2012

Day 7. And I'm feeling so highhhh (Feeling so high, girl.)


At 4 am we land in Addis Ababa. The first steps lead to an immigration office, where $20 buys you an Ethiopian visa. In the room, behind a battered desk, sit 3 officials. The first one overlooks the completion of the form and then handwrites a scrap of paper. The second one collects your money. The third one sticks the visa in your passport. It all takes forever.



The guy who collects the fees starts to dose off. He fights it for a moment and then gets up and leaves. Nobody knows when he's coming back, nobody knows IF he's coming back. Without him, the system ceases to function. Neither the paper scrap guy, nor the visa guy can take over. Those of you who have read Imperium know that such precise division of responsibilities has a long tradition in Ethiopia.

We wait. After a while, the sleepy guy returns and we get our visas. The immigration checkpoint is next (official no. 4) and finally we arrive at the baggage claim where we discover that one of our backpacks has been lost. We fill out paperwork that's supposed to help retrieve the bag and then snooze for a few hours on an airport bench.

It takes us a long time to find the minibus station. We fight off cabbies and bus drivers offering 200 birr rides ("no problem my friend, my sister white"). The station turns out to be just a muddy piece of ground underneath an overpass where minibuses depart on their routes. On each one of them, young helpers to the drivers, lean to their waist out of windows shouting out the final destination and collect money from the passengers.

We momentarily find our hotel (I'll tell you all about it the next time around) and set out to find something to eat. We're followed by a group of overly friendly students (the 'friendly student scam' is among the most common in Addis - a nice young man accompanies you for a while and later recommends a place or an event, usually a coffee ceremony; afterwards a surprised tourist is presented with a $100 bill for a cup of coffee). To get rid of them, we enter the first restaurant we come across and end up with a tuna pizza for our first meal in Ethiopia. Which is actually not too strange, the traces of the Italian occupation are especially present in the cooking. It's easier to find pasta on a menu than a meatless Ethiopian dish.

Then, we sleep, sleep, sleep. We're convinced it's just our sleepless flight from Cairo catching up with us, but it turns out we have typical symptoms of minor altitude sickness. Addis lies at over 7,500 feet and is the 4th highest capital in the world (after La Paz, Quito and Bogota).

At night, we fall asleep again, listening to jazz played at a nearby bar.


O czwartej nad ranem lądowanie w Addis Ababa. Pierwsze kroki skierować należy do biura imigracyjnego, gdzie za 20 dolarów kupuje się etiopską wizę. W pokoiku, za zdezelowanym stołem, siedzi trzech funkcjonariuszy. Pierwszy pilnuje żeby wypełnić formularz i na jego podstawie odręcznie wypisuje jakiś świstek. Drugi inkasuje. Trzeci wkleja wizę do paszportu. Wszystko trwa bardzo długo.

Pan od pobierania opłat zaczyna zasypiać. Chwilę z tym walczy, po czym wstaje i wychodzi. Nikt nie wie czy wróci i czy w ogóle wróci. Bez niego system przestaje działać. Nie zastąpi go pan od świstków ani pan od wklejania. Kto czytał 'Imperium', ten wie, że tak ścisły podział zadań ma w Etiopii długą historię.

Zatem czekamy. Po pewnym czasie śpiący pan powraca i dostajemy wizy. Potem odprawa imigracyjna (pan czwarty)  i w końcu docieramy do taśmy bagażowej, gdzie odkrywamy, że zgubiono jeden z naszych plecaków. Wypełniamy papierzyska, które mają pomóc w odnalezieniu zguby, a potem przesypiamy kilka godzin na lotniskowej ławce.

Długo szukamy dworca miniautobusowego. Odganiamy taksówkarzy i kierowców busów oferujących przejazd za 200 birr. Dworzec okazuje się być po prostu błotnistym kawałkiem podwiaduktowej przestrzeni, skąd minibusy ruszają w trasę. W każdym z nich wychylony do pasa przez okno w bocznych drzwiach młody pomocnik kierowcy wykrzykuje końcowy przystanek i pobiera od pasażerów opłatę za przejazd. Płacimy 4 birr od osoby.

Bez trudu odnajdujemy nasz hotel (o którym opowiem Wam następnym razem) i idziemy znaleźć coś do jedzenia, a za nami rusza grupka wylewnie przyjaznych studentów (sposób 'na przyjaznego studenta' jest jednym z najczęstszych przekrętów w Addis - miły chłopak towarzyszy ci przez jakiś czas, potem poleca jakieś miejsce lub wydarzenie, najczęściej ceremonię parzenia kawy, a potem zaskoczony turysta dostaje rachunek za kawę opiewający na $100). Żeby się ich pozbyć, wchodzimy do pierwszej lepszej do restauracji i tym samym naszym pierwszym posiłkiem w Etiopii jest pizza z tuńczykiem. Co nie jest z resztą wcale tak dziwne, bo ślady włoskiej okupacji widoczne są zwłaszcza w jedzeniu i łatwiej jest tutaj o włoski makaron niż o bezmięsne danie kuchni etiopskiej.

Potem sen, sen, sen. Jesteśmy przekonani, że to wynik bezsennego lotu z Kairu lub bezbagażowej depresji, ale okazuje się, że mamy typowe objawy lekkiej choroby wysokościowej. Położone na prawie 2400 metrach n.p.m. Addis jest czwartą najwyższą stolicą świata (po La Paz, Quito i Bogocie).

Wieczorem znowu zasypiamy słuchając jazzu dochodzącego z pobliskiego baru.




Usually, by default, we avoid hotel buffets but this one gathered such a large local crowd that the next day we decided to give it a shot. It was fantastic. We kept coming back for the next several days and thereafter every time we returned to Addis.
Hotelowe bufety omijamy przeważnie szerokim łukiem ale ten gromadził takie tłumy miejscowych, że następnego dnia postanowiliśmy go wypróbować. Był fantastyczny. Wracaliśmy przez następnych kilka dni i podczas każdego kolejnego pobytu w Addis.
Some dishes were Ethiopian and some were Italian, which allowed Lee to make some offensive, in my eyes, concoctions.
Część dań była etiopska, część włoska, więc Lee miał okazję popełniać oburzające, moim zdaniem, kombinacje.

This was the first time that I came across dark injera. Just like dark bread, it's healthier and automatically less preferred by most people.
Pierwszy raz spotkałam się z ciemną indżerą. Tak jak ciemny chleb, jest ona zdrowsza i automatycznie mniej przez większość lubiana.


6 comments:

  1. A ja się pierwszy raz spotkałam z indżerą w ogóle :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. To gorąco radzę, żebyś się z nią bliżej zapoznała jeśli będziesz mieć okazję! Indżerę albo się kocha, albo nienawidzi (stąd popularne wśród polskich podróżników określenie 'indżera brudna ściera').

      Delete
  2. Ostatnio usiadłam i przeczytałam bloga od podstaw. Zdjęcia są świetne ! Ale mam pytanie - gdzie poznałaś swojego męża (o ile nie jest to pytanie zbyt osobiste) a drugie - czy czasem to on może robić zdjęcia. Abyś i Ty pokazała nam się w postach ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Poznaliśmy się w barze w Baltimore. Cieżka sprawa, trudno mi odebrać aparat ;) Moje zdjęcia pojawiły się 2 razy w postach z Egiptu, więc i tak pobijam rekordy mojej obecności na blogu!

      Delete
  3. co za jedzenie! na początku powinno ;) być ostrzeżenie by nie zaglądać i nie czytać na głodnego, wiecie już co i jak z przeprowadzka bo jakby co to moje zaproszenie jest aktualne

    ReplyDelete
    Replies
    1. Haha, Ty nie tak dawno próbowałaś etiopskiej kuchni, prawda? Nadal nie wiemy, ale coś powinno się wyklarować w ciągu najbliższych dni. Chłopcy prawdopodobnie będą niestety podróżować osobno, a ja osobno, więc tylko Lee z dwoma kotami pod pachą miałby tym razem okazję skorzystać z Twojego zaproszenia. Ale wierzę, że to nadrobimy!

      Delete

Tyler: Can I ask your name?
Ally: Anonymous.
Tyler: Anonymous? Is that Greek?